Szkocja będzie niepodległa? Referendum zaważy na przyszłości bazy podwodnych okrętów atomowych
To głosowanie może zmienić mapę Europy - już w czwartek, 18 września, mieszkańcy Szkocji zdecydują, czy chcą niepodległości. Nacjonaliści twierdzą, że samodzielna Szkocja będzie krajem dobrobytu napędzanego głównie (ale nie tylko) ropą, w dodatku bez broni atomowej. Ich przeciwnicy wieszczą z kolei poważne problemy systemu finansowego młodego państwa, które nie wiadomo, czy będzie członkiem UE i NATO. Jaka wizja bardziej przemówi do Szkotów - nadziei czy strachu?
Według opublikowanego 6 września sondażu ośrodka badań opinii publicznych YouGov, który był przeprowadzony dla "The Sunday Times", 51 proc. uprawnionych do głosowania w referendum powie "tak" dla niepodległej Szkocji, przeciwko będzie 49 proc. Brytyjski dziennik nazwał wyniki badania "szokującymi", bo choć różnica mieści się w granicach błędu statystycznego, był to pierwszy sondaż pokazujący przewagę niepodległościowców, od kiedy niemal trzy lata temu rozpoczęli oni swoją kampanię. Kilka dni później Edynburg odwiedził brytyjski premier David Cameron i ostrzegł, że jeśli 307-letnia unia brytyjsko-szkocka się rozpadnie, to na zawsze, bez drogi powrotu.
Dylemat
Różnice w deklaracjach są tak do siebie zbliżone (choć referendum jest tuż tuż), bo na wiele pytań związanych z ewentualnym rozwodem Edynburga i Londynu nie ma prostych odpowiedzi. Niezdecydowani mieszkańcy Szkocji zastanawiają się więc, czy zyski z samodzielności będą większe niż koszty podziału budowanego przez kilka stuleci wspólnego domu.
Jaka będzie waluta niepodległej Szkocji? Czy po podziale system bankowy się załamie? Co z wymianą handlową? Czy Szkocja pozostanie w UE? Będzie umiała zapewnić sobie bezpieczeństwo? Te tematy dzielą 4 mln uprawnionych do głosowania (mogą to być mieszkańcy Szkocji, którzy skończyli 16 rok życia, ale muszą się zarejestrować w odpowiednim urzędzie). Wystarczy spojrzeć na dyskusję, jaka rozpętała się wśród internautów na stronie YouGov pod publikacją owych "szokujących" rezultatów badania.
"Mam dylemat, zostało pięć dni, a ja nadal nie wiem, jak zagłosuję. Nie lubię półprawd i siania strachu (kampanii - red.) 'Nie' i nie lubię wymijających odpowiedzi 'Tak'" - pisał w sobotę na forum Velvettoad. Inny internauta, zwolennik unii odpowiada: "Jeśli Szkocja polegnie choć w jednej z tych wysoce wątpliwych kwestii, dojdzie do katastrofy. Waluta, ekonomia, bankowość, biznes, emerytury, koszty towarów, hipoteki, obrona, członkostwo w UE, ropa, itd. - wszędzie jest za dużo 'jeśli', 'ale' i 'nie'". Ale nie brakowało też entuzjastów idei "wolnej Szkocji". "Och błagam!!! Te pasożytnicze banki blefują. I tak mają głównie siedziby w Londynie. A każdy bogaty w ropę kraj przyciągnie instytucje finansowe (...) Zagłosuj na 'tak'" - przekonywała jedna z nich, zapewne odnosząc się do informacji, że niektóre banki zamierzają przenieść się do brytyjskiej stolicy, jeśli wygrają separatyści.
Napędzani ropą
Jak obliczył serwis BBC News, Szkoci stanowią nieco ponad 8 proc. mieszkańców całego Zjednoczonego Królestwa, ale powierzchniowo ustępują tylko Anglii. I to właśnie położenie Szkocji, a dokładnie, znajdujące się na Morzu Północnym złoża ropy naftowej i gazu ziemnego dostarczyły, nomen omen, paliwa ruchowi niepodległościowemu. Tymi surowcami Edynburg wolałby się nie dzielić. Według informacji ze strony Yesscotland.net, Szkocji przypadną pola naftowe, które generują około 90 proc. obecnych dochodów państwa z ropy. Nie oznaczy to jednak, że gdyby faktycznie doszło do separacji Londyn nie będzie walczyć o bardziej korzystny dla siebie podział podwodnych zasobów.
Obecnie jednak PKB na osobę w Szkocji - według danych BBC - jest dzięki petrofuntom dużo wyższe niż na terenie reszty Zjednoczonego Królestwa. "Szkocja jest jednym z najbogatszych krajów świata, bardziej zamożnych w szacunkach na osobę niż Wielka Brytania, Francja i Japonia. Ale potrzebujemy niepodległości, by mieć pewność, że z tego bogactwa korzysta każdy w naszym społeczeństwie" - oceniał w maju pierwszy minister autonomicznego rządu Szkocji Alex Salmond, który stoi na czele Szkockiej Partii Narodowej, motoru ruchu "Tak dla Szkocji". Takich różnic w PKB per capita jednak nie ma, gdy nie bierze się pod uwagę dochodów z ropy. Ci, którzy wybiegają w dalszą przyszłość, pytają więc, co będzie, gdy złoża się wyczerpią? Zwolennicy niepodległości proponują utworzenie funduszu na czarną godzinę, zasilanego z zysków ze sprzedaży ropy. Podkreślają też, że czarne złoto to nie jedyny skarb tej ziemi. Szkocja eksportuje m.in. także dużo whisky - jak podaje serwis Scotland.org, 36 butelek co sekundę. Przemysł spożywczy
to zresztą kolejna mocna strona Szkocji. "Financial Times" podaje, że wraz z ewentualną secesją, Zjednoczone Królestwo straci 9,2 proc. PKB. Jednocześnie zauważa, że według danych z 2012 r., około 60 proc. szkockiego eksportu, wartego w sumie 98 mld funtów, trafia do reszty Wielkiej Brytanii. Zależności są oczywiste - reakcja na niepodległość już mniej. Brytyjski "The Guardian" dodaje kolejną łyżkę dziegciu do wizji miodem płynącej wolnej Szkocji, twierdząc, że większość firm zajmujących się branżą naftową, produkcją whisky czy hodowlą łososia (kolejny eksportowy hit) należy do mających siedziby w Londynie lub zagranicznych właścicieli. Jak się zachowają po secesji?
Zwolennicy niepodległości są przekonani, że Szkocja ma dużo do zaoferowania, a dobry towar znajdzie swojego nabywcę. Groźba gospodarczego kryzysu, to - według nich - po prostu strachy na Lachy, czy raczej na Albannaich.
Stopowani funtem
Największe obawy (także zagranicznych inwestorów) wydaje się jednak budzić przyszła waluta Szkocji. Tak jak ropa napędza zwolenników niepodległości, tak funt szterling to naprawdę mocny hamulec tego ruchu. Szkoccy nacjonaliści chcą bowiem pozostać przy wspólnej walucie, ale Londyn już kilka razy się temu sprzeciwiał. Także Cameron podczas ostatniej wizyty w Edynburgu powtórzył, że nie ma co marzyć o funcie w razie oderwania się północnej części Wysp.
Zresztą, nawet gdyby zgodzono się na wspólnotę walutową, Szkocja tym samym ograniczałaby swoją niezależność. Jak ocenia amerykański magazyn "Foreign Affairs", "Londyn mógłby jeszcze bardziej przykręcić śrubę Edynburgowi i nie bez powodu". Czasopismo zwraca uwagę na przerośnięty system bankowy niepodległej Szkocji, którego aktywa sięgałyby ok. 1000 proc. PKB., i porównuje tę sytuację do przypadku Islandii.
Mimo twardego stanowiska Londynu ws. funta, szkoccy niepodległościowcy nie planują wprowadzenia np. euro. Choć chcą, by kraj był niejako z automatu częścią struktur Unii Europejskiej (dla przeciwieństwa, w Wielkiej Brytanii toczyła się jakiś czas temu dyskusja o wyjściu z UE). Jednak przeciwko takim planom wypowiedział się kilka miesięcy temu przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Pytany wówczas przez WP.PL o stanowisko Barroso ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Roderick Parks, podkreślał, że "szkoccy obywatele są też obywatelami UE i niekonstytucyjnym byłoby pozbawienie ich praw członkowskich". Parks przypomniał o sytuacji Niemiec po zjednoczeniu (czytaj więcej)
. Na casus Szkocji bez wątpienia będzie patrzyła Katalonia czy Kraj Basków.
(Nie)bezpieczeństwo
"Czy Szkocja będzie miała jakąś politykę obronną, jeśli zagłosuje za niepodległością, czy będzie oczekiwać, że Wielka Brytania ją obroni?" - zastanawia się na forum strony ośrodka YouGov Velvettoad. "Czy możesz mi uprzejmie powiedzieć, przed czym musimy się bronić? Może przed niedźwiedziami polarnymi? A może przed torysami? (członkami Partii Konserwatywnej; mieszkańcy Szkocji tradycyjnie głosują częściej na ich oponentów z Partii Pracy - red.)?" - pada odpowiedź innego internauty o nicku Suart, który dodaje, że nie żyjemy w czasach zimnej wojny. Do dyskusji na forum włącza się Leofwine: "Jeśli Anglia pójdzie na wojnę z potężnym wrogiem, być może Rosją, Chinami czy Islamem, naprawdę sądzisz, że Szkocja nie będzie w to wciągnięta? Głupiec". Organizatorzy kampanii "Tak dla Szkocji" nie są takimi pacyfistami jak internauta Stuart i zakładają, że samodzielny kraj będzie miał własne siły zbrojne. Z publikacji "Przyszłość Szkocji. Przewodnik po szkockiej niepodległości", swoistej biblii nacjonalistów, można się
dowiedzieć, jak będzie wyglądać szkocka armia. Według tego dokumentu, w momencie uzyskania niepodległości będzie ona liczyć 7,5 tys. żołnierzy i 2 tys. rezerwistów (liczby te mają się podwoić na przestrzeni dekady). Na wyposażeniu pozostaną dwie fregaty należące obecnie do Królewskiej Marynarki Wojennej oraz kilka mniejszych jednostek, a siły powietrzne mogą liczyć na co najmniej 12 myśliwców Typhoon. Szkockie szeregi zasilą wojskowi, którzy służą teraz w brytyjskich siłach zbrojnych, ale będą chcieli przejść na stronę Edynburga, oraz nowi rekruci.
