Syria tonie, a Bliski Wschód robi biznes
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dziesięć lat wojny domowej w Syrii zmieniło ten kraj w piekło. Za to reszta Bliskiego Wschodu się stabilizuje. Do początku lat 90. Polacy robili w tym regionie biznes. - Dziś, gdy otwierają się nowe możliwości współpracy z krajami arabskimi, nie umiemy ich wykorzystać - mówi Krzysztof Płomiński, były ambasador RP w Iraku i Arabii Saudyjskiej.
{:external}{:follow}
Łukasz Maziewski: Przez lata Syria była jednym z najstabilniejszych państw regionu. 10 lat po wybuchu wojny wszystko się odwróciło – Syria to katastrofa humanitarna, polityczna, ludzka. Miliony uchodźców i przesiedlonych. Tymczasem Bliski Wschód poszedł naprzód.
Krzysztof Płomiński: Niestety Syria nie stanowi wyjątku. Jest również Jemen, a tylko w nieco lepszej sytuacji znajdują się Libia i Liban. Daleko do zaleczenia ran jest również w Iraku. Widok papieża Franciszka modlącego się w zrujnowanym Mosulu uprzytomnił światu stojący przed tym państwem ogrom wyzwań powojennej odbudowy.
Ale ma pan rację, że Bliski Wschód poszedł naprzód. Tunezja mimo problemów tworzy podstawy demokracji. W podobnym kierunku zmierza Sudan. Wyeliminowane zostało napięcie między Katarem i pozostałymi państwami Rady Współpracy Zatoki. Nowe podejście aktualnej administracji amerykańskiej wobec Bliskiego Wschodu zapowiada pozytywną zmianę w relacjach z Teheranem i przejście do dyplomacji w Jemenie.
Jednak zasadniczym czynnikiem, który sprawia, że Bliski Wschód, który znamy, który znaliśmy, powoli odchodzi w zapomnienie jest nowy etap procesu normalizacji.
Zawarte 13 sierpnia 2020 w Waszyngtonie Porozumienia Abrahama są niewątpliwym sukcesem Donalda Trumpa, zaakceptowanym przez nowego prezydenta. Trump zastosował w tym przypadku nowatorską dyplomację transakcyjną.
Izrael otrzymał utrwalenie swego miejsca w regionie i bezpośrednie korzyści gospodarcze, perspektywę sojuszu bezpieczeństwa z sąsiadami, w tym z ZEA i Bahrajnem, a w przyszłości z pozostałymi krajami Półwyspu Arabskiego, łącznie z Arabią Saudyjską. Ma to również dla nich ogromne znaczenie wobec postrzeganych zagrożeń ze strony Iranu, innych wyzwań regionalnych oraz możliwości uzyskania od Izraela wsparcia dla programów transformacji i rozwoju w erze ponaftowej.
Sudan przestał widnieć na liście sponsorów terroryzmu, może liczyć na poważną pomoc finansową z MFW oraz zachodnie wsparcie dla politycznego uregulowania problemów wewnętrznych. Maroko uzyskało uznanie suwerenności nad Saharą Zachodnią.
Powoli może się okazać, że na Bliskim Wschodzie nie będzie się opłacało do siebie strzelać.
Wszystko to nie oznacza jednak, że w tamtym regionie zabraknie zagrożeń i wyzwań, w tym ze strony nadal groźnych dżihadystów. Należy do nich również katastrofalna sytuacja w Syrii, gdzie skala problemów wewnętrznych powiązanych z szerszymi uwarunkowaniami regionalnymi i interesami mocarstw nie pozwala dzisiaj mówić o realnej perspektywie procesu normalizacji.
Niedawno siły powietrzne, prawdopodobnie właśnie Izraela, choć władze kraju tego nie potwierdzają, ostrzelały cele w rejonie Damaszku. Można powiedzieć – po staremu…
Obecnie sama Syria nie stanowi realnego zagrożenia militarnego dla Izraela, którego potencjał odstraszania dominuje na Bliskim Wschodzie. Problemem jest obecność irańska oraz libańskiego Hezbollahu i innych ugrupowań szyickich powiązanych z Teheranem.
