Tajwan padnie ofiarą Chin? "Xi Jinping ma ambicje większe niż Mao"
- Dla Chin kwestia przyłączenia Tajwanu jest priorytetowa. Dlatego na poligonach żołnierze Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej ćwiczą zdobywanie makiet pałacu prezydenckiego w Tajpej - mówi WP Jakub Jakóbowski, ekspert ds. Chin i Tajwanu z Ośrodka Studiów Wschodnich.
W 1949 roku komuniści pod wodzą Mao Zedonga wygrali wojnę domową w Chinach i stworzyli Chińską Republikę Ludową. Przegrani nacjonaliści pod wodzą Czang Kaj-Szeka schronili się na pobliskiej wyspie Tajwan. Mao Zedong zapowiadał wtedy, że kiedyś komunistyczna rewolucja zostanie dokończona, wrogowie ostatecznie pokonani, a Tajwan na zawsze wróci do Chin.
Czy ta zapowiedź ma szansę się spełnić? Czy Chińska Republika Ludowa planuje zaatakować Tajwan? Jakie jest prawdopodobieństwo takiej wojny i co oznaczałaby ona dla tej wyspy, rejonu Pacyfiku, świata i Polski?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: Czy armia Chińskiej Republiki Ludowej jest gotowa do ataku na Tajwan?
Jakub Jakóbowski, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW), kierownik Zespołu Chińskiego OSW: Prezydent Chin Xi Jinping wyznaczył chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej zadanie, aby do 2027 roku osiągnęła militarną zdolność do potencjalnego zajęcia Tajwanu. Wywiad amerykański twierdzi, że Chiny są na najlepszej ścieżce do realizacji tego celu.
Teoretycznie zostały więc trzy lata. Czy widzimy już teraz oznaki, że Chiny się do takiej wojny szykują?
Chińczycy przesuwają granice tego, co dopuszczalne: odbywają stałe ćwiczenia wojskowe wokół Tajwanu i wlatują tzw. strefę identyfikacji powietrznej Tajwanu. Przypadków tych wlatywań myśliwców chińskich są setki miesięcznie, około 1700 rocznie. To jest ogromny ciężar dla tajwańskiej armii, bo jest ona zmuszona non stop podrywać własne myśliwce.
Poza tym rozbudowywane są te komponenty chińskich wojsk, które mogłyby być użyte do inwazji. Ostentacyjnie ćwiczone jest także zdobywanie makiet pałacu prezydenckiego w Tajpej, zbudowanych na chińskich poligonach.
Chiny planują desant na wyspę?
Planują i przygotowują się, ale czy Xi Jinping podejmie tę niezwykle ryzykowną decyzję –wciąż nie wiemy.
Dlaczego byłoby to ryzykowne?
Byłaby to operacja na wyspie, która jest trudna do zdobycia. Teren Tajwanu jest górzysty, linia brzegowa trudna do desantu, a pogodowo to obszar tajfunów. Poza tym armia tajwańska to armia nowoczesna, bogata i wyposażona lepiej, niż armia Ukrainy. Więc taki atak oznaczałby dla Chin ogromne ryzyko.
Dlaczego więc Chiny rozważają taki desant? Xi Jinping chce dokończyć to, co zaczął Mao Zedong?
Xi Jinping ma ambicje większe niż Mao, bo włada dużo potężniejszym państwem. Chce kształtować wielką opowieść o Chinach, opartą na sile i ich przemożnym wpływie na cały świat. Mówi się o tam nawet o "wielkiej wspólnocie ludzkich losów" pod przywództwem Chin.
Xi Jinping wykorzystuje tę opowieść do wewnętrznej mobilizacji i nadania nowej legitymacji władzom swojej partii.
Poprzedni wielki lider Komunistycznej Partii Chin, Deng Xiaoping, mówił: poczekajmy na odpowiedni moment, nie wychylajmy się, wzmacniajmy się". Xi Jinping uznał, że ta siła została już zdobyta i teraz jest czas na sięgnięcie po to, co Chinom należne.
Tajwan jest jednym z kluczowych elementów tej układanki. W tej opowieści zapowiedziano finalne zjednoczenie Chin z Tajwanem jako zwieńczenie wielkiego dzieła komunistów chińskich. Dla Chińczyków sprawa jest więc symboliczna i priorytetowa. Tajwan jest dla nich zadrą niezakończonej wojny domowej.
