"Syki łowców Anakond" - rosyjska prasa i elity, łącznie z Władimirem Putinem, nie mogą pogodzić się ze szczytem NATO w Warszawie
• Moskwa nerwowo reaguje na warszawski szczyt NATO
• Prasa pisze w histerycznym tonie, Putin porównuje Sojusz do III Rzeszy
• Elity Rosji widzą w NATO zagrożenie dla odwiecznych "stref buforowych"
• Rosja wykorzystuje "zagrożenie NATO" przeciwko jedności Zachodu
• W sposób wymusza ustępstwa gospodarcze i zabezpiecza władzę Putina
Dziś można już powiedzieć, że szczyt NATO w Warszawie zakreśli nową, czerwoną linię bezpieczeństwa w Europie i na świecie. Moskwa daje głośny wyraz swojemu niezadowoleniu, usiłując wpłynąć na rezultaty spotkania, jeszcze przed jego rozpoczęciem. Niedawno na forum Dumy uczynił to Władimir Putin, podsumowując na swój sposób przebieg rosyjskiego ataku informacyjnego. A zatem dlaczego Moskwa traktuje warszawski szczyt NATO jako najpoważniejsze wyzwanie? A może to tylko element przebiegłej gry Kremla?
Histeryczna Anakonda
Pierwotnie artykuł miał nosić tytuł "Syk Anakondy", parafrazując tym samym tytuły rosyjskiej prasy, poświęcone polskim manewrom NATO. Przez kilka ładnych dni łamy najpoczytniejszych dzienników pełne były złowieszczego syku groźnego węża, który za chwilę udusi Rosję w morderczych objęciach. Gdyby potraktować poważnie histeryczny ton rosyjskich mediów, które najwyraźniej otrzymały od Kremla odpowiednią instrukcję, można by pomyśleć, że to już prawdziwa wojna, a Polacy na czele natowskich hord wdarli się właśnie na ulice Moskwy.
Zmiana tytułu nastąpiła po wystąpieniu Władimira Putina na forum Dumy. A raczej po złowieszczym syku rozdrażnionego drapieżnika. Rosyjski prezydent, nawiązując do daty agresji na ZSRR w wykonaniu niedawnego sojusznika czyli III Rzeszy, jaka nastąpiła 22 czerwca 1941 r., zbudował wyrazistą paralelę pomiędzy hitlerowskimi Niemcami i NATO. Jednakowo zagrażającymi Rosji, tak w historii, jak i obecnie.
Może Putin miał na myśli niemiecką Białą Księgę, w której Moskwa została nazwana rywalem współczesnego Berlina, a nie jak dotychczas partnerem? Bardziej prawdopodobną jest jednak interpretacja, że rosyjski prezydent po raz kolejny przesłał Zachodowi ostrzegawczy komunikat, którego celem był moralny i polityczny szantaż, mający wpłynąć na wyniki warszawskiego szczytu Sojuszu.
Spotkanie w polskiej stolicy drażni Kreml podwójnie. Po pierwsze, chodzi o relacje Warszawy i Moskwy, a raczej o uporczywe wdzieranie się naszego kraju na ten poziom stosunków międzynarodowych, który Rosja od zawsze zastrzegła dla mocarstw, widząc świat przez jałtański pryzmat kuluarowych decyzji o innych, ale ponad ich głowami.
Tymczasem Polska dzięki uporczywej, dwudziestopięcioletniej pracy milionów swoich obywateli, nie tylko wyrwała się z zaklętego kręgu wasalnej zależności od Moskwy, ale zapewniła sobie dobre perspektywy dzięki akcesom do NATO i UE. Dziś polski głos jest dobrze słyszany w Waszyngtonie, Brukseli i stolicach Europy, a Kremlowi pozostały jedynie nostalgiczne wspomnienia związane z polską stolicą. To od niej wziął nazwę nieaktualny symbol mocy rosyjskiego imperium - Układ Warszawski.
Po drugie, Kreml zbiera właśnie owoce swojej zatrutej działalności. Chodzi oczywiście o agresję wobec Ukrainy i aneksję Krymu, czyli w skrócie o bezczelne łamanie norm prawa międzynarodowego. Porządku, o zachowanie którego Putin najspokojniej zaapelował na forum Dumy, nie dostrzegając przy tym podwójnych standardów Rosji. Proponując za to jego dalsze obchodzenie, bo czym innym jest propozycja ustanowienia światowego ładu opartego o zasady "pozablokowe"? Co to oznacza dla Polski? Jednoznacznie powrót do nawyków z Monachium 1938 r. i Jałty 1945 r. czyli sytuacji, w której brak UE, NATO, a szczególnie poczucia euroatlantyckiej wspólnoty.
Nic dziwnego, że szczyt w Warszawie jeszcze się nie rozpoczął, a już jest obiektem zmasowanego i dobrze przemyślanego ataku informacyjnego. Na użytek Rosjan i międzynarodowej opinii publicznej. Ale dlaczego NATO?
Globalna Anakonda
Aby nie być posądzonym o stronniczość, najlepiej oddać głos rosyjskim komentatorom. Rzecz w tym, że zachodnie i moskiewskie poglądy na stosunki międzynarodowe rozchodzą się nie tylko w pojęciach, ale w fundamentalnym rozumieniu świata. Prof. Siergiej Karaganow, przewodniczący Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej, think tanku będącego intelektualnym zapleczem Kremla, twierdzi, że napięte relacje z Zachodem to wynik sukcesów rosyjskiej polityki zagranicznej. Rosja przestała być uległa wobec Zachodu, mówi Karaganow, dodając: długo się cofaliśmy w nadziei, że Zachód nas za to doceni i polubi. Tak się nie stało, a w zamian doszło do prób wciągania Ukrainy w zachodnie sojusze. W konsekwencji Rosja przestała ustępować i uderzyła sama. Oczywiście Zachód wpadł w złość, ale dzięki temu nasza sytuacja międzynarodowa jest lepsza niż w przeszłości. Uczymy teraz naszych zachodnich kolegów prowadzić się porządnie i szanować nasze interesy.
Można tylko zapytać prof. Karaganowa, gdzie Rzym, a gdzie Krym - co wspólnego z rosyjskimi bezpieczeństwem ma suwerenna Ukraina? Bo Karaganow dodał również, że akces Ukrainy do NATO będzie jednoznacznie traktowany przez Rosję, jako casus belli - powód do wojny. Aby nie pozostać gołosłownym, dalszy tok myślenia profesora wskazuje, że tylko zbrojna aneksja Krymu i agresja na Donbas uratowała świat, a szczególnie Europę przed prawdziwą wojną, a militarna napaść na sąsiada to wręcz pokojowa działalność Moskwy. W przypadku dalszych prób prozachodniej integracji Ukrainy czy innych, nominalnie suwerennych państw poradzieckich, Rosja jest gotowa wywołać wojnę światową, także z użyciem broni jądrowej. O tym z kolei informuje nas nowa redakcja rosyjskiej doktryny wojskowej, nazwanej nie wiadomo dlaczego, obronną.
Czy można się dziwić poczuciu zagrożenia takich państw, jak Polska, Łotwa czy Rumunia, a więc krajów, które ZSRR włączył kiedyś przemocą w zewnętrzny krąg imperium? Czy można się dziwić naszym postulatom, a wręcz żądaniom zwiększenia obecności militarnej Sojuszu na polskich granicach z Rosją? Szkopuł w tym, że współczesna Rosja jest w świetle prawa międzynarodowego sukcesorem ZSRR. Jakkolwiek dziś nie wysuwa pod adresem Warszawy lub Tallina pretensji terytorialnych, to tak naprawdę nikt nie może być pewnym jutra.
Największym problemem są mózgi rosyjskich elit zaprogramowane na imperializm, który każe patrzeć na bezpieczeństwo przez pryzmat stref buforowych odległych o setki kilometrów od terytorium Rosji, obejmujących za to suwerenne państwa. I tak naprawdę nieważne, czy polityczny szantaż Moskwy dotyczy pod tym względem Europy Wschodniej i Środkowej, Kaukazu, Syrii czy Azji Centralnej, bo rosyjski imperializm jest z zasady globalny.
Identyczny tok myślenia podoba się zwłaszcza rosyjskim wojskowym. Weźmy jako przykład Niezawisimoje Wojennoje Obozrienije, wpływową platformą sztabu generalnego. Logika rosyjskich środowisk wojskowych, wpływających obecnie w ogromnym stopniu na decyzje Kremla, każe patrzeć na każdą próbę wzmocnienia NATO czy innej organizacji zbiorowego bezpieczeństwa w dowolnej części świata, jak na kardynalne zagrożenie dla Rosji. Chyba że Moskwa jest jego sygnatariuszem i ma kluczowy wpływ na kształt oraz zadania takiej organizacji. To dlatego NATO jest dziś oskarżane o prowadzenie hybrydowej agresji wobec Rosji. Koronnymi dowodami są budowa szpicy Sojuszu, czyli sił stałej gotowości do obrony, tarczy antyrakietowej w Polsce i Rumunii oraz rozmieszczenie bojowych oddziałów i militarnej infrastruktury Sojuszu na terytoriach najbardziej narażonych na skutki rosyjskiego myślenia o bezpieczeństwie.
NATO w całości jest natomiast oskarżane przez Moskwę o ignorowanie jej żywotnych interesów. Innymi słowy Rosja chciałaby otrzymać prawo ingerencji w wewnętrzne sprawy Sojuszu oraz poszczególnych państw aliansu, nie będąc do tego w najmniejszym stopniu upoważniona. I o taką stawkę gra Moskwa przed warszawskim szczytem. Ale to tylko część prawdy.
Kremlowska Anakonda
Nie, nie chodzi o kryptonim, tym razem rosyjskich manewrów wojskowych, choć te akurat są prowadzone do dwóch lat po prostu w nadmiarze. Z użyciem setek tysięcy żołnierzy, a nie marnych trzydziestu tysięcy, jak w przypadku ćwiczeń NATO w Polsce. Chodzi o to, że NATO-wskie zagrożenie Rosji to tak naprawdę wielka lipa lub kremlowska "ściema". Jest za to głównym elementem rosyjskiej strategii dywersyfikacji, czyli wywoływania podziałów we wspólnocie euroatlantyckiej.
Choć trzeba wyjść od wyjaśnienia, że rosyjski neoimperializm to nie cel sam w sobie, a instrument utrzymania władzy przez ekipę Putina, na czele z nim samym. A z dalszymi rządami może być niebawem największy kłopot, bo gospodarka ledwo zipie w okowach recesji. Z powodu krachu światowych cen surowców energetycznych potężny strumień petrorubli wysechł do rozmiarów kołchozowego ścieku. Rosja dusi się z braku pieniędzy, a więc nie ma co dzielić pomiędzy grupy oligarchiczne, stanowiące polityczną bazę Kremla.
Co gorsza, niebawem zabraknie środków na sfinansowanie rozdętych socjalnych zobowiązań władzy wobec Rosjan, czyli putinowskich obietnic sytego życia. Niebawem, to znaczy w perspektywie od pięciu do 10 lat, na co wskazuje większość analiz - i to nie opozycyjnych - tylko jak najbardziej rządowych ekspertów.
Złowróżbną osią jest coraz szybciej postępująca degradacja i dewastacja rosyjskiej gospodarki oraz technologiczne odstawanie od krajów rozwiniętych. Za kilka lat Rosja ma poważne szanse przekształcić się w światowy rezerwat zacofania. Zdestabilizowany wewnętrznie społecznymi niepokojami na wielką skalę i pałacowymi przewrotami, z nieuchronnym finałem rozpadu kraju według modelu ZSRR, tylko tym razem nieporównywanie krwawszym.
"Co robić w takiej sytuacji?", myśli nocami Putin - tym bardziej, że w obliczu konfrontacji z Zachodem, kompletnym fiaskiem zakończył się szumnie zapowiadany zwrot na Wschód, ku Azji. Czyli w stronę Pekinu, bo Chińczycy po pierwsze umieją liczyć i pieniądze, i ryzyko, a po drugie, potrzebują Rosji nie w charakterze nieobliczalnego sojusznika, a wyłącznie jako surowcowy dodatek do swojej gospodarki. Dlatego jedynym wyjściem z pułapki, w jaką Putin zapędził siebie i Rosję, jest normalizacja relacji z Zachodem, szczególnie tych gospodarczych i handlowych. Bez zachodnich kredytów, inwestycji i technologii Rosja jest skazana na wymarcie.
Aby skłonić partnera do odpowiedniej spolegliwości, trzeba go jednak najpierw przestraszyć, a stanowcze "nie" wobec rzekomego zagrożenia przez NATO jest kluczowym elementem strategii. Szantaż jest obliczony na poszczególne państwa członkowskie oraz na UE w całości. Rosja dobrze wie, jak nacisnąć na europejskie poczucie bezpieczeństwa, bo militarne zagrożenie dobrobytu jest najlepszym instrumentem kremlowskiej gry, a Rosja grozi przecież wprost wojną z NATO na naszym kontynencie. Można więc założyć z ogromną dozą pewności, że wystraszona Europa, która i tak zadziwia samą siebie odwagą, z jaką wynegocjowała stacjonowanie sił NATO na wschodniej flance Sojuszu, odpuści Rosji w innym miejscu. To się nazywa zrównoważona polityka europejska, a obszarem porozumienia i łagodzenia napięcia z Rosją będzie gospodarka.
Na gotowość do koncesji UE wobec Moskwy wskazuje lista obecności czerwcowego Petersburskiego Forum Ekonomicznego, którą otworzyli szef Komisji Europejskiej oraz premier Włoch. Z pewnością Rosja nie napotka szczególnego oporu Niemiec, bo do równowagi, o ile nie nowego otwarcia w relacjach z Moskwą, wzywał ostatnio minister spraw zagranicznych tego kraju. Z pewnością takim inicjatywom przyklaśnie ogromna większość unijnego biznesu, pozbawionego zysków z rosyjskiego rynku. Odetchnie także Putin, bo dzięki grze pomiędzy NATO i UE dalej będzie sprawował władzę.
A jeśli chodzi o Sojusz, to rosyjskim wojskowym od czasu do czasu zdarza się niechcący powiedzieć prawdę. Anatolij Chramczychin z Centrum Analiz Wojskowych i Politycznych mówi, że NATO to tylko wirtualny przeciwnik. Sojusz nie jest gotowy do starcia z Rosją, nawet obronnego, co potwierdzają także amerykańscy sztabowcy. To nic, że ma imponujące zasoby ludzkie, finansowe i długą listę niezbędnej broni, przewyższając Rosję w każdej kategorii. Chodzi o niewielki stopień przyzwolenia politycznego na jakąkolwiek konfrontację militarną z Moskwą, nie mówiąc o powszechnym pacyfizmie Europy, który generalnie wyklucza potrzebę istnienia sił zbrojnych.
Rosjanie trwają zatem w przekonaniu, że tak jak w historii bywało, Europa nie będzie raczej umierała za Wilno czy Warszawę, bo perspektywa utraty stabilności i dobrobytu jest zbyt dolegliwa. Otwartym pozostaje pytanie, czy to Kreml ma rację?
Przed zbliżającym się kluczowym szczytem Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie rozpoczęliśmy w Wirtualnej Polsce cykl dziennikarski Polska w NATO, NATO w Polsce. Jaka jest historia najpotężniejszego sojuszu świata i jak się w nim znaleźliśmy? Czy natowskie bazy obroniłyby Polskę? Co by było, gdyby NATO zabrakło? To tylko część zagadnień, nad którymi chcemy się pochylić.