Iran stworzył korytarz wpływów i transportu broni sięgający od Iraku przez Syrię do Libanu, niezależnie od obecności w Jemenie. To uderza w interesy bezpieczeństwa Izraela, ale również Arabii Saudyjskiej i innych państw sunnickich, choć w doktrynie irańskiej jest pomyślane także jako element odstraszania.
Problem łączy się z sytuacją wokół irańskiego porozumienia nuklearnego oraz programów rakiet dalekiego zasięgu i innych nowoczesnych broni rozwijanych przez Iran. Przeciwnicy tego kraju sądzą, że wbrew zapewnieniom zamierza on wejść w posiadanie broni atomowej. Czynią też wszystko, aby nie dopuścić do powrotu USA do porozumienia nuklearnego i zdjęcia sankcji wobec tego kraju bez dodatkowych zabezpieczeń.
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem...
Celem Izraela, wspólnym z monarchiami arabskimi, jest wypchnięcie Irańczyków i ich sojuszniczych ugrupowań z bezpośredniego sąsiedztwa i jednoznaczna neutralizacja programu atomowego i rakietowego. Nie powinniśmy być zaskoczeni, jeśli dojdzie do dalszych ataków na newralgiczne cele w Syrii. Izrael specjalnie nie ukrywa, że był autorem poprzednich. Tym bardziej, że - jeśli uzna to za konieczne - wydaje się zdecydowany w sprawie potencjalnej samodzielnej akcji militarnej na obiekty atomowe w Iranie.
I drugi pewnik - Teheran nie zawaha się wówczas przed odwetem z miejsc, nad którymi ma kontrolę. Co do innych celów nie chciałbym spekulować. Pozostaje mieć nadzieję, że oczekiwane negocjacje amerykańsko – irańskie przyniosą wypracowanie zabezpieczeń umożliwiających deeskalację sytuacji. Przynajmniej na jakiś czas.
Persowie to dumny naród z tysiącletnią historią. Czego może spodziewać się dyplomata, siadając z nimi do rozmów?
To wytrawni i trudni negocjatorzy. Niejednokrotnie uparci i mało elastyczni, czego sam doświadczyłem, uczestnicząc w negocjacjach z nimi w sprawach mniej skomplikowanych niż te, o których mówimy. Prowadzą rozmowy w ramach ścisłej instrukcji, przyjętej w trudnej do skorygowania procedurze. Są podejrzliwi jeśli chodzi o intencje partnera, a jednocześnie bardzo świadomi celu, który chcą osiągnąć. Gotowi posunąć się do szantażu, prowokacji i taktycznego zerwania rozmów. Profesjonalizm pokazali, negocjując porozumienie atomowe zawarte w 2015 roku w formacie 5+1. Zapewniło im ono kontynuację programu nuklearnego pod kontrolą MAEA, z odłożeniem na później innych spornych spraw.
Obecnie gra między Waszyngtonem i Teheranem toczy się o to, czy to "później" jest właśnie teraz. Czyli: czy możliwy jest bezwarunkowy powrót USA do porozumienia, które USA opuściły w 2018 roku - i znoszenie sankcji bez zmuszenia Teheranu do negocjowania problemów towarzyszących. A jeden z nich znajduje się właśnie na terytorium Syrii, gdzie również przed kilkoma dniami Amerykanie zbombardowali pozycje pro-irańskich milicji irackich w odwecie za ich ataki na bazy amerykańskie w Iraku.
Biden wydaje się mieć inną niż Trump koncepcję na kontakty z regionem.
Administracja Bidena dopiero zamierza dokonać przeglądu całokształtu polityki wobec Bliskiego Wschodu. Dotychczasowe działania mają charakter doraźny. Są bardziej zapowiedziami, niż docelowymi rozstrzygnięciami. Niemniej już wiadomo, że Waszyngton będzie bardziej koncentrował się na innych regionach świata, zwracał większą uwagę na kwestie praworządności i praw człowieka, co niepokoi wszystkie autorytarne reżimy arabskie, z saudyjskim włącznie, oraz prowadził bardziej elastyczną politykę wobec Iranu.
