Sukcesja w wersji PiS. Kaczyński dowiózł ustawę, ale nie zagasił sporów w rządzie. Błaszczak idzie na szczyt

Bez konsultacji z prezydentem, z postawieniem przed faktem dokonanym premiera, za to zgodnie z oczekiwaniami partii - w takich okolicznościach Jarosław Kaczyński opuszcza rząd. Sukcesy i porażki? Bilans nie jest jednoznaczny. - Prezes nie osiągnął wszystkiego, co zamierzał, ale też nie liczył na cuda - mówią w rozmowie z Wirtualną Polską jego współpracownicy. Największym wygranym ruchu prezesa jest przyszły wicepremier Mariusz Błaszczak.

Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak rozumieją się jak mało kto
Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak rozumieją się jak mało kto
Źródło zdjęć: © East News | Andrzej Iwanczuk/REPORTER
Michał Wróblewski

21.06.2022 | aktual.: 21.06.2022 16:51

"Nie jestem już w rządzie. Premier Mateusz Morawiecki oraz - z tego, co wiem - prezydent Andrzej Duda przyjęli moją rezygnację. Moim następcą w randze wicepremiera będzie szef MON Mariusz Błaszczak" - depeszę o takiej treści o 6:29 we wtorek 21 czerwca nadała Polska Agencja Prasowa.

Jarosław Kaczyński w tej krótkiej wypowiedzi podyktowanej PAP jednocześnie pozbawił decyzyjności szefa rządu oraz ostentacyjnie okazał lekceważenie głowie państwa. Wskazał swojego następcę w funkcji wicepremiera, zupełnie nie zważając na zdanie premiera oraz pokazał, że nawet niezbyt interesuje go, czy Andrzej Duda przyjmie jego dymisję czy nie. Prezydent po prostu ma podpisać papier, a premier Mateusz Morawiecki zmiany zaakceptować. Taka jest hierarchia w państwie ustalona przez prezesa.

Wchodząc do rządu, Kaczyński postawił sobie cel: uporządkować sytuację. Czytaj: nie dopuścić do otwartej wojny między premierem Mateuszem Morawieckim a ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Czy to się udało? Bynajmniej. Tak złych relacji między Morawieckim a Ziobrą, jak w ciągu tych 20 miesięcy, nie było nigdy. Kaczyński miał być piorunochronem Morawieckiego, a mimo to Ziobro wielokrotnie z premiera kpił, nazywając go "miękiszonem".

Z drugiej jednak strony - być może niektórzy stwierdzą, że to paradoks - pozycja premiera przy Kaczyńskim wzrosła. Morawiecki jest pewniakiem prezesa PiS, jedynym jego kandydatem na szefa rządu, a także człowiekiem, który może poprowadzić (oczywiście bez prezesa nie byłoby to możliwe) PiS do kolejnego zwycięstwa w wyborach. Słowem: dla Kaczyńskiego nie ma dziś w obozie władzy człowieka zdolniejszego od Morawieckiego.

Kaczyński nie doprowadził więc do uspokojenia nastrojów w rządzie (czego przykładem są ostatnie wojenki i publiczne kłótnie między ministrami z PiS i Solidarnej Polski), ale jednocześnie sprawił, że koalicja wciąż trwa i - nawiązując do przebrzmiałych już żartów polityków PiS - "trwa mać".

Kaczyński musi ten stan rzeczy utrzymać do wyborów. Dlatego odchodzi z rządu, wiedząc, że nic już w nim nie osiągnie. Ustawa o obronie ojczyzny - uchwalona ("Moim celem wejścia do rządu było przygotowanie ustawy o obronie ojczyzny. Misja została zrealizowana" - przekonywał szef PiS w "Gazecie Polskiej"), kłótnie między ministrami - nie do powstrzymania, a teraz priorytetem jest partia.

W tym przypadku prezes także przyznaje się do pewnej porażki. Jego obecność w rządzie, a także dwa lata zmagania się z pandemią, doprowadziły PiS do apatii. Działacze i parlamentarzyści są rozleniwieni, nie pracują w terenie, otłuszczyli się w domach i ciepłych posadkach na państwowym, zapominając, że jest coś takiego jak wybory. Kaczyński zatem chce wstrząsnąć partią, przeorganizować ją, naoliwić tak, by znów była sprawną kampanijną machiną.

Prezes zresztą szczerze o tym powiedział. - Partia musi odzyskać werwę, bo zbliża się ten czas, który dla każdej partii politycznej na świecie jest najważniejszy. Wybory są po to, aby uzyskać dobry wynik wyborczy, a jeśli chodzi o PiS, to tym dobrym wynikiem wyborczym będzie ich wygranie i możliwość sprawowania władzy, oczywiście w koalicji Zjednoczonej Prawicy - oznajmił w rozmowie z PAP.

Wojna buduje Błaszczaka

Największym zwycięzcą rządowej sukcesji jest Mariusz Błaszczak, minister obrony, przyszły wicepremier. O jego awansie jednoosobowo zdecydował Jarosław Kaczyński, choć - jak mówią nam w obozie władzy - przy pełnym poparciu prezydenta Andrzeja Dudy. Żeby była jasność: prezes PiS głowy państwa o zdanie nie pytał.

Błaszczak - odkąd przejął stery w MON po nieudolnym Antonim Macierewiczu - konsekwentnie buduje sobie pozycję w rządzie, choć zaszczytu awansu nigdy nie zaznał. Teraz to się zmieni. Nie da się ukryć - co zresztą przyznają nawet w PiS - że politycznie Błaszczakowi pomogła wojna w Ukrainie.

Nie to jednak przesądziło o awansie Błaszczaka na wicepremiera. To jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa PiS. I najbardziej wierny. - Symbol lojalności - mówią o nim w partii rządzącej.

W dodatku Błaszczak - ku zaskoczeniu wielu - skutecznie dźwiga trudną rolę szefa MON. Realizuje swoje zadania, dozbraja armię, nie wywołuje kontrowersji, nie gwiazdorzy, po prostu działa. I buduje relacje z naszym najważniejszym partnerem – Stanami Zjednoczonymi.

To właśnie Mariusz Błaszczak miał usłyszeć od sekretarza obrony USA, że jeśli PiS nie przerwie ataków na TVN, to Amerykanie zrezygnują z kluczowych transakcji zbrojeniowych z Polską. Wedle naszych informacji Błaszczak miał usłyszeć, że w przypadku wejścia w życie lex TVN amerykańska administracja nie podpisze wartego ponad 20 mld zł kontraktu na dostawę czołgów Abrams.

To samo usłyszał prezydent Duda, dlatego zawetował lex TVN. Błaszczak się tego spodziewał. Nie chciał więc, by bezsensowna walka z telewizją, której właścicielem są Amerykanie, sprawiła, że jego dobre relacje z politykami z USA legną w gruzach.

Dziś Błaszczak jest politycznie silny jak nigdy. Wicepremierostwo jeszcze bardziej go umocni.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie