Szarża na Generale - sportowy sukces rotmistrza Henryka Dobrzańskiego
Henryk Dobrzański, późniejszy mjr "Hubal", był jednym z czołowych polskich jeźdźców. Gdy jako najlepszy uczestnik zawodów w Londynie nie otrzymał wyróżnienia, był o krok od wywołania międzynarodowego skandalu.
Rzecz się działa w 1925 roku. Do Londynu Henryk Dobrzański, wówczas w stopniu rotmistrza, dotarł w składzie ekipy polskich jeźdźców, którzy mieli wziąć udział w wielkich międzynarodowych zawodach. Drużynę, oprócz Dobrzańskiego, tworzyli rotmistrzowie Adam Królikiewicz i Zdzisław Dziadulski oraz porucznik Kazimierz Szosland. Wszyscy znakomici w swojej specjalności, czyli w skokach przez przeszkody. Najbardziej znany i utytułowany z nich, Królikiewicz, był pierwszym w historii polskim medalistą olimpijskim w konkurencji indywidualnej. Zajął trzecie miejsce podczas igrzysk w Paryżu w 1924 roku.
Szarża na Generale
Tenże Królikiewicz w swojej książce "Olimpijska szarża" pisze, że Dobrzański był "ryzykantem o porywczym usposobieniu". O skłonności do ryzyka świadczy przygoda, jaką polscy jeźdźcy przeżyli kilka dni przed zawodami w Londynie. Chcieli się trochę rozerwać, więc zrobili sobie wycieczkę do miasteczka Aldershot, położonego 60 km na południowy zachód od stolicy Wielkiej Brytanii. Wynajęli samochód, który początkowo prowadził pochodzący z Polski student Oxfordu. Potem jednak kierownicę przejął Dobrzański i wtedy dopiero się zaczęło. Rotmistrz postanowił wycisnąć z pojazdu, ile się dało. Mknęli po równej jak stół szosie z zawrotną prędkością. W pewnym momencie, kiedy kierowca usiłował skręcić w boczną drogę, samochód wylądował w rowie. Nikomu, na szczęście, nic się nie stało.
Z końmi Dobrzański radził sobie zdecydowanie lepiej niż z samochodami. W londyńskim konkursie Polacy walczyli do ostatniej chwili o prestiżowe trofeum - Puchar Narodów - z Włochami. Przegrali minimalnie, ale indywidualnie najlepszy wynik zawodów uzyskał rotmistrz Dobrzański - miał dwa bezbłędne, niezwykle efektowne przejazdy. Dosiadał Generała, niewielkiego, ale bardzo skocznego konia, którego nie znał zbyt dobrze, gdyż wcześniej jeździł na nim ppłk Kazimierz Suski.
W oficjalnym regulaminie Pucharu Narodów nie było nagrody za wyczyn indywidualny. Nieoficjalnie jednak organizatorzy prestiżowych zawodów w Europie - w Nicei, Rzymie czy Brukseli - zawsze honorowali najlepszych jeźdźców. Anglicy nie dostosowali się do tego zwyczaju i Dobrzański musiał obejść się smakiem. Nie pokazywał po sobie, jak bardzo jest rozczarowany, ale koledzy znali go doskonale i wiedzieli, co czuje. "W takich chwilach na środku gładkiego czoła Henia pojawiała się charakterystyczna pionowa bruzda" - pisał Adam Królikiewicz.
Sztubacki dowcip
Zadowoleni z siebie polscy oficerowie późną nocą wracali pieszo do hotelu "Royal Palace". Roztrząsali przebieg konkursu, chwalili Dobrzańskiego za wspaniałą postawę. Bruzda na jego czole jednak nie zniknęła, wręcz przeciwnie - pogłębiła się. Komplementy jeszcze bardziej rozwścieczyły rotmistrza. Na pustej londyńskiej ulicy głośno wyrzucił z siebie cały żal. Królikiewicz nazwał to "wybuchem pełnym dosadnych określeń pod adresem gospodarzy londyńskiej imprezy".
Panowie dotarli szczęśliwie do hotelu, ale na tym się nie skończyło. Królikiewicz wpadł na pomysł, aby sfrustrowanemu Dobrzańskiemu zrobić dowcip. Wezwał telefonicznie kolegów do swego pokoju i zaproponował, żeby zapakować gliniany wazon stojący w hotelowym korytarzu i za pośrednictwem pokojówki przesłać rotmistrzowi wraz z listem. Zapisano go na firmowym papierze "Royal Palace" i włożono do takiejż koperty. Treść miała ukoić podrażnioną dumę Dobrzańskiego: dyrekcja hotelu wyraża podziw dla wspaniałego występu polskiego jeźdźca i dołącza w dowód uznania puchar.
Panowie żartownisie od razu udali się do pokoju Dobrzańskiego na pogawędkę. Nie minął kwadrans, gdy w drzwiach stanęła pokojówka z listem i opakowanym wazonem. Rotmistrz otworzył kopertę i twarz mu się rozjaśniła. A jednak Anglicy to cywilizowany naród. Postanowił oczywiście obejrzeć puchar. Rozerwał papier i bruzda wróciła na swoje miejsce. Rotmistrz rozpoznał natychmiast gliniany wazon, który wielokrotnie mijał na korytarzu. Ryknął wściekle i rzucił się w stronę walizki, gdzie miał schowany rewolwer. Koledzy błyskawicznie czmychnęli do swoich pokoi i zamknęli się w nich na klucz. Dobrzański czyhał na korytarzu, by dokonać odwetu za sztubacki dowcip. Używał przy tym słów jeszcze gorszych niż te, którymi obrzucił na ulicy organizatorów zawodów. "Udobruchał się po jakimś czasie. Sam lubił płatać figle, więc i nam wybaczył ten ostry żart" - zakończył opowieść Królikiewicz. Anglicy zresztą zrehabilitowali się za swój błąd. Kilka dni później rotmistrz Dobrzański dostał od księcia Walii złotą papierośnicę
przeznaczoną dla najlepszego jeźdźca zawodów w Londynie.
Henryk Dobrzański (1897-1940) został bohaterem narodowym, gdy w 1939 roku nie złożył broni, lecz sformował kilkudziesięcioosobowy oddział i kontynuował walkę z Niemcami. Miał wówczas stopień majora. Przyjął wtedy pseudonim "Hubal". Działał w lasach na Kielecczyźnie. Żołnierze "Hubala" stoczyli kilka zwycięskich bitew z hitlerowcami. Major zginął 30 kwietnia 1940 roku w potyczce pod Anielinem. Miejsce jego pochówku wciąż pozostaje nieznane.
Andrzej Fąfara, Polska Zbrojna