Szef MSWiA o audycie ws. "afery taśmowej": specgrupy zainteresowane dziennikarzami
• Mariusz Błaszczak: w polu zainteresowania policyjnych specgrup byli dziennikarze
• "Tak wyglądała władza za rządów koalicji PO-PSL"
• Śledczy interesowali się dziennikarzami i ich rodzinami, dokumenty zgodnie z prawem zniszczono
• Prokuratura prosi policję o kopię audytu
W polu zainteresowania policyjnych specgrup byli dziennikarze - powiedział szef MSWiA Mariusz Błaszczak pytany o audyt prowadzony w Komendzie Głównej Policji, dotyczący publikacji medialnych ws. domniemanego podsłuchiwania dziennikarzy w związku z "aferą taśmową".
KGP poinformowała we wtorek, że efektem audytu są postępowania dyscyplinarne wobec 7 policjantów i zmiana kierownictwa Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Prokuratura zwróciła się do Komendanta Głównego Policji z prośbą o nadesłanie kopii raportu z audytu.
- Jest gotowa pierwsza cześć raportu. Prace jeszcze trwają. Dzisiaj Komendant Główny Policji na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej przedstawi wyniki tego raportu - powiedział Błaszczak dziennikarzom w Sejmie.
- Możemy powiedzieć po pierwsze, że zostały powołane dwie specgrupy, których celem było zbadanie, czy funkcjonariusze uczestniczyli w przekazywaniu informacji dotyczących rozmów podsłuchanych w "Sowie i przyjaciołach" i nieprawidłowości, które wskazała komisja. Nieprawidłowości stały się podstawą do wszczęcia postępowań dyscyplinarnych wobec siedmiu funkcjonariuszy. W ramach przeprowadzonego audytu udowodniono, że w polu zainteresowania tych specgrup byli dziennikarze - podkreślił minister.
Błaszczak był też pytany, czy dziennikarze byli podsłuchiwani nielegalnie. - Udowodniono, że w polu zainteresowania tych specgrup byli dziennikarze - powtórzył. - Sprawa nie jest ostatecznie zakończona. Trwa postępowanie dyscyplinarne wobec siedmiu funkcjonariuszy. Czekamy na rezultaty tego postępowania - dodał.
- Było to za rządów koalicji PO-PSL, która dziś mówi o nadużywaniu zasad sprawowania władzy. Tak wyglądała władza za rządów koalicji PO-PSL. Tak traktowano obywateli i dziennikarzy - podkreślił Błaszczak.
Kopacz: minister Piotrowska zapewniła mnie, że takie praktyki nie miały miejsca
B. premier Ewa Kopacz pytana w Sejmie, czy jako premier wiedziała o podsłuchiwaniu dziennikarzy odparła, że w okresie, gdy była premierem, miała zapewnienie, że "takie praktyki nie miały miejsca". - Miałam zapewnienie od minister (spraw wewnętrznych) Teresy Piotrowskiej - dodała.
Kopacz podkreśliła, że wszyscy urzędnicy publiczni, którzy "mają jakiekolwiek dowody" na łamanie prawa, jak zakładanie podsłuchów bez zgody sądu, powinni "natychmiast złożyć doniesienie do prokuratury".
Pod koniec ubiegłego roku nowy komendant główny policji insp. Zbigniew Maj powołał grupę, która ma sprawdzić, czy funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych, czyli tzw. policji w policji, podsłuchiwali dziennikarzy.
Jak poinformował we wtorek p.o. rzecznika KGP mł. insp. Marcin Szyndler, przez dwa tygodnie funkcjonariusze Biura Kontroli KGP sprawdzali prawidłowość stosowania kontroli operacyjnej przez policjantów Centralnego Biura Śledczego Policji, Biura Służby Kryminalnej i Biura Spraw Wewnętrznych.
Śledczy interesowali się dziennikarzami i ich rodzinami. Dokumenty zniszczono
Podczas prowadzonego audytu okazało się, że w KGP działały dwie grupy, które zajmowały się sprawą tzw. afery taśmowej. Pierwsza powołana został w czerwcu 2014 roku, a jej zadaniem było wsparcie Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w prowadzonym śledztwie dotyczącym nagrywania funkcjonariuszy publicznych w warszawskich restauracjach.
