Tak gościmy Ukraińców. "Mogę dać namiastkę domu"
- Jestem matką. Chcę wesprzeć inną matkę z małym dzieckiem, której mąż został na wojnie. Chociaż tyle mogę zrobić, żeby dać jej namiastkę domu, zrobić herbatę i zaopiekować się nią i jej pociechą - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Sylwia Bogatkiewicz. Od początku wojny w Ukrainie Polacy otwierają swoje domy dla uchodźców.
Tomasz Bojarczuk mieszka z narzeczoną na poznańskim Łazarzu. W internecie zamieścili ogłoszenie, że są gotowi przyjąć potrzebujących z Ukrainy. Zaoferowali salon z dużą kanapą i dwa mniejsze pokoje, które mogą służyć jako sypialnie. - W poniedziałek skontaktowała się z nami dziewczyna, której koleżanki pozostawały w Kijowie - opowiada. - Doradzała im, by jak najszybciej uciekły z miasta. Byliśmy gotowi je przyjąć. Ostatecznie trafiły do Niemiec. Niedługo po tym odezwała się kobieta, której kolega wiózł z granicy do Poznania matkę z trójką dzieci. Doszło do drobnego nieporozumienia. Okazało się, że mają już załatwiony nocleg gdzie indziej. W końcu o godzinie 22 dostaliśmy wiadomość o parze, która jest w Poznaniu i potrzebuje pomocy. Właśnie oni trafili pod nasz dach.
Nie mieli gdzie się podziać
W domu Tomasza Bojarczuka zamieszkała Oksana z mężem. Ich historia różni się od większości przypadków. - Już wcześniej mieszkali w Poznaniu - wyjaśnia mężczyzna. - Postanowili wrócić do swoich bliskich w Ukrainie. Wypowiedzieli umowę najmu mieszkania i wyprowadzili się z niego. Po kilku dniach nie mieli gdzie się podziać. Rozpoczęła się wojna.
W odpowiedzi na wiadomość o szukających schronienia poznaniacy skontaktowali się z Oksaną. - Mówi trochę po polsku, więc zapytaliśmy, czy potrzebują pomocy z transportem - opowiada Tomasz Bojarczuk. - Mąż kobiety nie zna polskiego, więc rozmawiamy głównie z nią. Jej rodzina pochodzi z okolic Lwowa. Martwi się o bliskich. Widać, że jest poruszona całą sytuacją.
W przeszłości Tomasz Bojarczuk z narzeczoną sporo podróżowali. Byli goszczeni przez lokalnych mieszkańców, czasami za darmo. - Widzieliśmy informacje w mediach społecznościowych - mówi mężczyzna. - Wiemy, że tysiące osób przekroczyło granice. W większości to osoby, które opuszczały dom w pośpiechu, nie mając środków do życia. Cieszymy się, że możemy pomóc chociaż w taki sposób. Przez miesiąc, dwa, tak długo, jak będzie to potrzebne.
Uciekają przed wojną
Według ostatnich danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji już co najmniej 787 tysięcy uchodźców znalazło schronienie w Polsce od początku wojny w Ukrainie. Pomoc płynie ze wszystkich stron. Organizowane są zbiórki żywności i odzieży. W obliczu wojny Polacy zapraszają Ukraińców pod swój dach.
Zdaniem dr. hab. Witolda Klausa z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, empatyczny stosunek Polaków do Ukraińców wynika m.in. z bliskości naszych krajów czy klisz wojennych, które uruchamiają się w obliczu zagrożenia. - Ukrainki i Ukraińcy są od dawna w naszym społeczeństwie - wskazuje. - W związku z tym czujemy bliskość z nimi i sytuacją w Ukrainie. Oczywiście to nie znaczy, że jako społeczeństwo jesteśmy w ogóle pozytywnie nastawieni do uchodźców. Osoby uciekające z Ukrainy, które nie mają białego koloru skóry, nie spotykają się wcale z takim ciepłym przyjęciem. Możemy mówić o segregacji na "prawdziwych i nieprawdziwych uchodźców", choć wszyscy uciekają z tego samego miejsca.