Według informacji ze strony Yesscotland.net szkocki wkład w wydatki na obronność Zjednoczonego Królestwa to 3 mld funtów, ale do Szkocji wraca tylko 2/3 tej kwoty. Niepodległościowcy chcą to zmienić i przeznaczyć na inwestycje w obronność 2,5 mld funtów.
Szkocki rząd liczy także na członkostwo w NATO. A jednak ta kwestia nie jest pewna z dwóch powodów. Po pierwsze, niepodległościowcy są wewnętrznie podzieleni; niektórzy woleliby współdziałanie np. w ramach Partnerstwa dla Pokoju. Zdecydowałby o tym zapewne przyszły szkocki parlament. Po drugie, zgodę musi wyrazić sam Sojusz. W poniedziałek jego szef Anders Fogh Rasmussen powiedział, że niepodległa Szkocja będzie się musiała ubiegać o członkostwo tak jak inne państwa.
Co do jednego zwolennicy secesji są jednak zgodni: nie chcą w Szkocji brytyjskich pocisków Trident z ładunkami jądrowymi, które - jak podkreślają - są drogie w utrzymaniu, a obecności broni atomowej zwyczajnie sprzeciwia się większość społeczeństwa. Edynburg chce się jej pozbyć do 2020 r. Co zatem z bazą podwodnych okrętów atomowych w Faslane? Według "przewodnika" po szkockiej niepodległości, ma się on stać kwaterą główną narodowych sił oraz bazą marynarki.
Dla Londynu (ale też NATO) i jego polityki potencjału odstraszania jądrowego to koszmarna wiadomość. Baza HMNB Clyde w Faslane to jedyne miejsce, gdzie stacjonują okręty typu Vanguard, zdolne do przenoszenia pocisków Trident. Rakiety i głowice jądrowe są także składowane w pobliskim Coulport. O alternatywę na Wyspach jest tak trudno, że pojawiły się nawet głosy o ewentualnej dyslokacji okrętów do Francji lub USA. Na każdą opcję potrzeba miliardów i czasu.
Być może dlatego też Londyn postanowił niedawno przejść od polityki straszenia kijem do zachęcania marchewką. Jak pisał pod koniec sierpnia tego roku polski serwis defence24.pl, brytyjski rząd zaplanował wartą 3 mld funtów inwestycję w bazie Faslane. To oznacza dodatkowe miejsca pracy. Ale jeśli podwodne atomowe okręty będą musiały się wynieść… Ewentualna secesja niesie za sobą jeszcze jedno ryzyko (choć nie bezpośrednio dla Szkocji) - załamanie się ustaleń procesu pokojowego w Irlandii Północnej, która przez lata walczyła zbrojnie o niepodległość.
Groźby i obietnice
- Mam nadzieję, że ludzie dokładnie przemyślą swoją przyszłość - powiedziała ostatniej niedzieli, przerywając tym samym milczenie ws. referendum niepodległościowego, brytyjska monarchini Elżbieta II, która prawdopodobnie pozostanie królową dla Szkotów bez względu na wynik głosowania.
Jaki on będzie? Według "Foreign Affairs" debatę ekonomiczną na temat konsekwencji podziału Zjednoczonego Królestwa wygrywają przeciwnicy secesji. Dlaczego więc ruch niepodległościowy jest tak silny? Magazyn zwraca uwagę, że wielu młodych mieszkańców Szkocji szuka alternatywy dla "30 lat rządów neoliberalizmu z poduszkami powietrznymi (nowi laburzyści pod przywództwem premierów Tony'ego Blaira i Gordona Browna) lub neoliberalizmu na sterydach (pod rządami torysów)". Dla nich wizja nadziei kampanii "Tak dla Szkocji" może być silniejsza niż strachu związana ze sporymi kosztami podziału. Oby jednak nie okazały się one płonne. Właśnie to muszą przemyśleć głosujący.
Małgorzata Gorol, Wirtualna Polska