Nowa administracja nie wszystko będzie odwracać, zwłaszcza jeśli chodzi o koncesje poczynione przez administrację Trumpa na rzecz Izraela, choć w tym przypadku można oczekiwać podejścia bardziej wyważonego niż w ostatnich latach i większego wyczulenia na postulaty palestyńskie. Zmiany będą jednak zauważalne. Biden już pracuje nad ograniczeniami np. eksportu broni do Arabii Saudyjskiej, która jest zapalnikiem wojny w Jemenie, zapewniając jednocześnie Saudyjczykom gwarancje obrony przed coraz częstszymi atakami głównie jemeńskiego ruchu Huti na obiekty naftowe i infrastrukturę na jej terytorium, z wykorzystaniem rakiet balistycznych i dronów.
Są one potencjalnym zarzewiem większego konfliktu. Ku niezadowoleniu Rijadu Waszyngton skreślił ten ruch, kontrolujący 2/3 zamieszkałego terytorium Jemenu, z listy organizacji terrorystycznych. Zapowiadany reset z Rijadem jak dotąd ograniczył się do wstrzymania dostaw niektórych rodzajów broni i akcentowania praworządności. Odtajniono raport na temat zabójstwa saudyjskiego dziennikarza w Stambule.
Tekst został jednak sformułowany tak, by nie obejmować sankcjami następcy tronu, księcia Mohammada bin Salmana. Z wielu sygnałów wynika, że Biden, po doświadczeniach swej wiceprezydentury, jest zmęczony sprawami bliskowschodnimi. W przypadku potwierdzenia może to być sygnałem dla sojuszników USA w regionie do wykazania się większą asertywnością i przejęcia większej odpowiedzialności za sprawy bezpieczeństwa tego obszaru, gdzie obecnie stacjonuje ponad 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy.
Czy Polska może odnieść z tego nadchodzącego "nowego ładu" na Bliskim Wschodzie jakieś korzyści?
Nie potrafimy dotąd wyartykułować naszych interesów. Nie tylko zresztą na Bliskim Wschodzie, który jest rejonem ścierania się wielkich interesów gospodarczych i geopolitycznych. Również Rosji i Chin, czego specjalnie nie zauważamy. Ale jest tam spore zapotrzebowanie na takich partnerów jak Polska. Poza obszarami chaosu istnieją tam bowiem duże strefy stabilizacji i szybkiego rozwoju.
To eldorado gospodarcze i obszar pozyskiwania inwestycji, tylko trzeba to widzieć, chcieć i odpowiednio się przygotować. Zamiast ignorować lub obrażać partnerów. Konsekwencje pandemii mogą te szanse umocnić. Niestety w MSZ i w rządowych kręgach decyzyjnych nie ma większego zrozumienia dla tego, co dzieje się poza obszarem euro-atlantyckim. My w dalszym ciągu jesteśmy grajdołkiem, z którego nie chcemy dostrzec trochę dalej usytuowanych interesów.
To ile zarabiamy na handlu z Bliskim Wschodem?
Nasze obroty handlowe z krajami arabskimi według wstępnych danych przekroczyły w 2020 roku 7 miliardów dolarów, z korzystnym saldem wynoszącym 650 milionów USD. To i dużo i bardzo mało. Największym partnerem jest Arabia Saudyjska (2,4 mld), potem Maroko (1,0 mld), ZEA (0,8 mld) i Katar (0,7 mld) oraz Egipt i Algieria (po 0,6 mld).
Eksport jest zróżnicowany, a w imporcie decydującymi pozycjami są surowce, głównie energetyczne. To kwota porównywalna z samym eksportem Izraela do tego obszaru. Obroty Polski z tym państwem wyniosły 1,2 mld (z pozytywnym saldem), a z Turcją nieco ponad 7 mld, z dużą przewagą importu.
