"Anoda" próbował skoczyć na dach garaży, by uciec do ambasady?
Kiedy sprawę śmierci "Anody" nagłośniły media, do Dariusza Baliszewskiego, prowadzącego w telewizji program "Rewizja nadzwyczajna", zgłosił się nowy świadek. Opowiadał, że 7 stycznia 1949 r. znalazł się na parterze gmachu MBP na ulicy Koszykowej jako goniec, który roznosił pocztę i dokumenty. Nagle zobaczył człowieka, który wyskakuje z okna. Próbuje dostać się na dach baraku, stojącego po prawej stronie przy ulicy. To jakiś budynek gospodarczy.
Mężczyzna jednak osuwa się z dachu na teren MBP. Po chwili chwytają go ubecy i prowadzą pod ręce. Mężczyzna ma prawdopodobnie uszkodzone lewe ramię, ale nie widać żadnych śladów krwi. Kilka dni później świadek usłyszał, że wyskakujący przez okno zbieg zmarł. Ta wersja z punktu widzenia prokuratury okazała się również bezwartościowa. Świadek zastrzegł anonimowość, więc Dariusz Baliszewski nie mógł podać prokuraturze jego personaliów. Ta opowieść nie przedstawiała zresztą przyczyn i okoliczności zgonu "Anody". Jeśli nawet przeżył upadek, to mógł potem umrzeć w wyniku odniesionych obrażeń. Jednak także ta wersja wskazywała na inny motyw skoku z okna "Anody": nie samobójstwo, ale próbę ucieczki. Żołnierze batalionu "Zośka" pamiętali, że obok gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, na skwerze od strony Alej Ujazdowskich, Niemcy podczas okupacji zbudowali garaże dla samochodów ciężarowych, tak zwanych bud, którymi jeździli na akcje.
Te duże budowle dotykały ściany późniejszego gmachu MBP. Były ustawione prostopadle do niego. Nad bramami baraku zaczynał się spadzisty dach kryty papą. Znajdował się dość wysoko, bo w garażu musiały zmieścić się duże samochody. Nikt jednak dokładnie nie pamiętał położenia tych budynków ani tego, czy po wojnie ich nie rozebrano. Równie ważne wydaje się pytanie: czy Janek, skacząc z czwartego piętra, myślał, że przeżyje? Gdyby upadł na podwórze, prawdopodobnie by zginął. Piętra w budynku MBP były wysokie. Ale gdyby wylądował na dachu garaży, szanse na przeżycie miałby większe. Włodzimierz Steyer "Grom" z batalionu "Zośka" zwracał uwagę, że w dwie posesje dalej była ambasada angielska. Niedługo po wojnie mieściła się przy alei Róż 1. Może "Anoda" próbował skoczyć na dach garaży, by uciec do ambasady? Część rodziny Rodowiczów również skłaniała się do wersji o ucieczce. Nikt z nich nie wierzył w samobójstwo. Janek był pełen życia. Głęboko wierzący. Bliscy próbowali połączyć dwie wersje śmierci: ucieczkę i
pobicie.
Władysław Rodowicz, stryjeczny brat Janka, uważał, że "Anoda" skakał, aby dostać się właśnie do ambasady brytyjskiej. To miała być brawurowa ucieczka, jak akcje z czasów wojny. Upadając jednak zwichnął rękę i nie potrafił wciągnąć się na wierzchołek dachu graniczącego z sąsiednią posesją. Zsunął się więc po spadzistym dachu na podwórze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Tam dopadli go strażnicy i zatłukli.