HistoriaTajemnica śmierci gen. Świerczewskiego. Nieznana relacja świadka

Tajemnica śmierci gen. Świerczewskiego. Nieznana relacja świadka

Według relacji pomocnika adiutanta gen. Karola Świerczewskiego, dowódca został zastrzelony przez polskich żołnierzy, którzy uznali go za zdrajcę - pisze Szymon Nowak w artykule dla WP. Prezentujemy relację świadka, która nie rozstrzyga oczywiście wszystkich wątpliwości dotyczących śmierci gen. Świerczewskiego, ale traktujemy ją jako kolejny głos w dyskusji.

Tajemnica śmierci gen. Świerczewskiego. Nieznana relacja świadka
Źródło zdjęć: © NAC

Po tym, jak w październiku tego roku w serwisie Historia WP ukazał się * mój artykuł o śmierci gen. Świerczewskiego*, skontaktował się ze mną mężczyzna. - Mój dziadek - mówił głos w słuchawce telefonu - był przy generale w czasie zasadzki pod Jabłonkami. Z tą śmiercią generała "Waltera" było trochę inaczej niż pan napisał. Dziadek powiedział całą prawdę dopiero na łożu śmierci. Chce pan posłuchać? Naturalnie że chciałem. - Ale proszę o całkowitą dyskrecję i anonimowość.

Oficjalna wersja

Według oficjalnej wersji gen. Karol Świerczewski, wówczas generał broni i wiceminister Obrony Narodowej, kontrolował Krakowski Okręg Wojskowy. 28 marca 1947 r. był na inspekcji 34 pp w Lesku oraz w Baligrodzie. Tego samego dnia podjął samodzielną decyzję o dojechaniu do Cisnej, gdzie stacjonował oddział Wojsk Ochrony Pogranicza. Po przejechaniu kilku kilometrów kolumna samochodów wpadła w zasadzkę zorganizowaną przez Ukraińców z UPA. W czasie walki zginął gen. Świerczewski i dwóch innych żołnierzy, a Banderowcy wycofali się ścigani przez polskie posiłki.

Jeszcze w tym samym dniu, dniu śmierci generała, Dowództwo Krakowskiego Okręgu wystosowało telefonogram do Warszawy, do Sztabu Generalnego WP z informacją o wydarzeniu. Napisano w nim: "Po ukończeniu inspekcji w 34 pp w Baligrodzie gen. Świerczewski (...) udał się do m. Cisna celem kontroli 37 Komendy Odcinka WOP o godz. 9:35. Po drodze do miejscowości Cisna grupa na czele z gen. Świerczewskim wpadła w zasadzkę bandy. Skład bandy - 150 ludzi. Walka trwała 2 i pół godziny. Podczas walki został zabity serią z rkm gen. Świerczewski, ponadto 1 oficer - ppor. Krysiński i 2 żołnierzy. Rannych - 3 żołnierzy. Generał Świerczewski jechał na samochodzie Dodge, wraz z nim w tym samochodzie jechali: gen. Więckowski, płk Bielecki, d-ca 34 pp, szef wydziału pol.-wych. 8 DP i 5 podoficerów. Oprócz tego była eskorta z 34 pp, składająca się z 3 oficerów, 4 podoficerów + 48 żołnierzy. Eskorta przejeżdżała na 3 samochodach. Porządek kolumny: 1 samochód ciężarowy z eskortą, samochód Dodge z gen. Świerczewskim i ww. oficerami, 2
samochody ciężarowe z eskortą. Banda była uzbrojona: 2 moździerze, rkm-y i PPSz-e. Pościg za bandą zorganizował 34 pp oraz oddział KBW z Rzeszowa."

Gen. Świerczewski wśród pancerniaków fot. NAC

W dokumencie podawano jeszcze informację, że zwłoki generała znajdują się w Sanoku oraz to, iż należy powiadomić rodzinę generała w Moskwie oraz zorganizować jej transport lotniczy do Polski na pogrzeb.

Ułan z WOP

Dziadek mojego rozmówcy miał na imię Władysław i urodził się w 1924 r. w okolicy Tomaszowa Lubelskiego. W czasie okupacji działał w lesie w Batalionach Chłopskich. Po przejściu frontu i ujawnieniu się, został siłą wcielony do polskiej armii gen. Berlinga. Początkowo, 9 września 1944 r. został skierowany do 4 Zapasowego Pułku Kawalerii w Hrubieszowie, gdzie otrzymał jako ułan przydział do 2 szwadronu. W październiku został przeniesiony do piechoty, do 31 pp, w listopadzie do 37 pp, a w grudniu został skierowany do Baonu Szkolnego 7 DP. Od lutego do maja 1945 r. brał udział w walkach na froncie niemieckim od Nysy Łużyckiej do czeskiej Pragi. Za walki te w latach 60-tych został odznaczony "Medalem za udział w walkach o Berlin". Pod koniec maja 1945 r. został awansowany na stopień starszego szeregowego, miesiąc później już na kaprala. W październiku 1945 r. ukończył 5-miesięczne szkolenie podoficerskie, czego następstwem był kolejny awans na plutonowego. W tym samym czasie został przeniesiony na Rzeszowszczyznę,
jako dowódca drużyny do Grupy Manewrowej I Oddziału WOP.

