Tatry zamknięte dla elektrycznych hulajnóg. A mogły odciążyć konie w drodze do Morskiego Oka
Tatrzański Park Narodowy zakazał wjazdu na szlaki turystyczne na elektrycznych hulajnogach. Dyrektor parku tłumaczy decyzję ryzykiem wypadków. To kończy dyskusję wokół pomysłu, aby hulajnogi odciążyły konie, które codziennie ciągną wozy z turystami do Morskiego Oka.
- To zbyt niebezpieczne. Droga do Morskiego Oka charakteryzuje się dużym nachyleniem terenu, sporym ruchem pieszych, a do tego kursującymi tam zaprzęgami konnymi. Jadąc w dół na takiej hulajnodze, można rozwinąć bardzo duże prędkości. Nie wiemy, kto miałby jeździć taką hulajnogą. Dlatego w takich warunkach może łatwo może dojść do wypadku - tłumaczy w rozmowie z "Gazetą Krakowską" Szymon Ziobrowski, dyrektor TPN.
Problem dotyczył głównie szlaku do Morskiego Oka, gdzie asfaltowa szosa, umożliwiałaby jazdę na hulajnodze. Ostatecznie park wydał zakaz poruszania się hulajnogami po szlakach turystycznych. Jak dotąd straż Tatrzańskiego Parku Narodowego upominała ludzi na hulajnogach, ale nie karała. Nie było podstawy prawnej, czyli formalnego zakazu.
Wcześniej Łukasz Wantuch, radny miasta Krakowa, forsował pomysł, aby elektryczne hulajnogi zastąpiły fasiągi konne. Przekonywał, w ten sposób konie by już nie cierpiały, a ludzie nadal mieliby łatwiejszą alternatywę wjazdu nad staw.
Zobacz też: Wyjazd w góry po nowemu. Za parking zapłacisz w aplikacji
Tatry. Nad Morskie Oko nadal piechotą lub wozem
Mimo wielu kontrowersji (niedawno pisaliśmy o wypadku) wokół transportu turystów wozami dyrektor TPN uznał, że górale powożący zaprzęgami zachowują się bardziej odpowiedzialnie. - Przede wszystkim wozami konnymi kierują ludzie, którzy znają się na tym, są doświadczeni w tym, co robią. A w przypadku hulajnóg my nie wiemy, kto się będzie nimi poruszał i jak się będzie zachowywał - dodał Szymon Ziobrowski.
Radny Łukasz Wantuch skomentował decyzję władz TPN: - Szkoda, że zysk okazał się ważniejszy od cierpienia zwierząt. Można było dopuścić hulajnogi z ograniczeniem prędkości do 5 kilometrów na godzinę, czyli z taką, z jaką porusza się człowiek pieszo. Wówczas nikt nie musiałby się męczyć, idąc pod górę - oświadczył.
"Byłeś świadkiem wypadku na S8? Skontaktuj się z nami lub prześlij nam materiały przez dziejesie.wp.pl
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.