PolskaSzeregowy zrobił swoje, szeregowy musi odejść. 12 lat i do cywila

Szeregowy zrobił swoje, szeregowy musi odejść. 12 lat i do cywila

Mimo że czasy mamy niepewne, polska armia traci najlepszych ludzi. Wszystko przez obowiązujące przepisy, które powodują, że ze służby muszą odchodzić doświadczeni i świetnie wyszkoleni szeregowi. Żołnierze niejednokrotnie zostają na lodzie i jak sami twierdzą, nastroje w ich korpusie są najgorsze od lat.

Szeregowy zrobił swoje, szeregowy musi odejść. 12 lat i do cywila
Źródło zdjęć: © zoom.mon.gov.pl | st.chor. mar. A.Dwulatek / Combat Camera DO RSZ
Tomasz Bednarzak

08.02.2015 | aktual.: 09.02.2015 16:43

Wojsko bardzo często chwali się doświadczeniem bojowym zdobytym na misjach w Iraku i Afganistanie. Wkrótce jednak z tego dorobku niewiele może pozostać, ponieważ z armii odejdą ludzie, którzy mają w nim największy udział. Mowa o szeregowych, bo to przede wszystkim oni w zamorskich operacjach jeździli na patrole i wykonywali zadania typowo bojowe. Problem polega na tym, że z powodu przepisów większość z nich po 12 latach będzie musiała rozstać się z mundurem.

Temat nie jest nowy, jednak wciąż wywołuje skrajne emocje. Przepisy o maksymalnie 12-letniej służbie szeregowych zawodowych obowiązują od 1 stycznia 2010 roku, ale im więcej żołnierzy zbliża się do tego limitu, tym głośniej podnoszony jest ich problem. Sprawa będzie powracać jak bumerang, bo według danych MON-u w szczytowym roku 2020 takich żołnierzy może być aż osiem tysięcy. To jedna piąta dzisiejszego stanu całego korpusu szeregowych, który dziś liczy ok. 40 tys. ludzi. Co warte podkreślenia, takiego dylematu nie mają inne służby mundurowe.

Szeregowi są coraz bardziej sfrustrowani, czego ostatnim wyrazem był bardzo krytyczny list otwarty, wystosowany przez grupę anonimowych żołnierzy skupionych wokół facebookowego profilu "Nie 12 Lat Służby W Wojsku". List został szeroko rozpowszechniony w mediach, szczególnie tych nieprzychylnych rządowi. W odpowiedzi minister obrony Tomasz Siemoniak pisał na Twitterze, że "anonimów nie szanuje" i podawał w wątpliwość, czy na pewno za listem stoją jedynie żołnierze, sugerując, iż sprawa może być elementem walki politycznej.

Wirtualnej Polsce udało się jednak dotrzeć do kilku mundurowych z różnych jednostek, związanych z profilem "Nie 12 lat Służby w Wojsku". Wszyscy są zgodni co do jednego - nastroje w korpusie szeregowych są najgorsze od lat. - Żołnierze są już tak zdesperowani, że naprawdę myślą nad jakąś formą protestu - powiedział nam szeregowy, który służy w jednej z jednostek z najnowocześniejszym sprzętem czołgowym w Polsce*.

Tracimy najlepszych

Zapisy ustawy o służbie żołnierzy zawodowych powodują, że z armii odchodzą często żołnierze bardzo doświadczeni, na szkolenie których państwo wydało niemałe pieniądze. Stanowisko MON-u pozostaje jednak nieugięte. Przedstawiciele resortu obrony wielokrotnie powtarzali, że w interesie sił zbrojnych jest, by w korpusie szeregowych - będącym "koniem pociągowym" całej armii - służyli żołnierze najlepiej w wieku 20-30 lat.

Ale jak wytłumaczyć, że cały czas na szeregowych przyjmowani są kandydaci w wieku 35 i więcej lat? - U nas na batalionie jest bardzo dużo przypadków, że przychodzą żołnierze grubo po czterdziestce, i takich się teraz masowo przyjmuje do wojska - opowiada Wirtualnej Polsce wspomniany szeregowy z jednostki pancernej, który ma za sobą sześć lat służby.

Obecnie obowiązujące przepisy nie przewidują ograniczeń wiekowych dla kandydatów do korpusu szeregowych, poza górną granicą wieku, po osiągnięciu której żołnierz musi odejść ze służby (55 lat). Może więc dochodzić do niedorzecznych sytuacji, gdy z powodu upłynięcia 12 lat z armii zwalniani są doświadczeni i ostrzelani 30-latkowie, natomiast nie ma przeszkód, by na ich miejsce przyjmować zupełnie zielonych 40-latków.

