Tajemnicza śmierć Polki w USA. Nowe informacje
To już pewne. Ciało martwej kobiety odnalezione kilka dni temu w Baltimore należy do zaginionej 37-letniej Polki - Aleksandry Reeves. Informację potwierdziła policja, która ujawniła najnowsze szczegóły śledztwa. Tajemniczą sprawą śmierci kobiety na własną rękę zajmują się również lokalne media.
Aleksandra Reeves ostatni raz była widziana 23 maja. Około godziny 14:30 zatrzymała się na stacji benzynowej w Elizabethtown, aby zatankować auto. Godzinę później zadzwoniła do bliskich. Od tamtej pory nie było z nią kontaktu.
6 czerwca w Baltimore odnaleziono ciało kobiety. Z wpisu męża Polki, Michaela, na Facebooku jednoznacznie wynikało, że to zaginiona Polka. "Poszukiwania zakończone (...) Zarówno ja, jak i cała rodzina, jesteśmy zrozpaczeni" - napisał mężczyzna.
"Nie było widać urazów"
Policja nie potwierdzała tych doniesień. Do dziś. Jak donosi baltimoresun.com wciąż nie jest jednak jasne, w jaki sposób kobieta zginęła. Policja prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić przyczyny jej śmierci.
Rzecznik policji w Baltimore w rozmowie z portalem ujawnił jednak, że na ciele Polki "nie było widać żadnych zewnętrznych oznak urazów". - Badania toksykologiczne wyjaśnią szczegółowo przyczyny i okoliczności jej śmierci. Na ten moment jednak nic nie wskazuje na udział osób trzecich - podkreślił.
Baltimore Sun ujawnia szczegóły na temat okoliczności odnalezienia zwłok 37-latki. Leżały one w zalesionej okolicy Baltimore - w miejscu, gdzie często zbierają sie bezdomni. Samochód kobiety został odnaleziony wcześniej, tego samego dnia - półtora kilometra od miejsca, w którym znajdowało się ciało.
Rzuciła pracę
Mnożą się spekulacje na temat stanu psychicznego Polki przed jej śmiercią. "Jesteśmy pewnymi sygnałami zaniepokojeni, ale czekamy na opinię lekarzy" - powiedzial w rozmowie z Baltimore Sun rzecznik policji w Harrisburg, która pomaga w śledztwie.
Aleksandra Reeves mieszkała w USA od piętnastu lat. Najpierw pracowała w parku rozrywki Hersheypark w departamencie bezpieczeństwa. Tam poznała swojego przyszłego męża. W 2003 roku para wzięła ślub.
Ostatnio kobieta pracowała jako analityk finansowy. Jak donosi pennlive.com, Polka - po wielu latach - 23 maja rzuciła pracę ze względu na "narastający stres". "Nie mogła się skupić na pracy. Wcześniej nie było oznak jej niestabilności psychicznej" - pisze portal. Znajomi z pracy podkreślają, że była bardzo lubiana i zaskoczyła ich jej nagła decyzja.
Chciała wrócić do Polski?
Według męża kobiety, Polka od pewnego czasu hciała wrócić do Polski, gdzie mieszka jej ojciec. Pennlive.com podkreśla jednak, że w dniu zaginięcia nie miała przy sobie paszportu, co więcej - nie spakowała rzeczy osobistych, nie miała też przy sobie gotówki, którą trzymała w domu. Trzymała przy sobie tylko portmonetkę i telefon, który w dniu jej zaginięcia został wyłączony albo rozładowała się w nim bateria.
23 maja Polka zadzwoniła do swoich bliskich.Miała powiedzieć, że jest wielce prawdopodobne, iż nigdy ich już nie zobaczy. Była roztrzęsiona. Od tamtej nie można się było z nią skontaktować.
Rodzina "oszołomiona"
Mąż Polki podkreśla w rozmowie z Pennlive, że była ona bardzo towarzyska, kochała góry i prace ogrodowe. Para nie miała dzieci.
Wcześniej szwagierka Aleksandry, Nancy Reeves-Valasquez, przyznała, że jest "oszołomiona" informacją o jej śmierci. "Nasza rodzina jest przerażona i próbuje zrozumieć, co się stało" - pisała na Facebooku do jednego z lokalnych dziennikarzy.
Zobacz również również:
Oto mity, które udało się obalić ws. tajemniczej śmierci Magdaleny Żuk