I pana zdaniem Xi Jinping planuje tę sprawę ostatecznie zakończyć?
Tak, choć świadom jest, że to gra o pełną stawkę – konflikt o Tajwan może bardzo szybko przerodzić się w generalną wojnę na Pacyfiku. Dlatego w Pekinie rozważane są też inne scenariusze, np. ekonomiczna blokada wyspy, czy zajmowanie pomniejszych wysepek, jak np. Kinmen, Matsu czy Pratas, by przetestować Zachód.
Czy napaść na Tajwan wywołałaby w Chinach taki sam entuzjazm, jaki zapanował w Rosji po aneksji Krymu?
Dobre pytanie. Zdolności do masowej mobilizacji i wzmożenia ideologicznego są w Chinach bardzo szerokie. Społeczeństwo ma nikły wpływ na władzę. 10-15 lat temu było miejsce na jakiś rodzaj koncesjonowanej debaty. Dziś już nie. Za pomocą sztucznej inteligencji i zaawansowanych technologii usuwa się wszelkie krytyczne wobec władzy głosy, a osoby krytyczne są namierzane i poddawane represjom.
Chiny to prawie półtora miliarda ludzi o zróżnicowanych motywacjach, ale istnieje głośna grupa nacjonalistów, dla których koszty potencjalnej wojny – społeczne, polityczne, ludzkie – nie grają roli i trzeba je ponieść.
Oni mówią, że naród tajwański nie istnieje i że to ludzie "zarażeni wirusem separatyzmu, zaszczepionym im przez USA". Chiński ambasador we Francji twierdzi nawet, że dla dużego procenta Tajwańczyków za późno na reedukację partyjną. Są straceni.
Tymczasem Tajwan zdążył się od 1949 roku przekształcić z brutalnej dyktatury Czang Kaj-Szeka w państwo w pełni demokratyczne. Czy to przeszkadza dyktatorowi z Pekinu?
Tajwan pokazuje, że w szeroko rozumianej kulturze chińskiej demokracja się udała i przyjęła. Udało się zreformować brutalny reżim metodami oddolnymi. Istnieje system wielopartyjny i odbywają się wolne wybory. Są wolne media, ludzie wywalczyli sobie prawa obywatelskie. Chinom – w wymiarze ideologicznym – trudno sobie z tym poradzić. Wzmaga to wrogość Pekinu wobec Tajpej – stolicy Tajwanu.
Czy Tajwańczycy byliby gotowi na jakiś rodzaj zjednoczenia – pokojowego, gospodarczego – z Chinami?
Przez pół wieku Pekin obiecywał Tajwanowi formułę "jedno państwo, dwa systemy". Istniała wizja zjednoczenia Tajwanu z Chinami z obietnicą pozostawienia Tajwanowi pewnej dozy autonomii. Taki pomysł miał nawet swoich zwolenników na Tajwanie. Ale ta formuła się wyczerpała.
Coś podobnego Chiny obiecały kiedyś Hong Kongowi. Jednak gdy Pekin przejął tę metropolię od Brytyjczyków, ograniczył wolność mediów i swobody obywatelskie mieszkańców Hong Kongu. Tu mogłoby dojść do czegoś podobnego?
Formuła "jedno państwo, dwa systemy" w przypadku Hong Kongu się nie potwierdziła. Chińczycy obiecali mu kilkadziesiąt lat niezależności, po czym siłowo uzyskali kontrolę nad system prawnym Hong Kongu, a chińskie służby uzyskały możliwość aresztowania kluczowych opozycjonistów.
Jeśli więc ktoś na Tajwanie łudził się co do intencji Chin, to teraz nie ma już złudzeń. Na wyspie rośnie grupa ludzi, którzy nie chcą jakichkolwiek związków z Chinami. Zdecydowana większość chce zachowania status quo. Natomiast mało kto wierzy w pokojowe zjednoczenie z ChRL, zwłaszcza, że Pekin pręży militarne muskuły, strasząc swoją dominacją na Pacyfiku.
Atmosfera się zagęszcza.
Tajwańska firma TSMC produkuje – uwaga - blisko 90 procent zaawansowanych mikroprocesorów, wykorzystywanych na całym świecie przy produkcji samochodów, telefonów, myśliwców czy sztucznej inteligencji. Ciężko sobie wyobrazić, żeby świat został ich nagle pozbawiony w wyniku chińskiej napaści...
Dla Tajwanu te mikroprocesory to polisa ubezpieczeniowa. Cały świat z nich korzysta. Tajwańczycy mówią więc o "krzemowej tarczy". Odcięcie Tajwanu od globalnej gospodarki oznaczałby natychmiastowe rozlanie się kryzysu na cały świat. Już w czasie pandemii świat został odcięty od tajwańskich czipów i wszyscy poczuliśmy wtedy, co to może oznaczać.
Ale, paradoksalnie, Chińczycy też zależą od tajwańskich mikroprocesorów. Czy mogliby przejąć firmę TSMC po potencjalnej inwazji?
To nie jest takie proste. Nie chodzi przecież jedynie o same budynki fabryk w Hsinchu czy Taichungu. To jest szalenie precyzyjny przemysł, wymagający zaawansowanej technologii, inżynierów i know how, czyli specjalistycznej wiedzy. Do tego dochodzi zglobalizowany łańcuch dostaw. Tajwańskie fabryki nie mogą funkcjonować bez oprogramowania z USA czy serwisu z Holandii. Gdyby więc teoretycznie Chińczycy zajęli Tajwan i przejęli fabryki, to i tak możliwości użycia przez nich tej zaawansowanej technologii byłyby ograniczone.
Chiny to nie Rosja, która zarabia na sprzedaży ropy i gazu. Chiny są jednak potęgą gospodarczą ściśle związaną ze zglobalizowanym rynkiem. Czy taka wojna o Tajwan w ogóle by im się opłaciła?
Rzeczywiście z chińskiego punktu widzenia stawka jest znacznie wyższa. Chiny są wielokrotnie mocniej wplecione w globalne łańcuchy dostaw niż Rosja, więc to wymusza na nich pewną ostrożność. Dlatego wywierają na Tajwan presję, ale robią to ostrożnie.
Z drugiej strony Xi Jinping stawia coraz mocniej na niezależność gospodarczą, technologiczną, energetyczną i żywnościową Chin. Powoli przygotowuje swój kraj na zaostrzenie konfliktu z USA. Chiny są więc wciąż uzależnione od świata, a jednak starają się te zależności ograniczać.
Pozostaje pytanie o racjonalność decyzji Xi Jinpinga. Problem w tym, że nie wiemy, w jakiej przestrzeni informacyjnej on funkcjonuje.
Pamiętamy, że wiedza o tym, iż Ukraina będzie się zaciekle bronić, nie dotarła do Putina. On był przekonany, że Rosja naprawdę wygra w trzy dni. Uwierzył we własną propagandę.
Pytanie, jak funkcjonuje przepływ informacji w Komitecie Centralnym KPCh. Nie wiemy, ile do Xi Jinpinga dociera z informacji niezbędnych do podejmowania racjonalnych decyzji.
Prezydent USA Joe Biden zapowiedział, że w razie potencjalnej inwazji Chin Ameryka przyjdzie Tajwanowi z pomocą. Można mu wierzyć?
Tajwańczycy są przekonani, że Amerykanie wytrwają w swoich zobowiązaniach. A prezydent Joe Biden już cztery razy zapewniał, że Ameryka zbrojnie włączy się w obronę Tajwanu.
Ameryka musi pokazać swoją wiarygodność w odstraszaniu Chin. Gdyby Amerykanie Tajwan odpuścili, wywołałoby to reakcję wśród ich sojuszników: Korei Południowej, Japonii i Australii. To byłby sygnał, że Ameryka słabnie i nie jest w stanie wypełnić swoich zobowiązań.
Wiemy, że amerykańska armia jest stale obecna w Japonii i Korei Południowej. Ale czy stacjonuje na Tajwanie?
Dopiero w zeszłym tygodniu tajwańska agencja UDN podała - jak rozumiem w celu odstraszenia Chin - że amerykańskie zielone berety (siły specjalne wojsk lądowych USA - red.) stacjonują na stałe w celach szkoleniowych i instruktażowych na należących do Tajwanu wyspach Kinmen. Amerykański admirał John Aquilino zaprzeczył jednak tym doniesieniom. Dokładnie powiedział, że nieprawdziwe są informacje o "stałej obecności" - pozostawiając sporo miejsca dla domysłów.
O jak szerokim konflikcie można by mówić w przypadku zaangażowania się USA w potencjalną wojnę?
Za Amerykanami poszliby zapewne Japończycy, którzy uznają Tajwan za kwestię strategiczną. Gdyby bowiem Chiny zajęły Tajwan, Japończycy byliby jednocześnie zagrożeni od północy i od południa - przez Rosję, Koreę Północną i Chiny. To byłby dla nich koszmar.
Australia, dotąd z powodów gospodarczych siedząca okrakiem na płocie między USA a Chinami, teraz zaczęła się bać chińskiego ekspansjonizmu i zbliża się do Amerykanów.
Tak więc sieć amerykańskich sojuszy w regionie Pacyfiku się zacieśnia. Japonia, Australia, Korea Południowa - wszystkie te państwa coraz jaśniej komunikują, że zaangażowałyby się w jakimś stopniu w konflikt w obronie Tajwanu.
Jak taka potencjalna wojna o Tajwan wpłynęłaby na sytuację Polski?
Ewentualny konflikt miałby dla nas natychmiastowe i bezpośrednie konsekwencje.
Wojna na Pacyfiku odbiłaby się negatywnie na międzynarodowych rynkach finansowych. Zapewne z rynków wschodzących, takich jak Polska, zacząłby odpływać kapitał. Potem mogłoby dojść do braków ogromnej liczby produktów, komponentów i surowców, które dziś Europa importuje z Chin lub Tajwanu.
Ale my mielibyśmy większe problemy.
Jeszcze większe?
W przypadku konfliktu na Pacyfiku Rosjanie wyczuliby bowiem potencjał do eskalowania konfliktu militarnego w Europie. Skorzystaliby z tego, że uwaga Ameryki zostałaby rozproszona. To zadziałałoby na naszą niekorzyść, ponieważ amerykańskie siły zbrojne byłyby dramatycznie rozciągnięte między dwa teatry wojny. A może nawet trzy, jeśli dodamy do Ukrainy i Tajwanu także Bliski Wschód.
Był pan wielokrotnie na Tajwanie. Jak tamtejsze społeczeństwo radzi sobie na co dzień z wizją potencjalnej wojny z Chińską Republiką Ludową?
Wszyscy żyją tam pod groźbą inwazji od wielu dekad i ze świadomością, że Chińczycy mają tysiące rakiet balistycznych wycelowanych w Tajwan. Z czasem groźbę inwazji zaczęto bagatelizować, ale dziś na Tajwanie dyskutuje się o koncepcji obrony totalnej, czyli planie połączenia armii i społeczeństwa w kwestiach samoobrony.
Część tajwańskich elit chce Chiny aktywnie odstraszać, a inni boją się, że to sprowokuje Pekin do inwazji. To zapalny punkt parlamentarnych debat w Tajpej.
Młodzi Tajwańczycy wyrośli w demokracji, przyzwyczajeni do wolności słowa i praw obywatelskich. Gdy w 2014 roku rządy partii KMT, czyli nacjonalistów, próbowały związać Tajwan ściślejszymi więzami gospodarczymi z Pekinem, do budynku parlamentu wdarli się studenci i zablokowali ten proces. To było weto społeczne – tzw. rewolucja słoneczników.
Młodzi pokazali wtedy, że będą o swoje prawa walczyć. I wielu z nich będzie walczyć o swój kraj, gdyby doszło do inwazji. Potencjalna wojna mogłaby pochłonąć wiele istnień.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Jakub Jakóbowski - wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, a także kierownik Zespołu Chińskiego OSW. W przeszłości stypendysta Taiwan Fellowship na uniwersytecie Soochow w Tajpej oraz European China Policy Fellow w Mercator Institute for China Studies (MERICS) w Berlinie. Doktor nauk o polityce i administracji. Wykłada na studiach podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Szkole Głównej Handlowej.