Podważa to sens wypowiedzi przedstawicieli resortu obrony o tym, że korpus szeregowych pod względem wieku i sprawności powinien być jak "drużyna piłkarska". Według informacji uzyskanych przez portal Defence24.pl obecnie ok. 8 proc. szeregowych ma powyżej 35 lat. Na pytanie, ile było przypadków przyjmowania takich osób do służby w korpusie szeregowych MON nie udzielił konkretnej odpowiedzi.

Wojsko stoi na stanowisku, że w jej szeregach na stałe powinni zostawać najlepsi, zatem na służbę w pełnym wymiarze mogą liczyć tylko ci szeregowi, którym uda się awansować na podoficera lub oficera. - Praktyka jest taka, że jeżeli mniej więcej do 7-8 roku służby szeregowemu nie uda się przejść na szkołę podoficerską, to później ma już małe szanse, że zostanie na nią skierowany. Wojsko oficjalnie tłumaczy to tak, że mniej więcej do tego okresu jest w stanie poznać możliwości konkretnego kandydata. Tylko to jest bardzo często teoria, bo łatwo sobie wyobrazić sytuację, gdy jest 10 doskonałych kandydatów, a miejsca są tylko trzy. Więc kogoś tracimy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mariusz Cielma, redaktor naczelny "Dziennika Zbrojnego".

Problem polega też na tym, że liczba miejsc na kursach podoficerskich związana jest z liczbą wolnych etatów. Te etaty są w dużej mierze zablokowane przez powoli wygaszany korpus chorążych. Nim oni przejdą na emeryturę, wiele ze stanowisk podoficerskich będzie przez nich zablokowanych dla żołnierzy z korpusu szeregowych. Poza tym jest taka konkurencja, że wielu z kandydatów odchodzi z kwitkiem. Według danych uzyskanych przez Wirtualną Polskę w MON, w ostatnich trzech latach do korpusu podoficerów przechodziło co roku średnio ok. 1600 szeregowych.

Bez znajomości ani rusz

Jednak żołnierze najbardziej narzekają na to, że nie mając znajomości na wyższych szczeblach, niezwykle trudno jest awansować. - Na kursy podoficerskie dostają się przede wszystkim ci, za którymi były telefony wcześniej. U nas w jednostce była nawet kiedyś taka sytuacja, że za kimś dzwonili, że już się dostał na szkołę podoficerską, a ten żołnierz nawet nie wysłał jeszcze wniosku... - opowiada nam szeregowy z siedmioletnim stażem z garnizonu w zachodniej Polsce.

Wtóruje mu były już szeregowy, mający za sobą służbę w jednostkach w Hrubieszowie i Gołdapi, a także misje w Iraku i Afganistanie. W ubiegłym roku odszedł z armii po ośmiu latach, nie widząc w niej dla siebie przyszłości. - Armia robi się firmą rodzinną. Jak masz wujka generała, pułkownika bądź majora, to się pniesz, idziesz do góry. Jest etat dla ciebie, jest awans. Natomiast ci chłopcy, którzy się naprawdę zasłużyli, zostawili na poligonach wiele godzin, włożyli wiele trudu na misjach, zostają po prostu na lodzie - mówi z goryczą. Nie chce podawać swojego nazwiska, bo z powodu niełatwej sytuacji w cywilu planuje wrócić w szeregi armii.

- Żeby pójść na kurs, trzeba mieć zaświadczenie ze swojej jednostki bądź jakiejkolwiek jednostki w Polsce, że masz etat podoficerski dla siebie. Ale nawet jeżeli masz już to zaświadczenie, to nie masz pewności, że uda ci się przebrnąć przez departament kadr i to jest komedia - opowiada. - Sam byłem świadkiem, jak moi koledzy prosili swoich dawnych przełożonych, którzy siedzieli w Sztabie Generalnym i mieli jakieś dojścia, o przypilnowanie, żeby coś się nie "zgubiło" przypadkiem. Bo i tak bywało, że wysyłało się "kwity, a one gdzieś się "rozpływały".

