Po drugiej stronie. "Wszystko będzie dobrze. Prawda?"
Gdy uciekasz w popłochu, chwytasz, co jest pod ręką. Dziewięcioletnia Ewa wzięła tylko ulubioną lalkę. We dwójkę zawsze raźniej.
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Marina ma zmęczone, czerwone oczy, ale na jej twarzy rysuje się ulga. Po pięciu dniach podróży wraz z półtoraroczną córeczką Dawidą dotarły do celu. Są w Polsce. Są bezpieczne.
Pierwszy dzień rosyjskiej inwazji Marina będzie pamiętać do końca życia. 24 lutego 2022 roku jej blok zadrżał. Sypialnię wypełnił blask rozrywającego się nieopodal pocisku. Przerażona pobiegła do dziecięcego pokoju. Wiedziała, że za wszelką cenę musi wydostać się z Kijowa.
Noc na granicy
1 marca 2022 roku. To będzie długa i zimna noc w Medyce. To między innymi tutaj docierają ludzie, którzy uciekli przed rosyjską agresją.
Dopiero dochodzi godz. 21, ale chłód mocno daje się we znaki. Alina przekroczyła granicę kilka godzin temu. Okryła się niebieskim kocem, jasne włosy schowała pod czarnym kapturem, a i tak cała drży. Dziękuje, nie potrzebuje pomocy. Brat już jedzie, zabierze ją do Poznania.
Zaraz za nią, w przedsionku sklepu spożywczego, na podłodze rozłożyły się matki z dziećmi. Tu jest ciepło i jasno, a to już coś. Nosy czerwone od zimna, w oczach determinacja.
Warkot autobusów miesza się z dziecięcym płaczem. Koguty samochodów Straży Granicznej rzucają niebieską poświatę. Niektórzy stoją w kilkuosobowych grupkach, większość gdzieś pędzi. Wolontariusze w pomarańczowych kamizelkach od rana na piątym biegu. Rozdają ciepłą herbatę, karty SIM, kanapki, koce. Ludzie o udręczonych twarzach zarzucają ich pytaniami:
Gdzie znaleźć nocleg? Ciepły posiłek? Suche ubrania?
Gdzie podgrzać wodę, żeby zrobić kaszkę dla córki?
Jak dojechać do Przemyśla?
Jak wygląda sytuacja po drugiej stronie?
Tu wolontariusze rozkładają ręce. Każdy słyszał co innego - podobno piesza kolejka ma kilka kilometrów; podobno prawie nikogo nie ma; podobno można przejść bez problemu; podobno są głównie uchodźcy z Afryki i Bliskiego Wchodu; podobno się awanturują; podobno są spokojni.
Z tych "podobno" rośnie Mount Everest. Pora się przekonać. Tatiana przechodzi na drugą stronę.
Córka Oleny już jedzie
Mimo że torba z prowiantem jest ciężka, Olena niemalże biegnie. Trudno mi za nią nadążyć. Zaraz zobaczy się z córką i wnuczkiem, którzy uciekli z obwodu zaporoskiego. Prócz nas w krótkiej kolejce ustawili się sami Ukraińcy wracający bronić ojczyzny. Rzut oka polskich celników w paszport. Wszystko gra. Powodzenia.
Od Ukrainy dzieli nas już tylko jakieś pół kilometra. Po obu stronach brukowanej ścieżki wysokie ogrodzenie. Wzdłuż walają się torby, walizki, koce. Przed nami grupa trzydziestu osób, chyba z Bliskiego Wschodu. Blokują przejście, więc szybko zjawia się żołnierz z karabinem maszynowym. To już Ukrainiec. Przez chwilę ich skanuje i wyławia wysokiego chłopaka z czarnymi kręconymi włosami związanymi w kitkę. Tylko on mówi po ukraińsku.
– Powiedz im, żeby nie skakali przez płot, bo będą kłopoty – rzuca twardo wojskowy
Droga wolna. Za chwilę jesteśmy w Ukrainie.
Piesza kolejka do Polski ma jakieś sto metrów, samochodowa jest niewiele dłuższa. Gdyby nie światła autokarów czekających na wjazd do Polski, panowałaby ciemność.
Idę nadal razem z Oleną. Na jednym oddechu mówi, że jej córka mieszka w Kropywnickim, 250 kilometrów na południe od Kijowa. Naloty zaczęły się już drugiego dnia. W panice spakowała swoje życie do walizki, wzięła na ręce rocznego synka. Jadą autobusem ewakuacyjnym, ale są dopiero pod Tarnopolem.
Olena będzie czekać na nich do rana.
Ja idę dalej. Olena lekko przyciska mnie do siebie: "Wszystko będzie dobrze. Prawda? Do widzenia".
Wiadomość od męża: żyję
Jestem po ukraińskiej stronie. Przystanek autobusowy tuż przed przejściem do Polski.
Ewa i Sofijka są do siebie podobne. Ciemne oczy, brązowe włosy. Jedna ma różową kurtkę, druga – różową sukieneczkę.
W czwartkowy poranek Ewę obudził ryk samolotów i krzyki mamy, że trzeba się pakować. Ma dopiero dziewięć lat. Łzy popłynęły po policzku, ale nie protestowała... Ze wszystkich lalek wybrała właśnie Sofijkę, którą teraz tuli.
We dwójkę zawsze raźniej.
Iryna, mama Ewy, od razu zrozumiała: wojna. Chwyciła za telefon, żeby ostrzec rodzinę i przyjaciół. Niektórzy nie dowierzali. Na pewno to jakaś pomyłka, a sytuacja nie jest tak zła. Ale Iryna wiedziała swoje. Wsadziła Ewę i szesnastoletnią Uljanę do samochodu. Ruszyły ze znajomymi w kierunku polskiej granicy.
Jechały pięć dni. Pod granicą zostawiły auto i ustawiły się w pieszej kolejce. Chcą przedostać się do Luksemburga do znajomych. Na razie nie wiedzą, jak to zrobią. Najważniejsze, że zaraz opuszczą Ukrainę.
Przy granicy co chwilę zatrzymuje się jakiś samochód. Krótkie pożegnanie. Uściski. Łzy. Kobiety i dzieci ruszają w stronę przejścia, mężczyźni zawracają. Mąż Iryny zaciągnął się do wojska już dwa lata temu. Teraz walczy na pierwszej linii frontu. Gdzie? Tego nawet jej nie powiedział. Każdego ranka wysyła tylko SMS-a: "Żyję".
16-letnia Uliana też dostaje wiadomości, tyle że od kolegi z klasy. Do jego wsi wjechały rosyjskie czołgi. Jeden z pocisków trafił w ich dom. Rodzice są ranni, część mieszkańców wzięta do niewoli.
Zobacz także
Jesteśmy już przy przejściu. Opowieść Iryny się urywa. Celnik patrzy w paszport. Wszystko gra.
Matka łapie dziewczynki za ręce.
Do widzenia.
Ja zawracam.
Dobytek porzucony na poboczu
Rudy kot, którego Inna trzyma w kontenerze, miauczy z przerażenia. Wędruje ze swoją panią już czwarty dzień. Początkowo próbowali wyjechać z Kijowa pociągiem. Na dworcu tłum. Wyje syrena. Ludzie rzucają się do położonego nieopodal metra. Ktoś upuścił bagaż, inni się o niego potykają.
Za jakiś czas syreny milkną. Ludzie wybiegają z ukrycia, żeby ponownie zająć miejsce w kolejce. Kiedy nadchodzi kolej Inny, biletów już nie ma.
W końcu 35-latce udaje się wyjechać busem wraz z rodzinami znajomych. Już drugiego dnia docierają w pobliże granicy. Od Medyki po polskiej stronie oddziela ich ledwie 40 km. Ten odcinek drogi będą pokonywać kolejne trzy dni, przesuwając się w korku co najwyżej o kilka metrów. Dopiero pod koniec robi się luźniej – zator rozładowany.
- Zimno, zmęczenie, z każdego samochodu donośny płacz dzieci. Niektórzy nie wytrzymywali. Porzucali swoje wozy na poboczu albo gdzieś w polu. Dalej szli na piechotę. Część ludzi nie była już w stanie dźwigać swoich bagaży, więc zostawiała je prosto na drodze – mówi Inna.
Sama też zdecydowała przejść granicę pieszo. Tak jest szybciej. Ale im bliżej jest przejścia, tym większe ogarnia ją poczucie niepewności. Powoli do świadomości dociera myśl: co jeśli wojna nie skończy się prędko?
Odmrożenia. Bójka. Atak serca
Znów polska strona. Mały biały namiot ustawiony kilkaset metrów od przejścia.
- How can I help you? – Ferland badawczo lustruje nas dużymi, brązowymi oczami. Mimo trudnej sytuacji uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Jest liderem zespołu organizacji pomocowej Rescue Without Borders. Przyjechali aż z Izraela cztery dni temu. Jasne, porozmawiamy, ale tylko chwilę, bo jest sporo roboty.
– Pracuję w organizacji od piętnastu lat. Jeździmy po całym świecie. Azja, Afryka, Europa… Teraz jesteśmy u was. To jedyny punkt medycznym tuż przy granicy. W godzinę przyjmujemy dziesięć, piętnaście osób. Najczęstszym problemem są odmrożone stopy i dłonie, bo niektórzy czekali wcześniej na przejściu kilka dni – opowiada Fernand.
Punkt jest otwarty 24 godziny na dobę. Na dziennej zmianie pracuje tu dziewięć osób, nocą – cztery. W namiocie zawsze jest lekarz, sanitariusze i ktoś od logistyki. Nie mają specjalistycznego sprzętu, ale robią, co mogą.
Najgorzej było przedwczoraj - dwadzieścia metrów od namiotu kobieta nagle upada na ziemię. Zawał. Masaż serca. Wokół poruszenie. Na ratowników patrzy coraz więcej przerażonych oczu. Nie trzeba być lekarzem, żeby się domyślić, że ktoś, kto przed chwilą stał obok ciebie, właśnie umiera.
– Szczerze mówiąc, przez moment była już po drugiej stronie. Ale wróciła. Po dwudziestu minutach zobaczyliśmy światła karetki, która zabrała ją do szpitala. Na szczęście poza tą historią nie było przypadków zagrożenia życia. Współpracujemy z tutejszymi służbami medycznymi. Polacy są niesamowicie życzliwi i wdzięczni, że też pomagamy. Bardzo się cieszymy, że tu przyjechaliśmy – zaznacza Ferland.
Drugi gorący moment: nocna bójka. Dwóch facetów z Bliskiego Wschodu skoczyło sobie do gardeł. Może walczyli o buty, ale Ferlanda powód nie interesuje. Nie jest z policji, tylko z organizacji pomocowej.
Pod namiot podchodzą kolejne osoby. Musimy kończyć. Odchodząc, słyszymy:
- How can I help you?