Jesteśmy pustynią jeśli chodzi o inwestycje arabskie i współpracę finansową. I tu porównanie z Izraelem wypada marnie. Nawet polskie kluby piłkarskie mogą zazdrościć jerozolimskiemu Beitarowi arabskiego inwestora, nie mówiąc o budowie przez ZEA zaraz po ustanowieniu stosunków dyplomatycznych dwóch nitek ropociągu z Ejlatu do Aszkelonu. Za parę lat dojdą do tego transregionalne gazociągi, sieci energetyczne, autostrady, szybkie koleje i korytarze transportowe dochodzące do portów Morza Śródziemnego, powstające zapewne bez naszego udziału.
Czego nam brakuje, by zwiększyć naszą wymianę?
W Polsce z trudem przebija się świadomość ogromnego wpływu państwa na gospodarki bogatych krajów naftowych, ale również Izraela, wymagającego od partnera kompetentnego zaangażowania aparatu rządowego. Odrębna sprawa to brak ukierunkowania naszych placówek dyplomatycznych na problematykę gospodarczą. Nasi zachodni partnerzy w Arabii Saudyjskiej czy ZEA mają tam często po kilkunastu dyplomatów gospodarczych, plus profesjonalną obsadę dwustronnych Rad Biznesu i Izb Gospodarczych, zdolnych do zapewnienia przyjeżdżającym misjom biznesowym najwyższego szczebla kontaktów. Wszyscy działają w ramach systemu w Polsce dopiero raczkującego.
Kogo my na Bliskim Wschodzie mamy?
Mamy maleńkie wysepki – z reguły sprawnych, ale działających w pojedynkę przedstawicieli Polskiej Izby Inwestycji i Handlu. Marnie to wygląda w sytuacji, gdy np. tylko w Duńsko-Saudyjskim Biurze Handlowym w Rijadzie pracuje ośmiu dynamicznych młodych ludzi, w tym Saudyjki. Antoni Mielniczuk, jeden z polskich biznesmenów związanych z regionem, po niedawnym powrocie z Rijadu napisał na moim koncie na Facebooku: "nam brakuje wsparcia, pieniędzy, decyzji, chęci, odwagi, przebojowości, siły, wiedzy".
Nie przekonują nas też przykłady amerykańskie. Tam firmy mogą np. składać wnioski o wsparcie polityczne przez ambasady. U nas to temat wstydliwy i niedookreślony. Polski przedsiębiorca może w najlepszym przypadku otrzymać teleporadę. O gospodarczych obowiązkach amerykańskich ambasadorów nie chcę wspominać, przez wzgląd na współczucie dla polskiej służby zagranicznej.
Dodam jeden przykład. Kupujemy w regionie ropę i gaz za ponad 2 miliardy dolarów rocznie. Kontrahentami z obu stron są państwowe spółki. Wiem, że wystarczyłoby jedynie podjąć rozmowy z partnerami, by ułatwić wejście całej grupy polskich firm do współpracy, dziś całkowicie nieistniejącej, z siecią przedsiębiorstw podporządkowanych energetycznym gigantom. Może czas coś z tym zrobić, bo jest tu szansa na jakościową zmianę w relacjach. Odrębną kwestią jest też nasza polityka wizowa wobec biznesmenów arabskich, bodaj najbardziej restrykcyjna i nieprzyjazna spośród państw UE.
Nie zawsze tak było.
W okresie XX-lecia międzywojennego potrafiliśmy robić interesy z Afganistanem, Egiptem, gościliśmy w Polsce następcę tronu Arabii Saudyjskiej. Wiedzieliśmy, że świat nie kończy się w sąsiedzkim kręgu. A dziś nie potrafimy zrobić użytku z tego, co robiliśmy w tamtym rejonie jeszcze 30-40 lat temu, niekiedy skutecznie konkurując ze światowymi firmami. Utraciliśmy ciągłość, choć zyskaliśmy nowych partnerów – Arabię Saudyjską, ZEA, Katar, otwartych na współpracę, której szans nie umiemy, a chyba i nie chcemy w pełni wykorzystać.
Jesteśmy w stanie poprawić ten stan rzeczy?
Bliski Wschód walczy o swój wizerunek i pozycję w świecie. Jesienią tego roku odbędzie się choćby wystawa EXPO w Dubaju, wiele polskich firm i instytucji weźmie w niej udział. To i dla nas wiele możliwości. Być może LOT zdecyduje się uruchomić stałe połączenie do Dubaju. W przyszłym roku mamy mundial w Katarze, to też przyciągnie do regionu ludzi z całego świata. Bogate kraje naftowe realizują programy inwestycyjne idące w setki miliardów dolarów.