Na potwierdzenie słów badacz przywołuje sytuację z granicy polsko-białoruskiej. - Cały czas mamy tam osoby, które uciekają czy są wypychane do Polski - zaznacza. - Pochodzą one z państw, w których od lat trwa konflikt zbrojny: z Iraku, Afganistanu, Jemenu czy Etiopii. Mimo to wciąż nie znajdują zrozumienia w naszym społeczeństwie. Przynajmniej część Polek i Polaków nie łączy tego, że osoba, która ucieka przed wojną, ucieka przed nią niezależnie, czy trwa ona za naszą granicą czy w innym rejonie świata.
Dr hab. Klaus podkreśla znaczenie oferowanej przez Polaków pomocy. - Goszczenie uchodźców pod dachem jest zdecydowanie lepsze od umieszczenia ich w ośrodku - przekonuje. - Chodzi o zapewnienie poczucia bezpieczeństwa. Ważna jest też solidarność, o której mówią Ukraińcy. Polki i Polacy udzielają schronienia i robią to z dobrego serca. To akt emocjonalny, który jest istotny szczególnie w pierwszych dniach pobytu w Polsce.
Czytaj też: Transport z Ukrainy do Polski
Dać namiastkę domu
Sylwia Bogatkiewicz z Warszawy nie dysponuje oddzielnym pokojem. Oferuje za to kanapę w salonie i wyposażenie dla dziecka: pieluchy, środki sanitarne, zabawki. - Pomagam, bo mam taką możliwość - wyjaśnia. - Wszyscy powinniśmy sobie pomagać. Gdybym kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji, mam nadzieję, że ktoś też mi pomoże. Jestem matką. Chcę wesprzeć matkę z małym dzieckiem, której mąż został na wojnie. Chociaż tyle mogę zrobić, żeby dać jej namiastkę domu, zrobić herbatę i zaopiekować się nią i jej pociechą.
Napływające wiadomości o wojnie w Ukrainie są dla niej trudne. - Trzeba zostać mamą, żeby otworzyła się taka "klapka w głowie" - przekonuje. - Wcześniej trudno nawet było to sobie wyobrażać. Rozmawiamy z mężem, co by się stało, gdyby u nas była wojna. Wiemy, że ja z synem uciekałabym z kraju, a mąż zostałby i walczył. Na szczęście to są tylko rozmowy, ale nie tak daleko od Polski to wszystko jest rzeczywistością.
Kobieta opublikowała swoje ogłoszenie w trzech miejscach. Wciąż czeka na gości. - Wiem, że może chodzić o osoby, które nie mają środków finansowych - tłumaczy. - Trzeba im pomóc, bo uciekają przed wojną. Często ich podróż trwa kilkadziesiąt godzin, odbywa się w strasznych warunkach. Skoro oni robią wszystko, co mogą, to my też musimy.
Sylwia Bogatkiewicz domyśla się, z czego wynika solidarność Polaków. - Nam naprawdę nikt nie pomógł w czasie II wojny światowej - zaznacza. - Nie chcemy zawieść Ukraińców. Wiemy, co znaczy, gdy wszyscy odwracają się plecami. Pomagamy naszym sąsiadom i w ten sposób wyrażamy niezgodę na to, co się dzieje.
Czytaj też: Kiedy wzruszenie odbiera głos
Pomagać, nie krzywdzić
W obliczu wojny rodzi się pytanie o skuteczną pomoc dla uchodźców. Zdaniem dr. hab. Witolda Klausa powinna ona zakładać stabilne warunki zamieszkania. - Nie chodzi o przyjęcie pod dach na dwa, trzy dni - wyjaśnia. - Nie może być też tak, że ktoś poczuje się zmęczony, np. tym, że musi dzielić z kimś małą przestrzeń. To nie jest łatwe, mówimy o różnych sposobach funkcjonowania i różnego rodzaju innościach. Jeśli oferujemy miejsce, musimy być pewni, że będzie ono dostępne na okres dwóch, trzech miesięcy.
Badacz przekonuje, by wyzbyć się oczekiwań. - Nie oczekujmy niczego w zamian, np. wdzięczności - zaznacza. - Ona pewnie i tak będzie, ale uchodźcy mogą ją okazywać w bardzo różny sposób. Jeśli nasza decyzja o przyjęciu Ukraińców jest odruchem serca, niech on będzie bezwarunkowy. Nie zakładajmy też, że ktoś będzie spełniał nasze oczekiwania. Mamy wzorzec osoby uciekającej, która jest ubogą kobietą z dzieckiem. Wyrzućmy te wszystkie klisze, bo wśród uchodźców są osoby sprawcze, konkretne i silne. Nie myślmy o nich jak o bezwolnych ofiarach.
Dr hab. Klaus podkreśla, że uchodźcy z Ukrainy mogą mierzyć się z różnymi problemami. - Wielu z nich zostawiło w kraju swoją rodzinę - mówi. - U części uchodźców może występować poczucie winy, że uciekli i nie walczyli o swój kraj. Sama ich podróż była długa i trudna. Dodatkowo boją się o bliskich, którzy walczą na wojnie. Dajmy im przestrzeń, by mogli się uspokoić i poczuć pewniej. Jeśli jej nie chcemy dać, nie przyjmujmy Ukraińców pod swój dach. Nie krzywdźmy ich dalej.
Zadanie, któremu trzeba sprostać
Na gości z Ukrainy czeka też mieszkanie w Gliwicach. Rodzina Małgorzaty Wiśniewskiej-Żuk oferuje pokój dla kobiety z dzieckiem i pomoc prawną. - Długo się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznaje kobieta. - Pomysł pojawił się, gdy oglądałam relacje z Ukrainy. Usłyszałam, że sporo osób deklaruje przyjęcie uchodźców. Mąż się zgodził i tak poszło.
W rodzinnym mieście kobiety działa specjalna grupa na Facebooku. - Ludzie, którzy goszczą już Ukraińców, informują o ich potrzebach. Jest też lista specjalistów, z których pomocy można skorzystać. Gdy nasi goście będą do nas jechać, mamy kilka godzin, by przygotować się na ich przyjęcie. Pokój jest już praktycznie gotowy. Czekamy tylko, żeby poznać ich potrzeby, by zorganizować konkretną pomoc - przekonuje Małgorzata Wiśniewska-Żuk.
Informacje z Ukrainy są dla niej przytłaczające. Sama jest matką. - Córka ma trzy lata, więc jeszcze nie rozumie tego, co się dzieje - wyjaśnia. - Synowie są starsi, mają 7 i 10 lat. Oglądają telewizję, słyszą o wojnie. Młodszy syn miał lekcję wychowawczą, podczas której nauczyciel tłumaczył im, co to znaczy. Byłam też zaskoczona, gdy zaproponowali, że mogą oddać swój pokój dla osób, które do nas przyjadą.
Małgorzata Wiśniewska-Żuk zaznacza, że pomoc uchodźcom może być wymagająca. - Może być tak, że będziemy musieli zmierzyć się z trudnymi rzeczami - wyjaśnia. - Osoby uciekające przed wojną często potrzebują fachowej pomocy, choćby psychologów. Ta kwestia pojawiła się na naszej facebookowej grupie. Wiemy, do kogo się zwrócić w takiej sytuacji. Po prostu nie możemy szkodzić. Jeśli kogoś chcemy przyjąć, musimy być pewni, że sprostamy zadaniu - mówi.
Przyjął uchodźców z Ukrainy. Poruszający apel Michała Kamińskiego
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski