Niespodziewany dźwięk syren w Chełmie wywołał poruszenie wśród mieszkańców. Głośno o całej sytuacji zrobiło się również w mediach, gdy 13 września w Chełmie i w Świdniku zawyły syreny alarmowe, kiedy miało być ryzyko kolejnego ataku rosyjskich dronów blisko polskiej granicy.
Reporter WP Jakub Bujnik pojechał na Lubelszczyznę i porozmawiał z mieszkańcami Chełma o całej sytuacji. Nie każdy jednak wiedział, co do końca się wówczas działo.
- Nie, nikt nas tego nie nauczył, jako rodzina nie wiedzieliśmy, co robić i trochę zlękliśmy się na początku - przyznał uczeń. - Przestraszyłam się, nie wiedziałam, co się dzieje. Niestety, co siedzę w domu i boję się - dodała emerytka. - Wiedziałam, że dzieję się coś ważnego skoro wyły syreny - stwierdziła inna mieszkanka Chełma.
Jak dowiedzieliśmy się od władz miasta, syreny zostały uruchomione w ramach procedur bezpieczeństwa po tym, jak polska armia wykryła zagrożenie w przestrzeni powietrznej przy granicy z Ukrainą. Ostatecznie drony nie naruszyły terytorium Polski, ale dźwięk alarmu miał ostrzec mieszkańców przed potencjalnym ryzykiem.
- Jeżeli jest faktycznie takie zagrożenie, że może być to dron, to zasłońmy okna w naszym mieszkaniu. Udajmy się do pomieszczeń, które nie mają takich okien. Udajmy się wtedy do pomieszczeń, które nie mają tych okien. Łazienka czy korytarz - powiedział Hubert Trusik z Departamentu Bezpieczeństwa Mieszkańców w Chełmie.
Alarm okazał się tylko ostrzeżeniem, jednak w Chełmie brakuje schronów. Od władz dowiedzieliśmy się, że jest miejsce, które mogłoby uchodzić za schron, jednak na ten moment nie jest ono odpowiednio przystosowane do takich zadań.
Pytanie, jak wyglądałaby reakcja, gdyby syreny tym razem oznaczały prawdziwy atak. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy również Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Więcej w materiale wideo.