ŚwiatSyryjska próba wytrzymałości Kremla. Wewnętrzne przyczyny interwencji Rosji na Bliskim Wschodzie

Syryjska próba wytrzymałości Kremla. Wewnętrzne przyczyny interwencji Rosji na Bliskim Wschodzie

Politycy i analitycy komentują głównie międzynarodowe aspekty rosyjskiej interwencji w Syrii, mało kto jednak wiąże przyczyny takiej decyzji z polityką wewnętrzną Moskwy. To niedopatrzenie, bo strategia zagraniczna od dawna ma na celu wzmocnienie społecznego wizerunku Władimira Putina, a tym samym przedłużenie ekskluzywnej roli elit władzy i biznesu.

Syryjska próba wytrzymałości Kremla. Wewnętrzne przyczyny interwencji Rosji na Bliskim Wschodzie
Źródło zdjęć: © AFP | ALEXANDER KOTS / KOMSOMOLSKAYA PRAVDA
Robert Cheda

07.10.2015 | aktual.: 23.10.2015 19:56

Zanim na Kremlu "naciśnięto guzik", prezydent i jego doradcy z pewnością odpowiedzieli sobie na pytania: czy Rosja ma odpowiedni potencjał ekonomiczny i wojskowy? Jak interwencja przełoży się na relacje Kremla ze społeczeństwem? Czy posłuży konsolidacji oligarchicznych elit? Od odpowiedzi zależeć będzie faktyczna skala i cel rosyjskiego zaangażowania. Reakcje Waszyngtonu czy Brukseli są jedynie dodatkową funkcją w kremlowskim równaniu.

Potencjał

Ocena rosyjskich zdolności do militarnej interwencji zagranicznej nie podlega dyskusji. Właśnie staliśmy się świadkami kolejnego udanego testu, z logistycznego punktu widzenia, bardziej skomplikowanego niż wsparcie ukraińskich separatystów. W ocenie komentatorów wojskowych takie są efekty radykalnych reform sił zbrojnych realizowanych od 2008 r. przez ministerialny tandem Anatolij Sierdiukow - Siergiej Szojgu.

Paradoksalnie, największym zwycięstwem Kremla jest pokonanie sowieckiej generalicji, przygotowanej do globalnego konfliktu jądrowego i dowodzenia masową armią. Bolesna lekcja czeczeńska udowodniła pełną destrukcję rosyjskich sił zbrojnych opartych na tym schemacie. Mniej bolesna, ale równie pouczająca lekcja gruzińska, zmieniła strukturę sił zbrojnych i system dowodzenia, co przyniosło rezultat podczas hybrydowego najazdu na Ukrainę. To prawda, nadal nie brak mankamentów, na czele z ogromną korupcją i brakami sprzętowymi, szczególnie jeśli chodzi o elektronikę. W ostatnim przypadku, rosyjska armia pozostaje nadal w tyle za zachodnimi odpowiednikami. Ale zważywszy na szalone tempo zmian i ich skalę rosyjscy wojskowi dokonali ogromnego skoku jakościowego.

Pomiędzy operacją opanowania lotniska w Prisztinie, wykonaną w 1999 r. przez rosyjski batalion spadochronowy, a interwencją w Syrii istnieje głęboka przepaść. Wtedy Rosja faktycznie musiała się ograniczyć do symbolicznej wojskowej demonstracji wobec NATO, ukazującej zarazem skalę desperacji, bo państwa i sił zbrojnych po prostu nie było stać na nic więcej. W wymiarze wojskowym i finansowym. Dziś Rosja jest zdolna do uruchomienia machiny wojskowej, której granice działania wyznacza jedynie wola polityczna Kremla. Oczywiście chodzi wyłącznie o komponent sił stałej gotowości, w tym szybkiego reagowania, których podstawą są w Rosji jednostki powietrznodesantowe i szturmowe oraz siły specjalne GRU. Drugim w miarę sprawnym komponentem jest atomowa triada. Stały postęp odnotowuje lotnictwo.

