"Golono im głowy, aby uniknąć inwazji wszy"
Martin Sixsmith opisuje dokładnie, jak wyglądało życie kobiet w domu prowadzonym przez siostry: "Pierwszego dnia pobytu w Sean Ross pensjonariuszki oddawały swoje ubrania, a w zamian dostawały luźne drelichowe kombinezony maskujące ciążowe brzuchy, wstydliwy dowód upadku. Zamiast własnych butów nosiły drewniane trepy, które raniły stopy. Golono im głowy, aby uniknąć inwazji wszy, i rozdawano wiązane pod brodą czepki.
(...) Młodym kobietom zabraniano rozmów między sobą, nawet podawania swoich prawdziwych imion i miejsc pochodzenia. Ich życie miało być odtąd pełne sekretów, wstydu i samotności. Powiedziano im, że zostały odizolowane od społeczeństwa dla dobra ogółu. Bardzo rzadko odwiedzał je ktoś z rodziny, nigdy nie pojawił się ojciec żadnego z dzieci.
Gmach ożywał codziennie o szóstej rano, kiedy świecki personel zapalał światła i wykrzykiwał pobudkę. Jeśli jakaś dziewczyna nie obudziła się na czas, szarpano ją za ramiona i ściągano z niej kołdrę. Te, które już urodziły, szły zająć się dziećmi. O ósmej zaczynała się obowiązkowa msza. Sto młodych matek i ciężarnych sunęło w milczeniu ciemnymi korytarzami prowadzącymi do kaplicy. Gdy każdego ranka co najmniej jedna mdlała podczas komunii, traktowano to jako niesubordynację i winnej nie omijała kara" - czytamy w książce "Tajemnica Filomeny".
Na zdjęciu: Sala noworodków, lata pięćdziesiąte.