Ale czy my, jako Polska, będziemy w stanie to jakoś zdyskontować? Mam wątpliwości, o ile nie zmienimy podejścia i nie wypracujemy planu działania. Tu chciałbym zaapelować do naszych koncernów energetycznych, tak otwartych przecież na nowe wyzwania.
Dlaczego tak źle to wygląda? Przecież byliśmy w tym rejonie bardzo aktywni.
Większość inicjatyw, które moglibyśmy realizować z bogatymi krajami arabskimi, została zaprzepaszczona. W tym oferty wielkich inwestycji w Polsce, tworzenia funduszów inwestycyjnych, kooperacji. W Polsce zainteresowanie regionem "wybucha", gdy kogoś zamordują tam w spektakularny sposób, kiedy do Iraku przyjedzie papież, a najlepiej jak wybucha wojna. Tak było choćby w 2003 r., gdy wraz z wojskami USA ruszyliśmy wyzwalać Irak, ale też na krótko i z marnym skutkiem.
A jeszcze nieco wcześniej byliśmy w stanie wywieźć stamtąd agentów CIA i przez lata profesjonalnie reprezentować interesy amerykańskie, nie naruszając własnych. Właśnie zbliża się 30. rocznica zawieszenia polskiej flagi nad dawną ambasadą USA w Bagdadzie.
Minęło 18 lat od wysłania polskich wojsk do Iraku. Coś się od tamtego czasu zmieniło?
Pies z kulawą nogą nie interesuje się poważniejszymi przedsięwzięciami, a pomysły spala niekompetencja. Wynika to z zaściankowości, ograniczenia światowego horyzontu elit, braku wiedzy o tym, że tam naprawdę można zarabiać wielkie pieniądze i jednocześnie budować własną pozycję, markę. Dzisiaj, kiedy do Polski przyjeżdża delegacja któregoś z krajów regionu i proponuje np. utworzenie funduszu inwestycyjnego lub wielomiliardowy projekt, to w urzędach wszyscy kiwają głowami i pomysł trafia do szuflady. A za jakiś czas przyjeżdża kolejna delegacja i…
I nic się nie dzieje?
Odjeżdża kolejny raz z kwitkiem. Jakoś nikt nie wierzy, że możemy nawiązać do dawnych tradycji, dobrych, bo oczywiście nie tylko takie były. Coraz bardziej zaznacza się również niedostatek profesjonalnej kadry. W ostatnich dekadach PRL uczyliśmy się wchodzić na rynki arabskie, często zdobywając doświadczenie na własnych błędach.
Jakie to były błędy?
Pamiętam delegację, która przyjechała do Libii sprzedawać wagony i nie chciała zrozumieć, że nie było tam kilometra linii kolejowych. Sprawy dostaw broni w kredycie do Iraku do dziś nie do końca zostały uregulowane, a na stare problemy nałożyły się nowe. Ambasady kiedyś dostawały jednak zadania gospodarcze, a biura radcy handlowego mimo wszystkich mankamentów tworzyły pewien system, po części zbliżony do zachodnich rozwiązań. Zdobywaliśmy też doświadczenie kulturowe, tak ważne na tamtym obszarze, wspierając biznes kontaktami w innych dziedzinach, szkoląc kadry.
Po 1989 roku diametralnie zmieniły się warunki. Do nowych nie było łatwo się przystosować, tym bardziej, że polski biznes nie cierpiał z braku zamówień w Polsce i bliższym sąsiedztwie. Może to również wpływało na lekceważenie partnerów, a czasem i obrażanie, jak w przypadku wielkiego przyjaciela Polski, ministra gospodarki ZEA, którego garderobie koniecznie (i skutecznie) chciano się przyjrzeć na Okęciu. A było to kilka lat temu.