Jeśli chodzi o finanse, to operacja z pewnością nie zaważy na losach budżetu wojskowego ani państwa. Zgodnie z szacunkami, Rosja przeznaczała na działania w Donbasie kwotę ok. 1,5 mln dolarów dziennie. Tak niewielka suma jest zrozumiała zważywszy na bliskość zaplecza logistycznego. Rosyjski kontyngent w Syrii jest mniejszy i ograniczony do komponentu lotniczego oraz oddziałów wsparcia, ale rosną koszty transportu, bo sprowadzać trzeba wszystko, od paliwa do żywności. Oficjalnie w Syrii jest ok. 2 tys. rosyjskich wojskowych. Nieoficjalnie jest ich z pewnością więcej, bo trzeba dodać struktury i oddziały Służby Wywiadu Zagranicznego. Ponadto działają jednostki wywiadu wojskowego - GRU przeznaczone do rozpoznania i koordynacji uderzeń lotniczych. Nieznana jest także prawdziwa liczba "doradców", czyli instruktorów towarzyszących zapewne wojskom rządowym, a także specjalistów technicznych obsługujących bardziej skomplikowaną broń.

Oceny rocznych kosztów utrzymania "oficjalnego" kontyngentu wahają się w przedziale 1-2 mld dol. Choć zdaniem wojskowego dziennikarza Wiktora Murachowskiego zachodnie dane są przeszacowane, bo rosyjski żołnierz zawodowy pobiera znacznie mniejszy żołd, a i standardy socjalne, w porównaniu z normami NATO są naprawdę niewygórowane. Dowódca eskadry w stopniu majora otrzymuje miesięczną gażę 150 tys. rubli, tj. 2,5 tys. dolarów, podczas gdy jego odpowiednik z USA kosztuje podatnika już 10 tys.

Murachowski ocenia więc, że roczny pobyt kontyngentu w dotychczasowej skali będzie warty ok. 1 mld dol. Budżet wojskowy Rosji stanowi w 2015 r. ekwiwalent ok. 50 mld dolarów. Przy tym, jak zapewnił szef prezydenckiej administracji Siergiej Iwanow, koszty egzotycznej wycieczki zostaną pokryte z rezerw budżetowych, bez potrzeby uszczuplenia innych wydatków państwa. Bo z budżetem federalnym są spore kłopoty i paradoksalnie, to w złej sytuacji gospodarczej Rosji kryje się jeden z najważniejszych motywów polityki ekspedycyjnej Kremla.

Inżynieria społeczna

Dziura tegorocznego budżetu federalnego jest szacowana na 46 mld dol. Kolejne 100 mld Rosja traci z powodu niskich cen ropy naftowej, a następne 40 mld z powodu zachodnich sankcji. Ale Rosja znajduje się również w strukturalnym kryzysie ekonomicznym, spadek tegorocznego PKB jest szacowany oficjalnie na 3,4 proc., choć rosyjscy ekonomiści pozarządowi podają nawet 6 proc. Przyczyną jest surowcowa struktura gospodarki, a więc i eksportu, łącznie zupełny brak dywersyfikacji produkcji.

Jeśli w 2014 r. dochody z eksportu ropy naftowej i gazu przyniosły 52 proc. wpływów budżetowych, łatwo wyobrazić sobie kłopoty państwa, w którym 24 mln obywateli otrzymuje pensje z budżetu federalnego, a jeśli doliczyć kolejne 20 mln emerytów, także inne świadczenia socjalne. Ponadto z powodu wysokiej inflacji, szacowanej w 2015 r. na 12-13 proc, realne dochody ludności obniżyły się o 8-10 proc. Gospodarstwa domowe wydają na zakup żywności już ponad 60 proc. miesięcznych dochodów, a pensje i tak obłożone są w 40 proc. obowiązkowymi składkami i podatkami.

Tymczasem na początku XXI w. Putin zawarł ze społeczeństwem niepisany kontrakt, który w zamian za lojalność polityczną gwarantował Rosjanom stały wzrost dochodów. I było tak, w bezprecedensowej dla historii Rosji skali 8-9 proc. rocznie, aż do kryzysu finansowego 2008 r. Kreml znowelizował wtedy kontrakt według zasady lojalność w zamian za podstawowe świadczenia socjalne wypłacane przez państwo. Niestety od 2012 r. gospodarka i finanse zaczęły buksować ze względu na spadek cen ropy naftowej oraz słabnący rubel. W 2014 r. doradcy Putina zmienili ponownie zasady kontraktu, tym razem oferując Rosjanom dumę z aneksji Krymu i wsparcia rosyjskiego żywiołu na Ukrainie. Lojalność gwarantować miało poczucie życia w wielkim mocarstwie.