Publicysta wojskowy Jarosław Rybak, były rzecznik MON i BBN, w rozmowie z Wirtualną Polską wskazuję, że niewątpliwie problem awansu "po znajomości" jest znany od lat. - Choć nie uważam, żeby każdy taki kandydat był z zasady zły - podkreśla. - Wokół wojska funkcjonują różne stowarzyszenia, fundacje. Niektóre z nich prowadzone są przez ludzi mających ugruntowaną pozycję w środowisku. Jeśli ktoś taki mówi "weźcie tego człowieka, bo myśmy go sprawdzili na kursach i obozach i on jest dobry", to oczywiście zawsze można powiedzieć, że taki człowiek dostał się "po znajomości", ale dla mnie ta rekomendacja jest gwarancją jakości. Czym innym natomiast jest tzw. plecak, który nie ma żadnego pomysłu na życie ani osiągnięć, ale przez to, że ma wujka na wysokim stanowisku, dostaje się do wojska i w nim awansuje.

Strach przed emeryturą

MON kurczowo trzyma się granicy 12 lat, bo boi się, że w przypadku dłuższej służby szeregowi będą uciekać na emerytury, która wedle starych zasad przysługuje mundurowym po 15 latach. - G... prawda - oburza się były szeregowy, gdy słyszy ten argument. - Żaden z chłopaków nie myśli o tym, żeby po 15 latach odchodzić na 40-procentową emeryturę. Wielu z nas ma rodziny, dzieci, pobrane kredyty - przekonuje.

Żołnierza z jednostki pancernej boli "nagonka", jaką jego zdaniem urządza się na szeregowych z tego powodu. - Nikt natomiast nie podjął tematu, ilu mamy podoficerów, którzy odeszli na emeryturę po 15 czy 16 latach. Tym się nikt nie zajmuje, natomiast wszyscy zajmują się szeregowymi, którzy przecież na dzień dzisiejszy nie mają uprawnień.

Z jednej strony MON słusznie uzasadnia, że ciężko znaleźć na rynku pracodawcę, który daje gwarancję 12 lat pracy. Z drugiej strony przedstawiciele resortu podkreślają, że żołnierze wiedzieli, na co się godzą. Szkopuł w tym, że jest spora grupa szeregowych, która rozpoczynała służbę, gdy przepisy o maksymalnie 12-letniej służbie jeszcze nie obowiązywały. Kiedy prawo zostało zmienione, objęło również ich. - Niestety w wojsku tak jest od lat, że prawo działa wstecz. Kiedyś np. żołnierzom służącym w wojskach powietrznodesantowych rok służby liczył się za dwa lata. Zmieniono to w trakcie służby. Zmieniano zasady emerytalne. To nie jest fair, bo nie powinno dotyczyć to ludzi, którzy już służą. Państwo nie będzie poważne, jeżeli na niekorzyść grających zmienia reguły gry w trakcie jej trwania - komentuje tę kwestię Jarosław Rybak.

Dziś argument o uciekaniu szeregowych na emeryturę jest nieaktualny z powodu niedawnej zmiany przepisów. Każdy, kto wstąpił do armii po 1 stycznia 2013 roku, prawa emerytalne nabywa dopiero po 25 latach służby lub po osiągnięciu 55. roku życia.

Zawodowi bezrobotni

Rezultat restrykcyjnych przepisów jest taki, że rozgoryczeni żołnierze często odchodzą wcześniej niż po ustawowych 12 latach, bo nie widzą przyszłości w siłach zbrojnych. Część z nich, jeżeli zauważa po kilku latach, że nie ma szans na kurs podoficerski, ucieka do innych służb mundurowych, gdzie nie ma takich ograniczeń, a lata spędzone w wojsku zaliczą im do stażu służby. Wprawdzie to też jest służba państwowa, ale wojsko przede wszystkim powinno dbać o swój interes, ponieważ niejednokrotnie traci najlepszych ludzi, w których zainwestowało niemałe środki.

Tym, którym po odejściu z armii nie uda się przejść do policji czy straży granicznej, bardzo trudno jest odnaleźć się na cywilnym rynku pracy. - Sam jestem przykładem, że ciężko jest byłemu szeregowemu znaleźć pracę w cywilu. Jak przychodzisz do pracodawcy, to on ci mówi, że nie ma dla ciebie czołgu ani karabinu. Komu potrzebny jest celowniczy rosomaka, spadochroniarz czy rozpoznawczy? - pyta retorycznie były żołnierz z jednostek w Hrubieszowie i Gołdapi.

Zdaniem Mariusza Cielmy, w wojsku nie myśli się o tym, żeby służba dawała żołnierzowi coś więcej. - Większość żołnierzy pełni takie stanowiska, które na cywilnym rynku pracy nie są atrakcyjne. Nie ukrywajmy, że były żołnierz może oczywiście zapewniać, że jest obowiązkowy, skrupulatny i zdyscyplinowany, ale chyba wszyscy wiemy, że nawet od osób zdecydowanie młodszych przeważnie oczekuje się jakiegoś doświadczenia na danym stanowisku. Więc bez konkretnych zawodów trudno będzie im funkcjonować - wskazuje.

