Wesołe życie na Kremlu. Zgromadzenia często kończyły się wielkimi libacjami
"Na Kremlu wszyscy żyliśmy w surowych warunkach, zajęci pracą. W moich czasach tak zwane kremlowskie dzieci bardzo pilnie się uczyły, kończyły uniwersytety, uzyskiwały specjalizację. To było ważne. Kto tam mieszkał? Mołotowowie, Woroszyłowowie, Kalininowie i my. Wszyscy mieli dość ubogie mieszkanka z urzędowym umeblowaniem. Za życia mamy mieliśmy niewielkie, biednie umeblowane mieszkanie w domu, w którym za cara mieszkała służba pałacowa.
Ojciec był bardzo surowy w kwestii warunków bytowych i odzieży. Bardzo tego pilnował. Zobaczy na mnie coś nowego, nachmurzy się i pyta: 'To co? Zagraniczne?'. 'Nie, nie' - mówię. 'No to dobrze'. Bardzo nie lubił zagranicznych rzeczy. Żadnych kosmetyków, żadnych perfum ani szminek, ani manicure" - zdradzała ukochana córka Generalissimusa (na zdjęciu siedzi na kolanach Ławrientija Berii).
Z wywiadu z Kirą Alliłujewą-Politkowską: "To były wesołe czasy. (...) Nie pamiętam, żeby oni dużo pili: tylko winko leciutkie, kwaśne. Zgodnie z kaukaską tradycją i nam, dzieciom, dawali. Stalin umiał obchodzić się z dziećmi, zapominał, kim i czym on jest. Wszyscy bardzo lubili oglądać filmy, nasze i amerykańskie z Deanną Durbin".
Z wywiadu z Aleksandrem Pawłowiczem Alliłujewem: "Takie zgromadzenia często kończyły się wielkimi libacjami, a po nich były przyjęte zapasy. Trudno było mocować się z Tuchaczewskim. Był to człowiek silny fizycznie i wysportowany. Swoich oponentów szybko rozkładał. W jednej takiej walce mocno podpity podszedł do Iosifa Wissarionowicza i podniósł go na rękach, dając do zrozumienia, że może wszystko. Spojrzałem Stalinowi w oczy i zobaczyłem coś takiego, co mocno mnie przestraszyło i zapamiętałem, jak widzicie, na całe życie".