"Takich pocisków powinno być więcej". Przełomowa dostawa dla Ukrainy?
Pentagon rozważa przekazanie Ukrainie precyzyjnych pocisków o zasięgu 150 km. Kijów od dawna ubiega się o broń, która pozwoliłaby razić rosyjskie cele znajdujące się dalej za linią frontu, ale USA konsekwentnie odmawiały dostarczenia rakiet. Czy oznacza to zmianę podejścia Zachodu do dostaw broni i ukraińską ofensywę na wiosnę?
30.11.2022 07:02
Według agencji Reutera, powołującej się na źródła w przemyśle zbrojeniowym, Pentagon rozważa propozycję koncernu Boeing o uruchomieniu produkcji i wysłaniu Ukrainie precyzyjnych pocisków Ground-Launched Small Diameter Bomb (GLSDB) o zasięgu 150 km. Pierwsze sztuki mogłyby trafić do Ukrainy wiosną 2023 roku. Pociski, kompatybilne z zachodnimi wieloprowadnicowymi wyrzutniami rakietowymi, byłyby zdolne do rażenia pozycji na rosyjskich tyłach.
Propozycję uruchomienia produkcji w trybie przyspieszonym Boeing miał złożyć europejskiemu dowództwu sił USA. Miałaby to być odpowiedź na kurczące się możliwości dostarczania amunicji rakietowej do ukraińskich zestawów M142 HIMARS oraz kompatybilnych z nimi M270B1 MLRS, MARS II i LRU.
Nowe pociski podwoiłyby zasięg rażenia ukraińskich sił głównie za pomocą wyrzutni HIMARS, do których używa się rakiet GMLRS o zasięgu 70-80 km.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Kolejny, bardzo ważny sygnał"
Zarówno rzecznik Boeinga, jak i przedstawiciele Pentagonu, odmówili komentarza w tej sprawie. Jedynie rzecznik Pentagonu komandor Tim Gorman przekazał, że USA i ich sojusznicy zidentyfikują i rozważą najbardziej odpowiednie systemy, które pomogłyby Kijowowi.
- Amerykańskie pociski to miecz na froncie, którym można sięgać pozycje na rosyjskich tyłach. Jeśli się to potwierdzi, będzie to kolejny, bardzo ważny sygnał potwierdzający konsekwencję Zachodu w sprawie pomocy dla Kijowa - mówi Wirtualnej Polsce gen. Roman Polko, były szef jednostki specjalnej GROM i były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Jego zdaniem, w momencie, kiedy Ukraina jest atakowana przez rosyjskie rakiety dalekiego zasięgu, Zachód nie powinien wstrzymywać się z podobnymi dostawami.
- W ostatnim czasie wszystkie składy amunicji i centra dowodzenia, które Rosjanie wycofali z okupowanych terenów, mogły normalnie funkcjonować. Przy tak precyzyjnych rakietach i jakościowym przeskoku wojska rosyjskie będą w znacznie gorszym położeniu. Niszcząc tyły przeciwnika, Ukraina będzie mogła się skutecznie bronić. Powinna otrzymać również broń o jeszcze większej sile rażenia tak, by mogła np. niszczyć okręty, z których rosyjskie pociski wystrzeliwane są w kierunku infrastruktury krytycznej i obiektów cywilnych - uważa gen. Polko.
Z kolei prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku, podkreśla, że ważna jest nowoczesna technologia i precyzja amerykańskich pocisków, ale muszą one być przekazane Ukrainie w odpowiedniej ilości.
- Przy pełnoskalowym konflikcie musi być wystarczająca ilość tych pocisków, by Ukraina mogła razić skutecznie rosyjskie cele i zadawać Rosjanom straty. A zapewne będzie uderzać w rosyjskie składy amunicji i centra dowodzenia. Liczy się również czas. Pierwsze dostawy tej broni mogą dotrzeć wiosną 2023 roku, a wówczas może być zupełnie inna sytuacja na froncie. Nawet kilkadziesiąt sztuk amunicji precyzyjnej GLSDB nie jest bowiem w stanie przechylić szali zwycięstwa - zauważa prof. Boćkowski.