Dzisiaj jest to już łabędzi śpiew, ale dla podbudowania samopoczucia warto przypomnieć, że w 1989 r. Dromex, który budował w Iraku autostrady, dostał nagrodę Massachusetts Institute of Technology, za zbudowanie najlepszej autostrady na świecie. Na Bliskim Wschodzie mieliśmy naszych ekspertów, doradców, obecność setek rodzimych polskich firm. W Libii czy Iraku pracowało w szczytowym momencie nawet 20 tys. Polaków. Szkoda, że tak niewiele z tego zostało.
Dlaczego żarło, żarło i zdechło?
Było bardzo wiele przyczyn. Wszystkie były jednak związane z niedocenianiem współpracy z tym obszarem, nieumiejętnością sprecyzowania interesów państwa i jego wsparcia dla przedsiębiorców. Do tego stopnia, że całkiem niedawno można było wysłuchać wypowiedzi czołowych polskich polityków, że przecież na Bliskim Wschodzie nie mamy interesów. Sam proces tworzenia po 1989 roku ambasad w najbardziej perspektywicznych jeśli chodzi o biznes krajach naftowych Półwyspu Arabskiego był bardzo opóźniony.
Co to znaczy opóźniony?
Dopiero w 1998 r. powstała nasza ambasada w Rijadzie, stolicy Arabii Saudyjskiej, warunkująca proces budowy od zera relacji. Kiedy parę lat wcześniej zabiegałem w MSZ o stworzenie takiej placówki, wysyłałem notatki i prośby, w końcu usłyszałem od przełożonego na szczeblu wiceministra pytanie "dlaczego tak za tym lobbuję?" A pracujący w Rijadzie polski lekarz postulujący w Warszawie to samo był podejrzewany, że promuje się na ambasadora! Dawne czasy, ale nasze realia nadal podobne.
Wisi nad nami jeszcze odium "konferencji bliskowschodniej" z 2019 r., podczas której jednoznacznie opowiedzieliśmy się po stronie USA i Trumpa w relacji z Iranem. Trumpa już nie ma, a nie sądzę, by Irańczycy o tym zapomnieli…
Dobra dyplomacja nawet porażkę potrafi zneutralizować i wykorzystać. Konferencja przygotowywała grunt do rozszerzenia normalizacji izraelsko-arabskiej. Co się właśnie dzieje i co powinniśmy zdyskontować, również, a może przede wszystkim gospodarczo. Tylko nie słyszałem, by ktoś o tym myślał. Wątek irański jest bardziej skomplikowany.
To znaczy?
Trzeba pamiętać, że nasze relacje dyplomatyczne mają czterystuletnią historię i poszczególne jej epizody nie muszą wpływać na całokształt stosunków. Tym bardziej wobec spodziewanego powrotu Irańczyków do społeczności międzynarodowej i zniesienia sankcji. Irańczycy są pamiętliwi, ale rozumieją swe interesy.
Warunki do szerszej współpracy z Iranem konsekwentnie, mimo niesprzyjającego klimatu w ostatnich latach, tworzyła Krajowa Izba Gospodarcza. Rocznie wymienialiśmy - jestem społecznym doradcą dyplomatycznym KIG - po kilka misji biznesowych, w ubiegłym roku spotykając się wirtualnie, i uczestniczyliśmy w sporadycznych kontaktach międzyrządowych. Niedawno odbyło się Forum Biznesu UE – Iran, z naszym udziałem.
Również na obecnym etapie biznes może odegrać kreatywną rolę. Tylko drobnostka – trzeba chcieć to zrobić, dopóki jeszcze w MSZ jest paru ekspertów. Określić własny interes oraz uznawać i szanować interesy partnera.
I aby postawić kropkę nad "i" powiem, że pod względem łącznych zasobów energetycznych – gazu i ropy – Iran mieści się na światowym podium, razem z Arabią Saudyjską.
{:external}{:follow}
Krzysztof Płomiński (ur. 1947) - urzędnik państwowy, pisarz, dyplomata. Ambasador RP w Iraku (1990-1996) i w Arabii Saudyjskiej (1999-2003). W 2019 r. opublikował wspomnienia pt. "Arabia incognita. Raport polskiego ambasadora". W latach 2004-2006 kierował Departamentem Afryki i Bliskiego Wschodu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.