Książeczka wojskowa pana Władysława, dziadka mojego rozmówcy fot. zbiory prywatne

Podczas opisywanych wydarzeń z marca 1947 r. dziadek mojego rozmówcy był pomocnikiem adiutanta Świerczewskiego. Według jego relacji gen. Świerczewski był kobieciarzem, alkoholikiem i zwykłym chamem. Uważał się bardziej za Sowieta niż Polaka, a dodatkowo bratał się z Ukrainkami i Ukraińcami, również tymi z UPA. Wynikiem tej poufałości było działanie generała. Kontaktował się i umawiał z watażkami z UPA, a następnie wystawiał im niewielkie konwoje z zaopatrzeniem dla polskiego wojska. Ukraińcy bez strat zdobywali towary powiększając swoje zapasy. Podobnie miało być 28 marca 1947 r. pod Jabłonkami.

Zasadzka?

Sprawa była dogadana kilka dni wcześniej. Świerczewski był na alkoholowej libacji w jednej z ukraińskich wsi i spotkał się tam w dowódcami sotni UPA. Ustalił z nimi, że UPA napadnie na konwój jadący z zaopatrzeniem do Cisnej. Jeden z samochodów obstawy miał się wcześniej "popsuć", a Ukraińcy bez problemu mieli zająć dwie ciężarówki z przewożonymi towarami. O porozumieniu dowiedzieli się polscy żołnierze, podwładni generała i postanowili przeszkodzić w planowanym przejęciu zaopatrzenia. Myśleli również, aby policzyć się z samym "Walterem", jeśli nadarzy się ku temu sposobność. Na wstępie namówili generała na wyjazd do Cisnej, choć on początkowo nie planował tej podróży.

Rankiem 28 marca konwój z generałem ruszył w kierunku Cisnej. Według relacji pana Władysława w kolumnie jechało pięć samochodów: dwa gaziki z generałem, jego świtą i obstawą, jeden pojazd z eskortą oraz dwie ciężarówki. W tajemnicy przed generałem na jednej ciężarówce zamiast towaru znaleźli się uzbrojeni polscy żołnierze.

Zaraz po wyjeździe z Baligrodu, "popsuł się" planowo samochód eskorty. Kiedy kolumna dojechała do Jabłonek, gen. Świerczewski nakazał zatrzymanie wozów. Był pijany, a na uwagę adiutanta, że to nie jest bezpieczne miejsce na postój, groził mu pistoletem. Potem udał się na stronę za potrzebą. Wtedy z przydrożnego lasku wybiegli uzbrojeni Ukraińcy. Wcale nie zamierzali strzelać, próbowali tylko krzykiem odgonić Polaków od ciężarówek, by zdobyć obiecane przez Świerczewskiego zaopatrzenie. Pierwsi z nich dobiegli do pojazdów i odsłonili plandeki. Dopiero kiedy na pace zamiast towarów i sprzętu zauważyli polskich żołnierzy, padły pierwsze strzały.

Zabić zdrajcę

Strzelanina stawała się coraz bardziej gwałtowna i - jak wspominał dziadek mego rozmówcy - "trup ścielił się gęsto po obu stronach". Dopiero po jakimś czasie Ukraińcy z UPA widząc twardą obronę Polaków zaczęli się wycofywać do lasu.

W tym czasie zaskoczony nieplanowaną walką i zdenerwowany całym zdarzeniem gen. Świerczewski żądał natychmiastowego przerwania ognia przez stronę polską, ale nikt go nie słuchał. Kiedy chciał wyciągnąć pistolet z kabury, Polacy rozbroili go. Wtajemniczeni w sprawę chcieli również pochwycić generała, ale on wyrwał im się i zaczął uciekać. Dopiero wtedy dosięgły go kule. Dostał serię w plecy i przewrócił się. Do "Waltera" nie strzelali Banderowcy z UPA, lecz osoby z jego najbliższego otoczenia. W ich mniemaniu był to współpracownik UPA i zdrajca Ojczyzny działający na szkodę Polski.

Po całej akcji prawdę o wydarzeniu próbowano w pewien sposób tuszować. Przemilczano fakt że ofiarami walki byli również Ukraińcy. Polskim żołnierzom zakazano cokolwiek mówić o szczegółach śmierci Świerczewskiego, bo jakby coś to "kula w łeb". Po całym zajściu większość z tych szeregowych żołnierzy, uczestników wydarzenia, i tak trafiła do kompanii karnej.

Legitymacja ZBoWiD-u pana Władysława fot. zbiory prywatne

Pan Władysław został przeniesiony do rezerwy w marcu 1949 roku. Przez całe życie zachował tajemnicę o wydarzeniach z marca 1947 r. pod Jabłonkami. Dopiero na łożu śmierci przerwał milczenie i opowiedział rodzinie prawdę o śmierci gen. "Waltera". Zmarł w 1987 roku.

Mimo że od opisywanych zdarzeń minęło już 68 lat i raczej wszyscy świadkowie już nie żyją, mój rozmówca nawet teraz wolał pozostać anonimowy. Prosił również, aby w tekście ograniczyć dane osobowe jego dziadka. Jak gdyby bał się, że zmowa milczenia ustalona 28 marca 1947 r. pod Jabłonkami jest nadal wiążąca. Bo jakby coś to...

Szymon Nowak dla Wirtualnej Polski

Zamieszczony cytat pochodzi z książki Eugeniu Misiło Akcja "Wisła", Warszawa 1993.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)