- Rynek pracy jest taki, a nie inny. Często są to jednostki w małych miejscowościach, więc nie możemy być zaskoczeni, że tym ludziom zależy tak naprawdę na wojsku jako sposobie na życie. I oni są często zawiedzeni tym, że z góry jest narzucone 12 lat i nie mają takiej możliwości - dodaje publicysta.

Życie od nowa w wieku 30 lat

Armia w niewielkim stopniu daje żołnierzom podstawę do funkcjonowania w życiu cywilnym, bo ogromna większość kursów, które przechodzą szeregowi, dotyczy umiejętności stricte wojskowych. Oczywiście są tacy specjaliści, którzy np. obsługują sprzęt inżynieryjny, więc oni znajdą później pracę, choćby w firmach budowlanych. Ale gros szeregowych, jak strzelec bojowego wozu piechoty albo działonowy czołgu, po 12 latach odchodzi do cywila, ma założoną rodzinę i musi w wieku 30-40 lat zaczynać życie praktycznie od nowa.

- Zazwyczaj w naszym korpusie, jeżeli chcemy robić coś więcej, to zawsze słyszymy, że my jako szeregowi nie musimy mieć jakichś wyższych kwalifikacji. Jak chciałem podszkolić się z angielskiego, to usłyszałem, że w stopniu szeregowego nie muszę się tak biegle posługiwać językiem obcym - opowiada nam żołnierz z jednostki pancernej.

Wojsko chwali się programem rekonwersji, w ramach którego żołnierz po służbie może na koszt armii dokonać przebranżowienia - zdobyć nowe wykształcenie, umiejętności, skończyć dodatkowe kursy. Szeregowy z dziewięcioletnim stażem otrzymuje do dyspozycji 3750 zł, które może wydać na przekwalifikowanie w ośrodkach rekomendowanych przez MON. Tyle że teoria swoje, a praktyka swoje. W opinii większości żołnierzy rekonwersja nie poprawia w znaczący sposób ich sytuacji na rynku pracy. - Problem jest też w tym, że wojsko nie potrafi uświadamiać posiadanych kompetencji osobom, które zdejmują mundur. Na pytanie "Co pan robił ostatnio?", szukający pracy żołnierz odpowiada, że był celowniczym RPG. A jaki pracodawca cywilny poszukuje takiego specjalisty? Powinien odpowiedzieć: "Służyłem w wojsku, byłem na misjach. Potrafię sprawnie działać w silnym stresie, jestem odpowiedzialny za innych, punktualny, zdyscyplinowany, potrafię kierować innymi, szanuję hierarchię służbową". Tylko, niestety, żołnierze nie potrafią "sprzedać"
swoich umiejętności - uważa z kolei Jarosław Rybak.

Exodus szeregowych

Według danych MON w przeciągu najbliższej dekady tylko z powodu upłynięcia 12-letniego okresu służby z korpusu szeregowych może odejść grubo ponad 35 tys. ludzi. Wojsko stara się zaklinać rzeczywistość, ale trudno uwierzyć, by odejście doświadczonych i świetnie wyszkolonych żołnierzy nie miało negatywnego wpływu na naszą obronność. W niepewnej sytuacji międzynarodowej, która może utrzymać się jeszcze przez długie lata, powinno zależeć nam, by najlepszych w armii zatrzymać jak najdłużej.

- Problem jest taki, że wojsko nie ma wypracowanego czytelnego systemu kariery, żeby zasady awansu były jasne, a nie uznaniowe. Nie ma sprawnie działającego systemu wyłuskiwania najlepszych - że najlepsi podoficerowie są kierowani na kursy oficerskie, a najlepsi szeregowi - na podoficerskie. Żeby szeregowy wiedział, że jeśli w ciągu tych 12 lat zaliczy misję, zdobędzie maturę, zda angielski, ukończy określone kursy, to pójdzie do szkoły podoficerskiej szybciej niż kolega, który takich osiągnięć nie ma. Oczywiście teraz teoretycznie też tak jest, ale tylko teoretycznie - mówi Jarosław Rybak, publicysta wojskowy, były rzecznik MON i BBN.

