"Państwo nie ma żadnej kontroli nad tym, jak są traktowane dzieci"
Rozmowy były zacięte. Autor książki opisuje: "Frank Aiken (minister spraw zagranicznych w latach 1951-1954 i 1957/69- przpy. red.) nie lubił być pouczany, odpowiedział więc krótko: - Dziękuję za przedstawienie stanowiska Kościoła w tej sprawie. Pozwolę sobie wyłuszczyć swoje wątpliwości. Dotyczą one, po pierwsze, spraw finansowych.
Odnalazł w dokumentach raport Joego. - Wasza Ekscelencjo. Proszę. Nasze dane wskazują, że w placówkach kościelnych jest obecnie około czterech tysięcy dzieci. Kobiety, które tam przebywają, zostają pozbawione praw rodzicielskich oraz prawa opuszczania przybytku przez trzy lata. Czy Wasza Ekscelencja to potwierdza? Po urodzeniu dziecka jego matka pracuje na rzecz zakonnic w przyklasztornej pralni, na polu, w szklarni, w kuchni lub przy produkcji różańców. Dochody z ich pracy zasilają konto Kościoła.
- Oprócz tego państwo uiszcza opłatę za każdą osobę przebywającą pod opieką Kościoła. Obecna stawka wynosi jeden funt tygodniowo za pobyt matki oraz dwa szylingi i sześć pensów tygodniowo za dziecko. To dość dobre źródło dochodów dla duchowieństwa. Kobieta może wrócić do domu tydzień po urodzeniu dziecka i uniknąć trzyletniej przymusowej pracy, o ile jej rodzina wpłaci kaucję w wysokości stu funtów bezpośrednio matce przełożonej. Jednak nie istnieje żadna możliwość zatrzymania przez nią dziecka. To prawda?
McQuaid i Barrett sprawiali wrażenie, jakby chcieli coś powiedzieć, jednak Aiken nie dał im dojść do słowa. - A co się dzieje z dzieckiem po odejściu matki? Dowiedzieliśmy się, że siostry sprzedały tysiące z nich Amerykanom. Nie wiemy, jaki spotkał je los. Przecież któreś mogłoby nawet zostać zamordowane i nie dowiedzielibyśmy się o tym. A co się dzieje z tymi, które zostają? Cóż, ustawa adopcyjna została zablokowana, trafiają zatem do naszych cudownych sierocińców lub wspaniałych, pełnych miłości szkół z internatem. Jedne i drugie są oczywiście nadzorowane przez Kościół, a my mu płacimy! Państwo nie ma żadnej kontroli nad tym, jak są traktowane dzieci, a nikt się nad nimi nie rozczula, to pewne. Wychodzą stamtąd jako pokiereszowani psychicznie dorośli, którzy do końca życia zmagają się z traumą dzieciństwa... Często schodzą na przestępczą ścieżkę" - czytamy.
Na zdjęciu: Anthony na zjeżdżalni.