Zdaniem ekonomisty profesora Aleksandra Auzowa z Uniwersytetu Moskiewskiego, obywatele otrzymali zatem rodzaj niematerialnej rekompensaty za pogorszenie sytuacji bytowej, a co najważniejsze zaakceptowali transakcję, czego wyrazem stał się fenomenalny poziom zaufania do Putina, przełożony na poparcie interwencyjnej polityki Kremla. Aby wzmocnić podobne nastroje władze zbudowały propagandową koncepcję Rosji - samotnej twierdzy oblężonej przez wrogie siły Zachodu, które dążą do zniszczenia rosyjskiej cywilizacji. Problem w tym, że kryzys ekonomiczny pogłębia się wyraźnie, brakuje już środków na inflacyjną indeksację płac oraz emerytur. Za to euforia krymska opadła, bo ileż czasu można w telewizji oglądać "ukraińskich banderowców".

Zdaniem Auzowa niematerialna rekompensata wymaga zmiany i stałego wzmacniania, dlatego od sierpnia rosyjskie media wyciszały stopniowo "hejtowanie" pod adresem Kijowa. Ukraina ustępowała miejsca zagrożeniu terrorystycznemu z Bliskiego Wschodu, przełączając uwagę i emocje Rosjan na Syrię. I jak się okazało, było to przygotowanie do militarnego zaangażowania w regionie, oczywiście wielkomocarstwowego. Z punktu widzenia polityki społecznej Putina interwencja syryjska jest więc logiczną kontynuacją niematerialnych rekompensat. Z tym że już na początku wynikł problem z akceptacją transakcji.

Rosjanie cierpią na syndrom afgański, trwała jest pamięć o zmarnowanym pokoleniu, którego 650 tys. przedstawicieli niosło internacjonalistyczną pomoc narodowi afgańskiemu w ramach "ograniczonego kontyngentu". Oficjalnie zginęło 15 tys. obywateli ZSRR, głównie Rosjan, a faktycznie - ok. 50 tys. Ślad krwawej inwazji w postaci niejednoznacznej oceny wojen czeczeńskich i obywatelskiej wrażliwości na problem "Gruz-200, 300" (kryptonim zabitych i rannych) w Donbasie jest najpoważniejszym ogranicznikiem politycznych ambicji Kremla oraz nieprzekraczalną granicą wojennej inżynierii społecznej.

Według badań Centrum Socjologicznego Lewady tylko 14 proc Rosjan popiera zaangażowanie militarne w Syrii, a ponad 60 proc jest przeciwnego zdania. Putin, na popularności którego, opiera się cały system polityczny Rosji, a zatem i ekskluzywna rola oligarchicznych elit traktujących kraj jak prywatną własność, musi liczyć się bezwzględnie z tym czynnikiem. Inaczej system władzy runie, a wobec trudności gospodarczych i socjalnych, "ugrzęźnięcie" w Syrii może okazać się zapalnikiem niepokojów społecznych. Oznacza to ograniczony czas i skalę interwencji, choć propaganda usilnie pracuje nad zmianą obywatelskich preferencji. Jak na razie Rosja cieszy się z celności pilotów, ale tylko do czasu aż do kraju nie zaczną przybywać ocynkowane trumny. Zatem z punktu widzenia Kremla, Syria musi stać się punktem wyjścia do jakiegoś politycznego planu, ale o jego treści nie będą decydowali zwykli Rosjanie, tylko zwycięzcy wewnętrznego sporu w kremlowskich elitach.

Strategiczny konflikt

O ile strukturalny kryzys gospodarki uderzył w Rosjan obniżeniem stopy życiowej, o tyle elity znalazły się w innej sytuacji. Zachodnie sankcje odcięły źródła technologii, na których opierała się cała gospodarka. 70 proc. urządzeń przemysłu naftowego pochodzi z importu, a sektorowe embargo uderzyło boleśnie w inne gałęzie produkcji i usług. Jeszcze silniejszym ciosem okazały się sankcje finansowe, bo zachodnie kredyty i inwestycje napędzały priorytetowe, a więc surowcowe dziedziny eksportu oraz rosyjską bankowość. Reszty dokonały rosyjskie kontrsankcje, uderzając w rolnictwo i sektor spożywczy.

Po roku szumnie ogłoszonej polityki antyimportowej okazało się, że w Rosji nie ma technologii i pieniędzy na jej realizację. W międzyczasie zawiodły bowiem nadzieje na współpracę z rynkami azjatyckimi. Elity władzy i biznesu znalazły się w pułapce, a państwo bez stymulatora niezbędnej modernizacji. Tarcia na temat sposobu wyjścia ze ślepego zaułka rozpoczęły się szybko, ale trzeba powiedzieć od razu, że nie dotyczą kwestii reform w Rosji. Te zdmuchnęłyby natychmiast całe kremlowskie towarzystwo ze świecznika historii. Oligarchom chodzi jedynie o pozorowane działania, w celu utrzymania i przedłużania władzy, do czego potrzebna jest kontrola nad społeczeństwem. Z tym że różnie postrzegane są metody, stąd podział elit na dwie frakcje.

Pierwsza, którą można nazwać umownie "normalizatorami", widzi wyjście w ponownym otwarciu relacji z Zachodem i przywróceniu stanu "biznes jak zwykle". Reprezentantem jest premier Dmitrij Miedwiediew wraz z szefami cywilnych resortów oraz sferą usług i bankowości. Druga frakcja, nazywana "izolacjonistami", postrzega wyjście w podgrzewaniu antyzachodnich nastrojów i mobilizowaniu społeczeństwa przy użyciu groźby konfrontacji z NATO i USA. Tę grupę reprezentują szefowie resortów siłowych i służb specjalnych oraz emigranci z tego środowiska kierujący państwowymi koncernami, w tym surowcowymi. Centrum decyzyjnym jest Rada Bezpieczeństwa Rosji, wraz z jej szefem gen. Nikołajem Patruszewem.

Obu grupom chodzi wyłącznie o czerpanie zysków z państwowych i zagranicznych strumieni finansowych wpływających do Rosji. Wraz z narastaniem kryzysu, frakcyjne starcia wylały się w przestrzeń publiczną. "Normalizatorzy" doprowadzili do odwołania wpływowego szefa kolei Władimira Jakunina. "Izolacjoniści" odpowiedzieli groźbą przyjęcia radykalnego planu mobilizacji gospodarczej, zakładającego odmowę spłaty zachodniego zadłużenia, państwową kontrolą operacji walutowych i sektora bankowego oraz zamrożeniem cen żywności. Równowagę musiał przywracać sam Putin, który pojawił się publicznie z Miedwiediewem, aby okazać premierowi swoje zaufanie.

Co ma z tym wspólnego Syria? Bardzo dużo, bo od wpływu danej frakcji na prezydenta zależeć będzie instrumentalne wykorzystanie sytuacji w tym kraju, a zatem skala interwencji militarnej i jej cel. Słowem, czy zostanie wykorzystana, zgodnie z ideą "normalizatorów", jako element targu z Zachodem - zgodnie z ich optyką, w zamian za rosyjską pomoc w walce z islamskimi radykałami winny zostać zniesione sankcje. Czy też zostanie wykorzystana do nasilenia konfrontacji z Zachodem i dalszego destabilizowania sytuacji międzynarodowej, w celu zastraszenia Rosjan. W grę wchodzi także wariant pośredni, tj. kontrolowana eskalacja wydarzeń i siłowe wymuszenie na Zachodzie odpowiednich ustępstw politycznych i ekonomicznych. Taki rodzaj militarnego straszaka.

Jak się okazuje rosyjska polityka zbrojnych interwencji ma wyraźne podłoże wewnętrzne i jest związana z rozwojem sytuacji społeczno-gospodarczej. Cóż, wzorem szkoły sowietologicznej, dla prognozowania rosyjskiej polityki zagranicznej pozostaje nam monitorowanie wskaźników makroekonomicznych oraz stopy życiowej Rosjan. Oraz obserwacja, czy Putin pojawia się częściej w towarzystwie premiera Miedwiediewa, czy też gen. Patruszewa.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (43)