Była 13.20. Ruch Rosjan mógł skończyć się dla Polaków tragicznie
Załodze polskiego Turboleta nad Morzem Czarnym groziło śmiertelne niebezpieczeństwo po manewrze pilota rosyjskiego myśliwca. - Gdyby załoga nie zdołała opanować samolotu, byłoby tyle ofiar śmiertelnych, ilu ludzi na pokładzie - mówi w rozmowie z WP gen. Tomasz Drewniak.
Była godzina 13.20 w piątek, kiedy do samolotu polskiej Straży Granicznej Turbolet L410 na niebezpieczną odległość zbliżył się rosyjski myśliwice Su-35. Polacy wykonywali nad Morzem Czarnym w pobliżu Rumunii standardowy lot w ramach misji pod auspicjami unijnej agencji Frontex, zajmującej się ochroną granic.
Jak relacjonowała por. Anna Michalska ze Straży Granicznej, dwusilnikowy rosyjski myśliwiec "wykonał agresywne i niebezpieczne manewry - trzy podejścia do polskiego samolotu bez bezpiecznej separacji". Piecioosobowa załoga polskich funkcjonariuszy Straży Granicznej utraciła chwilowo kontrolę nad samolotem i straciła wysokość. Na szczęście udało im się bezpiecznie odzyskać kontrolę nad maszyną i wylądować po około 30 minutach na lotnisku w rumuńskiej Konstancy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Łukaszenka szkoli swoich żołnierzy u Putina. Białoruskie wojska nagrane w Rosji
Incydent nad Morzem Czarnym. Mogło dojść do tragedii
- To jest stała rosyjska metodyka - komentuje dla Wirtualnej Polski generał pilot Tomasz Drewniak, były inspektor Sił Powietrznych. - Przelatywanie blisko kabiny, przecinanie toru lotu, takie manewry bardzo nieeleganckie i niebezpieczne. Parę lat temu pilot chiński to naśladował i się zderzył z amerykańskim samolotem. To wszystko się już dzieje, dla mnie to nie jest nic nowego - dodaje.
Żeby łatwiej zrozumieć zagrożenie dla polskiej załogi, warto uzmysłowić sobie różnicę między samolotem Turbolet, a myśliwcem Su-35. Gen. Drewniak mówi, że można je porównać do busa i samochodu wyścigowego Formuły 1.
- Pamiętajmy, że tego typu myśliwiec ma potężne silniki, które wytwarzają ogromny ciąg. Przelatując przed małym samolotem, jakim jest Turbolet, powoduje, że on wpada w ślad aerodynamiczny wytworzony przez duży samolot odrzutowy, lecący znacznie szybciej. I w tym śladzie aerodynamicznym mały samolot spada jak w studni. Całkowicie zaburzony jest przepływ powietrza, traci siłę nośną, śmigła tracą sprawność i spada ileś metrów w dół. Gdyby to zdarzenie było na małej wysokości, to mogłoby się okazać, że tej wysokości by zabrakło, żeby wyprowadzić samolot w bezpieczny sposób - uważa gen. Drewniak.
Groźba eskalacji konfliktu
- Gdyby się okazało, że wszystkie parametry lotu były niekorzystne dla polskiego samolotu i załoga nie zdołałaby go opanować, to by się zakończyło tragicznie. Najprawdopodobniej byłoby tyle ofiar śmiertelnych, ilu ludzi na pokładzie - mówi gen. Drewniak.
Jego zdaniem tragiczny finał zdarzenia mógłby doprowadzić do jeszcze większej eskalacji konfliktu. Bo samolot należy do kraju NATO, a załoga wykonywała misję w ramach unijnej agencji Frontex.
- Dopóki się to wszystko odbywa na zasadzie wzajemnego straszenia i nie giną ludzie, to jeszcze dzieje się to na poziomie spekulacji. Ale gdyby zginęli ludzie i to na służbie, bo to nie są jacyś przypadkowi turyści, którzy sobie pojechali nad Morze Czarne na wczasy, to już by nie były żarty. To są ludzie reprezentujący Unię Europejską. Myślę, że cała powaga Unii Europejskiej by musiała za tym stanąć - dodaje gen. Drewniak.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj także:
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski