Niepozorny kagebista zagrodził mu drogę do władzy na Kremlu
Zdaniem autorów biografii Łukaszenki, dyktator na swój sposób Białoruś kocha. Miłością despoty. Ślepą i zgubną. Wszyscy ich rozmówcy, zarówno działacze polityczni, politolodzy i dziennikarze, jak i mieszkańcy Białorusi, powtarzali to samo: "Tak, Łukaszenka kocha Białoruś, uważa ją za swoją".
Łukaszenka zrobił na Białorusi oszałamiającą karierę, z pozycji biednego wiejskiego chłopca doszedł do stanowiska prezydenta kraju. Białoruś nie była jednak szczytem jego marzeń. W pewnym momencie Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka dojrzał szansę, by zasiąść na Kremlu jako prezydent państwa powstałego z połączenia Rosji i Białorusi. Moment znów był sprzyjający - postępująca degradacja Borysa Jelcyna zmuszała do rozważania problemu sukcesji po nim.
Wielu Rosjanom podobało się to, co Łukaszenka robił na Białorusi, do dziś zresztą w Rosji można usłyszeć pochwalne wypowiedzi na jego temat. Białoruski prezydent objeżdżał więc wyniszczone transformacją regiony Rosji i podbijał serca jej mieszkańców. Być może niewiele brakowało, a prezydent Białorusi zyskałby dostęp do atomowego guzika.
Łukaszenka nie stanął jednak na czele wielkiego wschodniosłowiańskiego mocarstwa, drogę zagrodził mu niepozorny były funkcjonariusz KGB Władimir Putin. Znając późniejszą historię Białorusi, można sobie tylko wyobrazić, jak funkcjonowałoby to superpaństwo. Być może to, co się dzieje w Rosji pod rządami Putina, nie jest jeszcze najgorszym z możliwych wariantów.