Timmermans powstrzymany. To może być początek końca pisowskiej "Europy ojczyzn"
Rządowi PiS udało się powstrzymać kandydaturę Fransa Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej - przynajmniej na razie. Ale powodów do radości premier mieć nie powinien, bo na naszych oczach umiera idea Unii jako luźnego związku, "Europy ojczyzn".
Tak długo Rada Europejska nie obradowała nawet kiedy w dramatycznych okolicznościach ważył się los Grecji w strefie euro. Po tym, jak Donald Tusk zawiesił obrady i przeniósł je na wtorek, szefowie rządów 28 państw spędzą przynajmniej trzy dni ustalając w niejasnym i skomplikowanym procesie wybór kandydatów na najwyższe stanowiska w Unii Europejskiej. A był to już trzeci szczyt poświęcony tej samej sprawie.
Mateusz Morawiecki nie ukrywał w poniedziałek, że jest zadowolony z tego, że unijnym liderom nie udało się - przynajmniej na razie - dojść do porozumienia co do kandydatury Fransa Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej. Ale nawet jeśli kandydatura Holendra zostanie skutecznie ukrócona (co wcale nie jest przesądzone), nie powinien być to powód dla świętowania dla PiS.
Perypetie związane z wyborem najwyższych unijnych przedstawicieli pokazują bowiem, jak bardzo nieprzystosowana do rzeczywistości jest wizja Unii proponowana przez Polskę. Postuluje ona zwiększenie kompetencji państw narodowych i podejmowanie decyzji na szczblu międzyrządowym - najlepiej jednogłośnie.
Przeczytaj również: Unijni liderzy zdradzają kulisy negocjacji. Morawiecki: "Chcemy nowych twarzy"
To, jak to podejmowanie decyzji wygląda obecnie widzimy właśnie teraz. Wybór nazwisk jest tak trudny, bo konieczne jest zrównoważenie interesów i wrażliwości 28 państw; uwzględnienie kwestii płci i regionów, a do tego rozkładu sił politycznych zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i wśród unijnych liderów.
W tym roku jest o tyle trudniej, że wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały dużą fragmentację: duopol chadeków i socjalistów został rozbity, a większe wpływy zdobyli liberałowie, zieloni i skrajna prawica.
Spitzen nie wypalili
Rozwiązaniem tego problemu miało być wprowadzenie mechanizmu "Spitzenkandidaten", czyli czołowych kandydatów na szefa Komisji każdej z europejskich partii. Ale to czysto nieformalny proces, na który wielu unijnych liderów - w tym polski premier - patrzy z dużą niechęcią, widząc go jako zagrożenie dla władzy państw członkowskich. W rezultacie kandydat zwycięskiej Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber został odrzucony. Kandydatura Timmermansa - kandydata europejskich socjaldemokratów - wisi na włosku.
Rezultat jest taki, jaki widzimy: niezrozumiałe, długie, ukryte negocjacje, które tylko potęgują wrażenie Unii jako niedemokratycznej machiny, w której obywatele mają niewielki udział. Oczywistym rozwiązaniem byłoby dopuszczenie do głosu wyborców i demokratyzacja Unii. Problem w tym, że przeciwko takim rozwiązaniom najbardziej protestują ci, którzy najbardziej narzekają na "demokratyczny deficyt" UE (jak np. polski rząd).
Potrzebna zmiana
- Nie możemy podejmować rozmów ze światowymi przywódcami w coraz bardziej gwałtownym świecie i być klubem 28 liderów, którzy nigdy nie mogą dojść do porozumienia - powiedział po kolejnej rundzie negocjacji prezydent Francji Emmanuel Macron. - Musimy głęboko zmienić nasze reguły. Dopóki nie zreformujemy sposobu podejmowania decyzji na szczeblu międzyrządowym, nie będziemy wiarygodni na scenie międzynarodowej, nie będziemy wiarygodni w oczach naszych obywateli ani nie będziemy mogli rozszerzać Unii - dodał.
Interwencja Macrona jest dość cyniczna, bo służy przede wszystkim jego interesom i planom jego reform. Ale jednocześnie trudno odmówić mu racji. I tego, że szaleństwem byłoby - tak jak chce tego PiS w ramach wizji "Europy ojczyzn" - powierzenie większej władzy w ręce państw narodowych i większego nacisku na jednomyślność przy podejmowaniu decyzji. To gotowy przepis na paraliż i osłabienie Unii.
Przeczytaj również: Frans Timmermans nowym szefem KE? "Weto Grupy Wyszehradzkiej przerwało unijny szczyt"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl