Tajemnicza śmierć trzy dni po porodzie. Kobieta osierociła pięcioro dzieci
Trzy dni po cesarskim cięciu, pani Malwina z Sandomierza przeszła nagłą operację w związku z krwawieniem do jamy brzusznej. Niedługo później nim trafiła na OIOM, gdzie zmarła dwa tygodnie później. Rodzina twierdzi, że po porodzie stan kobiety był dobry. Pani Malwina osierociła pięcioro dzieci.
Tragiczna w skutkach akcja zaczęła się 27 listopada, gdy pani Malwina trafiła do szpitala w Sandomierzu. Bliscy wskazywali, że miała kaszel, ale nic więcej nie wskazywało, że coś jest z nią gorzej.
Trzy dni po cesarskim cięciu, 33-letnia kobieta została zabrana na operację. Rodzina do dziś nie wie, co dokładnie się wydarzyło. W karcie przebiegu leczenia widnieje informacja o wystąpieniu krwawienia do jamy brzusznej. Po zabiegu pani Malwina trafiła na oddział intensywnej terapii. Nie odzyskała już przytomności.
Mąż pani Malwiny, Jan, został sam z pięciorgiem dzieci. Utrzymuje się jedynie ze świadczeń i niewielkiego gospodarstwa. Przez najbliższe kilka lat nie będzie mógł podjąć stałej pracy, zajmując się jedynie wychowywaniem 14-letniego Maćka, 11-letniego Janka, 7-letniego Antosia oraz 3-letniej Marysi i 2-miesięcznej Hani. Sprawę poruszono po raz pierwszy w programie "Interwencja" telewizji Polsat.
Tajemnicza śmierć w Sandomierzu. Rodzina nie wie, co się wydarzyło
Pod koniec listopada pani Malwina wysłała wiadomość do męża, że jest już po porodzie i wysłała mu także zdjęcie noworodka. Wszystko miało być dobrze, ale kilka dni później pani Malwina powiedziała, że nie może długo rozmawiać, bo będzie miała jakiś zabieg.
- Czekałem do 22:00, nie było odzewu. Znalazłem na internecie telefon do gabinetu lekarskiego. Odebrała jakaś pani i mówi, że jest bardzo ciężki stan, krytyczny można powiedzieć, ale krwotok ustąpił, zmian na płucach nie widać. Nie powiedzieli, co się stało, nie powiedzieli, że była krew potrzebna, że około 13 jednostek krwi podano — opowiada pan Jan w rozmowie z dziennikarzami Polsatu.
Mimo dramatycznych doniesieniach o zabiegu i silnym krwawieniu, szpital podaje, że pacjentka zmarła w wyniku COVID-19. Prawdziwą przyczynę śmierci próbuje ustalić rodzina i prokuratura, która oczekuje na wyniki sekcji zwłok pani Malwiny.
Tragedia w Sandomierzu. "Nie była taka chora, by ją zniszczył COVID"
Reporterzy "Interwencji" zapytali o szczegóły tego dramatu dyrektora szpitala w Sandomierzu i skąd pojawiło się krwawienie do jamy brzusznej po cesarskim cięciu.
- Biegli się z całą pewnością wypowiedzą, czy w przebiegu tej choroby właśnie może dojść do jakichś krwawień samoistnych — powiedział Marek Kos, dyrektor szpitala specjalistycznego w Sandomierzu.
Zdaniem rodziny pani Malwina nie była tak chora, żeby to COVID doprowadził do zgonu, a błąd jest po stronie lekarzy. Sprawę bada również prokuratura.
- Aktualnie nie uzyskano wyników sekcji zwłok pokrzywdzonej, a postępowanie znajduje się na początkowym etapie i w jego toku zachodzi konieczność gromadzenia dalszego materiału dowodowego – informuje Katarzyna Duda z Prokuratury Regionalnej w Krakowie.
- Domyślamy się, że doszło do jakichś nieprawidłowości w szpitalu, natomiast pewności żadnej nie mamy, a tym bardziej nie możemy powiedzieć, co takiego się stało, co doprowadziło do śmierci – podkreśla Jarosław Jaroszewicz-Bortnowski, pełnomocnik rodziny w rozmowie z dziennikarzami "Polsat News".
Źródło: polsatnews.pl