Jeden z wojskowych, z którymi udało nam się porozmawiać, wskazywał jasno, że w korpusie szeregowych jest dużo ludzi, którzy nie chcą być dowódcami i nie czują się w tym dobrze. Natomiast szeregowymi są bardzo dobrymi i mogą być takimi przez wiele lat. W podobnym tonie wypowiada się szef "Dziennika Zbrojnego". - Każda osoba na każdym stanowisku w miarę upływu czasu uzyskuje dodatkowe zdolności, staje się "złotą rączką" w swoim fachu. I myślę, że mniejsze znaczenie ma to, co ma na pagonie niż fakt, że mamy określonego specjalistę na danym stanowisku - ocenia.

- Wystarczy spojrzeć, ile mamy stopni wojskowych, a ile ich jest w armiach zagranicznych. U nas się przyjęło, że nagrodą dla żołnierza jest awans. A moim zdaniem nie tędy droga. Prędzej powinniśmy myśleć o tym, by ich odpowiednio zaopatrzyć ekonomicznie, dać im satysfakcję ze służby, co niekoniecznie musi być równoznaczne z tym, że żołnierz musi co roku dostawać kolejną belkę czy krokiewkę - dodaje.

Dlatego warto się zastanowić, czy nie przedłużyć okresu służby szeregowym, przynajmniej w przypadku części z nich. Chodzi o bardzo nietypowe specjalności, związane z obsługą zaawansowanego sprzętu i uzbrojenia, którymi nie dysponuje się kończąc szkoły cywilne. Na przykład kierowców Rosomaków, od których doświadczenia i wyszkolenia w ogromnym stopniu zależy sprawność techniczna tych wozów, co podkreślał w niedawnym wywiadzie dla "Polski Zbrojnej" ppłk Michał Kuraczyk z 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.

Pamiętajmy, że korpus szeregowych nie składa się wyłącznie z żołnierzy, którzy w sytuacji kryzysowej idą do boju w pierwszej linii. Co stoi na przeszkodzie, by przedłużyć okres służby tym szeregowym, którzy obsługują specjalistyczny sprzęt albo działają na zapleczu armii, jeśli przejdą testy sprawnościowe i psychologiczne?

- Nie chciałbym, żeby każdy, kto się dostanie do wojska, automatycznie służył w nim 12, 15 czy 20 lat. Jak w każdej korporacji, pewność pracy powinna być uzależniona od zaangażowania człowieka. Nikt nie powinien mieć gwarancji, że będzie mieć pracę od ukończenia gimnazjum do emerytury, bo to nie zachęca do podnoszenia kwalifikacji, do wykazywania się. Nie wszyscy szeregowi zawodowi zostaną podoficerami. Podobnie jak nie wszyscy oficerowie generałami - uważa Jarosław Rybak.

Wyrwa w szeregach armii

Mimo uspokajających deklaracji resortu obrony, wyrwę po odchodzących szeregowych będzie bardzo trudno zapełnić. Zwłaszcza, gdy poprawi się sytuacja na rynku pracy. Wojsko będzie musiało sięgnąć wtedy głębiej do portfela albo zaproponować kandydatom dodatkowe korzyści. A i tak nie ma pewności, że ośrodki szkolenia poradzą sobie z tak wielką liczbą rekrutów naraz. Dla porównania, według uzyskanych przez nas informacji, w 2014 roku do korpusu szeregowych przyjęto około 2,5 tys. ludzi. W tym samym czasie odeszło ok. 2,1 tys. szeregowych - i było to najwięcej od lat (choć tylko 140 z powodu osiągnięcia 12 lat służby).

Teraz MON korzysta na tym, że bezrobocie jest relatywnie wysokie i z tego powodu ma wielu chętnych. Zdaniem Jarosława Rybaka, kiedy kryzys minie, ludzie zaczną uciekać z wojska, bo będą woleli pracę równie dobrze płatną, ale nie obarczoną ryzykiem związanym ze służbą. A to, w jaki sposób traktuje się ludzi odchodzących z wojska, jest jednym z elementów, który jest istotny dla ludzi chcących do niego wstąpić. Kiedy człowiek widzi, że firma traktuje odchodzących pracowników poważnie i sprawiedliwie, to wie, że jest stabilna i można się z nią wiązać. Natomiast gdy firma traktuje odchodzących niepoważnie, bo na co innego się umawia, a co innego jest, to wtedy ludzie będą wiedzieli, że szefom tej firmy nie można ufać.

- MON w końcu sam się obudzi, że nie ma komu służyć. Bo tak po prawdzie to my, szeregowi, jesteśmy trzonem tej armii - podsumowuje jeden z byłych żołnierzy.

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

*Dane wszystkich żołnierzy do wiadomości redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2922)