"Nikt nie planował, że wróci wojna pozycyjna"
W opinii eksperta ds. bezpieczeństwa, Ukraina najbardziej potrzebuje teraz ogromnej ilości zwykłej amunicji.
- Zaczyna jej brakować zarówno w Ukrainie, jak i Europie. Zachód od lat przygotowywał się na zupełnie innego rodzaju konflikty. Do tego obcinał wydatki na uzbrojenie. Dopiero wojna w Ukrainie wywołała dyskusję w europejskich państwach na temat stanów magazynów broni i możliwości przekazania jej na front. Szacunki mówią o tym, że Ukraińcy są w stanie zużyć tyle amunicji w ciągu dnia, ile Amerykanie są w stanie wyprodukować w ciągu miesiąca. To pokazuje skalę, do której Europa nigdy się nie przygotowywała. Nikt nie planował, że wróci wojna pozycyjna, artyleryjska i na wyniszczenie - ocenia prof. Boćkowski.
Jego zdaniem, z podobnych powodów nie można definitywnie mówić o klęsce Rosji.
- Moskwa jest jeszcze wydolna, jeśli chodzi o uzbrojenie. Pamiętajmy, że Rosja to spadkobierca Związku Radzieckiego, przejęła postsowieckie magazyny. A ZSRR szykował się przez lata do totalnej konfrontacji z Zachodem. Opierała się ona co prawda na użyciu broni atomowej, ale równolegle gromadzono zapasy artyleryjskiego sprzętu, broni i amunicji. To miało "zalać" Europę. W szczególności Rosjanie mają ogromne ilości amunicji. Nawet jeżeli jest ona niedoskonała i miała być zutylizowana, to pasuje do starego sprzętu. Liczy się ilość, a nie precyzja - komentuje prof. Boćkowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: "Efekt Afganistanu". Tego boi się Putin?
Według agencji Reutera, propozycja w sprawie pocisków GLSDB jest jednym z kilku pomysłów dotyczących produkcji nowej amunicji. To odpowiedź na topniejące zapasy amunicji w arsenałach USA, ale również rosnące potrzeby Ukrainy oraz państw wschodniej flanki NATO. Zwiększenie produkcji planuje m.in. mający w swojej ofercie systemy HIMARS Lockheed Martin, zaś Pentagon oznajmił, że rozważa przyspieszenie produkcji pocisków artyleryjskich kalibru 155 mm poprzez umożliwienie ich wytwarzania firmom prywatnym.
"Tanio, szybko i prosto"
- Zachód musi produkować najprostsze rzeczy, bo to one decydują o wygranej. Tanio, szybko i prosto. Możemy mieć supernowoczesne pociski, naprowadzane laserowo, ale one będą użyte do punktowego uderzenia. W momencie, kiedy trzeba będzie zatrzymać kilka rosyjskich batalionów z goniącymi ich rosyjskimi dowódcami, to liczy się "masa żelastwa", które spadnie im na głowę - uważa prof. Boćkowski.
Mimo coraz bardziej pustoszejących magazynów broni w państwach europejskich, gen. Polko uważa, że Zachód - w przeciwieństwie do Rosji - jest w stanie nadal poradzić sobie z produkcją broni i dostawami do Ukrainy.
- Zużycie amunicji i pocisków podczas tego konfliktu jest ogromne. Pokazuje to intensywność prowadzonych działań. Ukraina broni się, czym może i co ma w magazynach. Z kolei Rosjanie używają rakiet niezgodnie z ich przeznaczeniem, tak jak w przypadku ataków S-300 w naziemne cele. To są ogromne koszty. Miliardy dolarów. Patrząc jednak na PKB Zachodu i dysproporcje między NATO a Rosją, byłbym spokojny. Co prawda Zachód - w obliczu wojny - nadwyrężył swoje zapasy, ale bez problemu jest w stanie je uzupełnić i wyprodukować - podsumowuje były szef GROM.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski