Tajemnica śmierci Madzi. Kto tu kłamie?
Czy śmierć Madzi była nieszczęśliwym wypadkiem? Czy Katarzyna W. (22 l.), która przez kilkanaście dni zwodziła śledczych, wciąż ukrywa prawdę o ostatnich chwilach życia swej córeczki i prawdę o jej śmierci? Czy nikt nie pomagał młodej matce w ukryciu ciała dziecka? Gdzie był w tym czasie ojciec Madzi? Te pytania i wątpliwości wciąż czekają na wyjaśnienie. Mimo że prokuratorzy i policjanci prowadzą postępowanie już ponad dwa tygodnie, a akta śledztwa liczą już siedem grubych tomów, wciąż nie znamy całej prawdy.
Tą sprawą żyje od kilkunastu dni cała Polska. Śledztwo, które prowadzi prokuratura okręgowa w Katowicach, musi odpowiedzieć na wiele pytań i niejasności. Jaką wiedzę mają już śledczy, nie wiadomo. Dziennikarze, a wraz z nimi opinia publiczna, jeszcze nie mogą jej poznać, ze względu – jak mówią prokuratorzy – „na dobro śledztwa”. A to utrudniła w poważnym stopniu Katarzyna W., przez 11 dni kłamiąc, że padła ofiarą napaści, a dziecko zostało porwane.
Najważniejszym pytaniem jest to, jak naprawdę zginęła Madzia. Czy rzeczywiście był to efekt nieszczęśliwego przypadku? Czy było to zabójstwo? Prokuratura oficjalnie wciąż podtrzymuje wersję Katarzyny W., która przyznała się do upuszczenia dziecka na próg i ukrycia zwłok.
Tuż po zgłoszeniu porwania policjanci byli w mieszkaniu przy ul. Floriańskiej, gdzie doszło do tragedii. Przeszukali mieszkanie, szukali zwłok. Niczego jednak wówczas nie ustalili, bo wówczas nacisk położyli na poszukiwania rzekomego porywacza. Gdy po kilkunastu dniach Katarzyna W. przyznała się do ukrycia dziecka, policjanci dokonali powtórnego przeszukania mieszkania. Zabezpieczyli ślady biologiczne z progu, o który miała uderzyć główką dziewczynka. Biegli pobrali także próbki z ubranka, w którym zakopano ciało.
Śledczy sprawdzają do kogo należały próbki. Czy były ślady wskazujące na to, że ciało niosła tylko Katarzyna W.? Na te wyniki czeka prokuratura. A także na opisowe wyniki sekcji zwłok dziewczynki. W poniedziałek przeprowadzono wstępne badania tomografem i usg. Potrzebne będą jeszcze szczegółowe badania tzw. tkanek miękkich, które pozwolą prokuraturze na określenie przyczyn śmierci dziecka. Trzeba poczekać na wyniki badań – a te odpowiedzą na liczne pytania – m.in. czy dziecku nie podawano trujących substancji oraz czy uraz, którego doznało dziecko nie został zadany umyślnie. Badania odpowiedzą także na pytanie, czy nie było tak, że matka żywcem pogrzebała swoje dziecko.
Od piątku, kiedy to matka wskazała policjantom miejsce ukrycia ciała córeczki, śledczy wyjaśniają, czy Katarzyna W. działała sama. Kluczowe do wyjaśnienia pozostają dwie godziny w czasie, których doszło do tragicznego wypadku oraz po nim. Śledczy analizują każde słowo i zeznania matki Magdy, jej męża, rodziców i teściów. A niejasności i pytań ciągle przybywa. Jednym z nich jest to, czyja była kurtka odnaleziona w pierwszym miejscu wskazanym przez Katarzynę W. Policja stwierdziła, że kurtka nie ma nic wspólnego z ciałem Magdy, jednak prokuratura na ten temat głosu nie zabiera.
Co tak naprawdę wiedział mąż Katarzyny? Bartłomiej Waśniewski relacjonował nam we wtorek, jak doszło do wypadku 24 stycznia. Mówił, że rozstał się z żoną o godz. 16. Wychodzili razem z domu. – Madzia była w wózeczku. Pomagałem ją opatulić w koc, zapinałem wózek. Madzia żyła. Są na to świadkowie, to sąsiedzi, którzy nas widzieli, gdy znosiliśmy wózek – mówił Bartłomiej W. – Ja szedłem do rodziców i na zakupy. Kasia wiozła Madzię do rodziców. Mieliśmy się z żoną spotkać w domu. Gdy wrócił, zastał puste mieszkanie. Nie było żadnych śladów, że doszło do wypadku. Kasi jeszcze nie było. zadzwonił do niej.
– Roztrzęsiona opowiadała o napadzie, że nie ma Madzi... Mówiła, że wróciła po rozstaniu ze mną po pampersy dla małej, potem szła z wózkiem swoją trasą do rodziców. Domyślam się, że wtedy, gdy wróciła do domu, doszło do tragedii – mówi Bartłomiej. O ile sobie przypomina zadzwonił do niej przed godz. 18.
Jednak Bartek często zmieniał wersje przebiegu feralnych dwóch godzin z 24 stycznia. Opowiadał, że jechał samochodem z kolegami, że miał podwieźć zwolnienie lekarskie. Innym razem mówił, że szedł do rodziców.
Wczoraj do prokuratury wzywano również świadków – znajomych Bartłomieja W,. którzy razem z nim roznosili plakaty i ulotki w czasie poszukiwań dziecka. Być może oni pomogą rozwikłać zagadkę. – Nie przejmuję się tym, co ludzie mówią, bo i tak nie wierzą moim słowom – mówił nam we wtorek pytany o to, jaka była prawda. Powołuje się na wyniki badań na wykrywaczu kłamstw przeprowadzone przez ludzi Krzystofa Rutkowskiego. Zapomina jednak, że przy pytaniu o to, kto ukrył ciało córeczki, zawahał się. Jaka była prawda? Śledczy wciąż to ustalają.
Policjanci w trakcie śledztwa sprawdzali miejsca logowań telefonu Katarzyny W. do stacji bazowych. Policjanci przeprowadzili także eksperyment – z ich ustaleń wynika, że trasę pokonała bardzo szybko, o wiele szybciej, niż zazwyczaj pokonuje matka z małym dzieckiem w wózku. Co najdziwniejsze jednak – nie ma śladów logowań komórki w miejscu, w którym znaleziono zwłoki Magdy. Śledczy muszą więc wyjaśnić, czy Katarzyna W. celowo nie wzięła ze sobą telefonu czy też ktoś inny pomógł jej ukryć ciało Madzi.
Czy uśmiercenie córeczki nie było zaplanowane przez Katarzynę W.? Czy celowo nie upuściła Magdy na podłogę, a potem celowo nie wezwała pomocy? To także prokuratorzy muszą wyjaśnić. Sąsiedzi wierzą, że Katarzyna jest winna. – Matka sama stwierdziła, że dziecko zmarło. Ale przecież mogło stracić tylko przytomność i żyć. Może żywcem zakopała je w parku, skazała je na śmierć – mówi Maria Niewiadomska, sąsiadka rodziców matki Magdy. – Ona była wyniosła, z tego powodu nikt jej w bloku nie lubił. Kolejna sąsiadka dodaje, że w tej rodzinie działo się źle. Wieczne awantury musiały spowodować wielką traumę. Ona nie była na to odporna. Być może wynikało to z genów ojca. Był dzieckiem adoptowanym, porzuciła go własna matka. Sam trafił do kochającej rodziny w Sosnowcu, ale zrobił im piekło na ziemi.
Sąsiadów najbardziej szokuje jednak to, co powiedziała Katarzyna W. kilka godzin przed tym, gdy przed Rutkowskim przyznała się do winy. Wówczas przyszła do rodziców. Była też u nich jedna z sąsiadek. Wówczas cała Polska była jeszcze przekonana, że Madzia została porwana. – Współczułam jej, pocieszałam ją. Ale po niej nie było widać tragedii. Odpowiedziała mi na kolejne pytanie: Tak miało być.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Bestia! Powiesił swojego psa w szopie!