Takich wyborów w Wielkiej Brytanii nie było od 18 lat
Laburzystowski premier Gordon Brown ogłosił, że wybory powszechne w Wielkiej Brytanii odbędą się 6 maja. Wcześniej, jak nakazuje tradycja, premier udał się do Pałacu Buckingham i poinformował o tym królową Elżbietę II.
06.04.2010 | aktual.: 06.04.2010 15:18
Parlament zostanie formalnie rozwiązany 12 kwietnia, a w nowym składzie ukonstytuuje się 18 maja. Majowego terminu wyborów powszechnie się spodziewano.
Występując w towarzystwie członków swego gabinetu Brown powiedział mediom na Downing Street, że oczekuje wyraźnego i jednoznacznego mandatu na kontynuowanie działań prowadzących do gospodarczego ożywienia.
Powtórzył przy tym, że Wielka Brytania jest na drodze do gospodarczego ożywienia, któremu ewentualna wygrana Partii Konserwatywnej mogłaby zagrozić. Złożył hołd brytyjskim żołnierzom w Afganistanie i zapewnił ich o swym poparciu.
Będą to pierwsze wybory, w których Gordon Brown stoi na czele Partii Pracy. Do zwycięstwa w trzech poprzednich wyborach w latach 1997, 2001 oraz 2005 laburzystów poprowadził Tony Blair. W 2007 roku Blair ustąpił z urzędu premiera i funkcji szefa partii.
Lider największego opozycyjnego ugrupowania, Partii Konserwatywnej, David Cameron oświadczył, że kraj potrzebuje "nowego startu". Podkreślił, że idei "wielkiego rządu", którą - jak twierdzi - wyznają laburzyści, jego partia przeciwstawia ideę "wielkiego społeczeństwa".
Dla Camerona obecne wybory są najważniejsze od 13 lat, gdy laburzyści doszli do władzy kończąc 18-letni okres nieprzerwanych rządów konserwatystów pod kierownictwem Margaret Thatcher i Johna Majora.
Z kolei przywódca Partii Liberalno-Demokratycznej Nick Clegg uznał, że tylko liberałowie oferują "rzeczywistą zmianę" i wybór między "starym a nowym stylem uprawiania polityki". Przestrzegł przed traktowaniem wyborów jako rywalizacji dwóch największych partii. Obserwatorzy zwracają uwagę, że żaden z przywódców głównych partii politycznych nie stał na ich czele w poprzednich wyborach z 2005 roku.
Brown i Cameron zmierzą się w trzech pojedynkach telewizyjnych 15, 22 i 29 kwietnia. Takie debaty będą w Wielkiej Brytanii nowością. Stawką w wyborach jest obsadzenie 650 mandatów w Izbie Gmin. Większość bezwzględna wynosi 326 mandatów. W poprzednich wyborach Partia Pracy miała ich 355. 144 posłów obecnej kadencji zapowiedziało, że nie będzie kandydować do nowego parlamentu.
Wynik najbliższych wyborów uważany jest za najbardziej niepewny od 1992 roku, gdy ich nieoczekiwanym zwycięzcą okazał się John Major - powiedział prof. Tony Travers z London School of Economics.
Powodem obecnej niepewności jest jego zdaniem to, że obie główne partie upodobniły się do siebie, żadna z nich nie posługuje się argumentami ideologicznymi, a linie podziału między nimi są nieostre i sztucznie wyolbrzymiane. Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której "im bardziej laburzyści i konserwatyści upodabniają się do siebie, tym trudniej jest im ze sobą współpracować". Za najważniejszą kwestię w kampanii wyborczej uznaje Travers stosunek obu partii do redukcji deficytu budżetowego i długu publicznego. Wskazuje też na stosunek do finansowania sfery budżetowej: policji, służby zdrowia i oświaty.
Laburzyści argumentują, że konserwatystom (torysom) nie można powierzyć odpowiedzialności za gospodarkę, ponieważ zaszkodzi to jej ożywieniu. Typowanego na ministra finansów konserwatywnego polityka George'a Osborne'a uważają za najsłabsze ogniwo torysów i koncentrują na nim ataki.
Konserwatyści chcą obciążyć Partię Pracy i Gordona Browna osobiście odpowiedzialnością za zły stan gospodarki wyrażający się w wysokim deficycie budżetowym (ok. 12% PKB) i zadłużeniu (164 mld funtów szterlingów w minionym roku budżetowym, 161 mld w obecnym). Według nich Brown, wbrew temu, co mówi, nie przygotował kraju do recesji, w czasie której PKB skurczył się o ok. 6%.
Z sondaży wyborczych wynika, iż torysi mają wprawdzie przewagę 6-8 punktów procentowych nad laburzystami, ale nie mogą przebić się przez kluczowy próg 40% poparcia, gwarantujący im niekwestionowane zwycięstwo.
Z kolei laburzyści mają trudności z przełamaniem progu 35% poparcia, który dzięki osobliwościom systemu rozdziału głosów (okręgi głosujące na Partię Pracy są mniejsze) stwarzałby im nadzieję na utrzymanie się u władzy.
Travers nie wyklucza, że żadna z dwóch głównych partii nie uzyska bezwzględnej większości. Obu daje na obecnym etapie po 281 mandatów, co oznacza, iż języczkiem u wagi mogą się okazać liberałowie, skłaniający się raczej ku Partii Pracy w kontekście ewentualnej koalicji. W W. Brytanii tradycją były jednak dotąd rządy jednopartyjne.
Rosnący w ostatnich tygodniach gospodarczy optymizm (gospodarka brytyjska wyszła z recesji w IV kwartale 2009 roku) w ocenie Traversa sprzyja Partii Pracy.
Laburzyści akcentują autentyczność, doświadczenie i międzynarodową rangę oraz wizję swego lidera, przeciwstawiając te cechy brakowi doświadczenia polityków z partii torysów. Według laburzystów konserwatyści będą rządzić w interesie wąskiej grupy ludzi uprzywilejowanych.
Torysi chcą być wyrazem nadziei ludzi ciężko pracujących, społecznie odpowiedzialnych, płacących podatki i przestrzegających prawa, których głos - ich zdaniem - jest przez laburzystów ignorowany. Torysi piętnują też rozpad więzi społecznych i chcą ograniczenia roli państwa. Oskarżają zarazem rząd Browna o to, że przechwycił niektóre ich pomysły i wprowadził je jako swoje.
Ważne sprawy międzynarodowe, jak np. wojna w Afganistanie, czy w Iraku, jak również sprawy wewnętrzne związane ze skandalem dotyczącym refundacji poselskich wydatków, nie figurują w kampanii wyborczej, ponieważ panuje co do nich międzypartyjna zgoda, bądź też szkodzą reputacji obu partii.
Obserwatorzy nie wykluczają, że kampania wyborcza będzie obfitować w personalne ataki. Lider torysów David Cameron przedstawiany jest przez laburzystów jako "plastykowy człowiek od PR-u, który wypowiada plastykowe slogany". Z kolei konserwatyści rewanżują się osobistymi wycieczkami, oskarżając Gordona Browna o to, że ze względu na wybuchowy temperament jest nieprzewidywalny i trudny we współpracy.