Druga "grupa specjalna" powołana została niespełna miesiąc później - w lipcu 2014 roku; w jej skład weszli tylko funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych i miała ona za zadanie "ustalenie ewentualnego udziału funkcjonariuszy organów ścigania w rozpowszechnianiu nagrań ze spotkań funkcjonariuszy publicznych w warszawskich restauracjach" - wynika z informacji KGP. W sumie w skład obu grup wchodziło 29 policjantów.
Z audytu wynika również, że prace drugiego zespołu zakończyły się po roku, a ich efektem było zatrzymanie jednego policjanta, który dokonywał nieuprawnionego sprawdzania w policyjnych systemach informatycznych oraz kilkudziesięcioma rozpoczętymi "formami pracy operacyjnej".
Biuro Kontroli KGP podczas prowadzonego audytu zbadało dokumentację prowadzonych kontroli operacyjnych przez obie działające w KGP grupy. Z kontroli wynika m.in., że do nieprawidłowości dochodziło w dwóch obszarach: były błędy w dokumentowaniu pracy operacyjnej i w prowadzeniu rejestru kontroli operacyjnej.
- Kontrolerzy natrafili na materiały, które świadczą, że w zainteresowaniu śledczych pojawiali się dziennikarze i ich rodziny. Z analizy kontrolowanych dokumentów wynika, że przeprowadzono kilkadziesiąt kontroli operacyjnych wobec NN osób. Z racji upływu czasu i zgodnie z prawem prowadzona dokumentacja (w tym nagrania) została zniszczona - wskazał Szyndler. Jak wyjaśnił, na tym etapie nie ma dowodu na podsłuchiwanie dziennikarzy, chociaż czynności kontrolne za względu na dużą ilość zgromadzonej dokumentacji jeszcze trwają.
W lutym 2015 r. "Gazeta Wyborcza" pisała, że tajna grupa utworzona latem 2014 r. badała, czy za "aferą podsłuchową" stoją byli szefowie ABW, SKW i BOR oraz urzędujący szef CBA. Według "GW" ówczesny szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz miał ich podejrzewać o spisek i nadzorować grupę, w której mieli być policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych KGP oraz oficerowie SKW. "GW" twierdzi, że m.in. wystąpili oni do sądu o zgodę na podsłuchy "numerów nieznanych", tzw. NN - mimo że było im wiadomo, iż należą do generałów służb. Sam Sienkiewicz zaprzeczał, że powołał taką grupę i ją nadzorował.
W maju warszawska prokuratura okręgowa odmówiła podjęcia śledztwa w związku z publikacją "GW". Prokuratura zwróciła się z pytaniami w tej sprawie do Komendy Głównej Policji i Służby Kontrwywiadu Wojskowego, BOR, ABW, Centralnego Biura Śledczego Policji oraz Prokuratury Generalnej, Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Komendy Stołecznej Policji i resortu spraw wewnętrznych.
We wrześniu 2015 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga sformułowała akt oskarżenia ws. tzw. afery podsłuchowej, który objął cztery osoby: biznesmena Marka Falentę, jego współpracownika Krzysztofa Rybkę oraz kelnerów z dwóch warszawskich restauracji: Sowa i Przyjaciele oraz Amber Room - Łukasza N. i Konrada L. Według prokuratury motywy ich działania były biznesowo-finansowe.
Śledztwo trwało 15 miesięcy i dotyczyło podsłuchiwania od lipca 2013 r. kilkudziesięciu osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Falenta, według śledczych, miał zlecić wykonanie nagrań dwóm pracownikom restauracji - Łukaszowi N. i Konradowi L. Za takie przestępstwo grozi im i współpracującemu z nimi Rybce do dwóch lat więzienia. Falenta nie przyznaje się do zarzutów.
W "aferze taśmowej" nagrani zostali m.in. ważni politycy Platformy: b. szef MSZ i b. marszałek Sejmu Radosław Sikorski, b. wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski, b. minister transportu Sławomir Nowak, b. minister sportu i b. sekretarz generalny PO Andrzej Biernat, b. minister zdrowia Bartosz Arłukowicz i b. minister skarbu Włodzimierz Karpiński, b. wicepremier i minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, b. szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz.