Strzelać czy nie? Ostry spór rybaków z naukowcami na Helu o foki
Port rybacki w Helu dzieli od fokarium kilkaset metrów. Ale to dwa różne, nie rozmawiające ze sobą, skłócone i nieufne wobec siebie światy. Poróżniły ich oczywiście foki: co dla jednych jest “regulacją populacji” dla innych - bestialstwem.
Henryk Indyk o foce mówi: - Menda jedna!
Menda - bo wyjada mu łososie z sieci. - Jeśli taki łosoś waży 10 kilo, a kilogram jest teraz po 30 zł, to tracę 300 zł. Jeśli foka wyje mi dwa, trzy łososie, to tracę około 900 zł - mówi. - To sporo kasy.
Ale zaraz też dodaje z podziwem: - To doskonały drapieżnik. Jak kiedyś podpłynęła pod kuter taka 300-kilowa foka, piękny okaz, to aż nogi się pode mną ugięły. I do tego mądre zwierzę. A pazury ma jak brzytwy.
Indyk od kilkudziesięciu lat jest rybakiem. Zaczynał jako 18-latek. Mieszka na Helu. Gdy pytam, co sądzi o fokach znalezionych nieopodal z cegłami u szyi, czy roztrzaskaną czaszką i rozprutym brzuchem, wzrusza ramionami: - Ot, znaleźli foczkę i jest histeria. Ani to dla mnie powód do płaczu, ani do śmiechu. Nie cieszę się z tego, ale też płakać po fokach nie mam zamiaru. Nie powiem, że trzeba do nich strzelać, jak do wróbli, i wiem, że żaden polityk tego nie powie, bo się będzie bał. Ale jakoś trzeba ich populację jednak wyregulować, bo jest ich za dużo.
- Ja wiem, że mała foczka jest śliczna, zwłaszcza pluszowa, ale T-Rex jak był mały, też był na pewno ładny, a wyrósł z niego krwiożerczy dinozaur - dodaje Indyk.
Do foki jak do łosia!
Spotykamy się w sieciowni, pomieszczeniu nieopodal portu w miejscowości Hel. Z bratem Władkiem bracia Indykowie naprawiają akurat sieci. Tłumaczą, że zniszczenia zrobione przez fokę w sieciach mogą wynieść nawet kilkaset złotych. Dlatego właśnie uważają foki za drapieżnika, którego populację trzeba “wyregulować”, tak samo jak łosia.
- Ile było krzyku, gdy minister Szyszko powiedział, że trzeba strzelać do łosi - mówi Indyk. - Ale przecież człowiek musi prowadzić racjonalną gospodarkę i regulować ilość zwierząt, jeśli jest ich za dużo. A fok jest już za dużo. Skandynawowie do nich strzelają. Widziałem kiedyś taki film z Danii: wyszkolili 30 myśliwych, makieta foki, wystawiona głowa i trochę tułowia, celownik i tarcza strzelnicza. I strzelali normalnie.
Henryk Indyk ma swoje przekonania, czasem szokujące, ale potrafi je przedstawić w sposób spójny. Ubrany w RayBany, elegancki granatowy t-shirt i ciemne spodnie, mówi mi, że o sytuacji rybaków opowiadał już w polskim sejmie, a nawet w Brukseli. Jest głosem rybaków z Helu.
Śmieje się z pomnika morświna stojącego na Skwerze Kościuszki w Gdyni. Imituje bicie przed nim pokłonów: - Przychodzą pod ten pomnik ekolodzy i biją pokłony, jak do swojego guru. W Helu jest też Dom Morświna. No, bez przesady! A ci ekoterroryści z Niebieskiego Patrolu WWF? Zdrowe, silne chłopy chodzą po plażach i szukają padliny. Albo wrzucają chore foki z powrotem do morza. Wzięliby się za prawdziwą robotę…
Mówi, że jego zdaniem Stacja Morska UG na Helu, znana lepiej jako fokarium, ma lepszy sprzęt, w tym ultrasonografy, niż miejscowy szpital. - Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o kasę: wielomilionowe dotacje z Unii na ekologię - podsumowuje.
Rybacy kontra fokarium
Z Henrykiem Indykiem rozmawiam w porcie. Jego 17-metrowy kuter Hel-23 kołysze się na leciutkiej fali. Kilkaset metrów dalej jest słynne na całą Polskę fokarium. Akurat trwa karmienie fok. Tłumy oglądają jak foki Ewa, Ania i Fala Morska aportują w wodzie piłki, wydają na polecenie głosy. Tłum wybucha głośnym śmiechem, gdy tresowana foka klepie się po brzuszku.
Prowadzący pokaz tłumaczy, że w latach 70. foki szare właściwie na Bałtyku zginęły w wyniku działalności człowieka. Trzeba było odbudować ich populację. Zajęły się tym ośrodki naukowe w Skandynawii, Estonii i ten z Helu.
Prowadzący pokaz tłumaczy: - Mieliśmy tu 35 szczeniaków fok. Trafiły do nas wychudzone i ranne. W naszym szpitaliku były wykarmione i leczone. 30 wypuściliśmy z powrotem, pięć nam zostało. Muszą jeszcze nabrać masy.
Henryk Indyk mówi, że kiedyś, gdy wnuczek był mały, zabierał go do fokarium. Ale teraz już pracownikom fokarium nie ufa: - My do nich z sercem na dłoni, a oni nas sprzedali. Oszukali!
Sprzedali? Indyk twierdzi, że 10 lat temu Unia Europejska ze względu na ochronę morświna wprowadziła zakaz łowienia na tzw. pławnice, czyli sieci dryfujące. - To rodzaj sideł na łososie i trocie - mówi Indyk. - Ryba łapie się w nie za skrzela i nie może się uwolnić. Dziś słowo “pławnica” jest zakazane, nie można go nawet wypowiadać. Mówili na te sieci “ściany śmierci”, bo w Japonii łapały się w nie żółwie, delfiny, nawet młode foki. Ale przecież tu jest Bałtyk nie Japonia. Ja pływał od 1984 roku na kutrze i żaden morświn się w te sieci nie złapał. Ale ch… i tak nam zakazali!
Indyk mówi, że jego zdaniem to lobbying dr Krzysztofa Skóry, legendarnego szefa Stacji Morskiej na Helu, stoi za zakazem pławnic.
- On był wielkim ekspertem, jak Religa w swojej dziedzinie, a Unia go posłuchała i ze względu na zagrożenie dla morświna zakazała nam połowu w te sieci. Dziś łowimy na sieci podobne, ale nie dryfujące, tylko zakotwiczone - to o wiele gorsza metoda. A wszystko przez to, że ludzie ze Stacji Morskiej sprzedali nas w Brukseli. Nic nie pomogło, że jeździliśmy tam dwa razy na wysłuchania publiczne. Wstawiali się nawet za nami solidarnie górnicy z Sierpnia’80.
Zapytałem o to dr Iwonę Pawliczkę, kierownik Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii UG na Helu: - To kłamstwo! Też jeździliśmy do Brukseli i byliśmy na tych samych spotkaniach z rybakami. My nie wprowadziliśmy tego zakazu! My też byliśmy przeciw, bo te sieci, które wycofano, nie były tymi sieciami, które głównie były szkodliwe dla morświnów. Wycofano, niestety, nie te sieci, a morświny giną dalej.
Foka uber alles?
Henryk Indyk śmieje się, że za komuny czuł się bardziej wolny: - WOPiści nas nękali do rogatek portu, a potem mieliśmy wszystkich w dupie - mówi. - Taki wojskowy potrafił przyjść długim wyciorem na kuter i sprawdzać, czy w sieciach nie ukrył się uciekinier na Bornholm. Mieli też specjalny rysunek z przekrojem kutra, który pokazywał im, gdzie szukać skulonych, chowających się między kotłami ludzi. Ale w morzu nikt nam nic nie mógł zrobić.
A teraz? - Teraz zakazy, kary, dyrektywy ptasie, kwoty połowowe, limity. Nawet jak podpłyniesz za blisko rezydencji prezydenckiej, to cię okręt Straży Granicznej przegoni, nieważne, że sztorm i piździel i chcesz być bliżej brzegu. Jak wychodzisz w morze to są takie długie procedury: wpisywanie, czytniki, listy, kontrole. Arabowie po całej Europie jeżdżą swobodnie, a nas się sprawdza. Mentalność strażnikom granicznym się nie zmieniła: beton niby puścił, ale zbrojenie zostało.
Wracając do fok, Indyk pokazuje mi stronę z pisma “Przegląd Rybacki” z 2016 roku. Profesor Izabella Dunin-Kwinta pisze, że w nim, że w Polsce “foka jest uber alles”, ponad wszystko, bez uwzględnienia potrzeb innych gatunków czy racji rybaków.
Metafora z II wojny światowej - foka niby jakaś bałtycka III Rzesza.
Pytam o to sformułowanie dr Iwonę Pawliczkę ze Stacji Morskiej. - To jest język podjudzający środowisko rybackie, ale dla rybaków to jest woda na młyn. O foki wcale nie dba się bardziej niż o inne gatunki. Ja na naszych wodach nie widzę żadnej ochrony fok. Żadnej!
Giną w sieciach rybackich, nie mają spokoju w siedliskach - są notorycznie płoszone przez łódki, skutery wodne czy surferów. Nie mają jednego centymetra plaży dla siebie, bo wszystkie plaże są dla ludzi. Nie wiem, na czym miałaby polegać wyszukana ochrona tych zwierząt. Foki wróciły niedawno na nasze wybrzeże. Zaczynaliśmy od kilku osobników, teraz jest ich kilkadziesiąt, może kilkaset. Mają jedno maleńkie, niestabilne siedlisko i to wszystko. Na pewno nie jest ich za dużo i nie ma podstaw, żeby tak mówić.
Pytam o kwestię strat finansowych ponoszonych przez rybaków. Dr Pawliczka: - Łososie są limitowane. Ryby nadgryzione przez foki nie wchodzą do tych limitów, więc rybak wciąż ma prawo do złowienia kolejnej ryby i zarobienia na niej. Poza tym rybacy mają dostać odszkodowania za nadgryzione przez foki ryby. Z fokami nie trzeba więc walczyć. Trzeba tak prowadzić swoją działalność w morzu, żeby być bezpiecznym dla przyrody. My mamy w Stacji Morskiej sieci nowej generacji. Ale nie znaleźliśmy na razie żadnego rybaka, który takie sieci chciałby z nami przetestować. Zainwestowaliśmy w takie sieci, kupiliśmy je z projektów badawczych, ale rybaków to kompletnie nie interesuje. Nikt nie każe im płacić samodzielnie, są na to środki z programów UE. Ale nie ma z nimi żadnej rozmowy!
Czy strzelania do fok, stosowane w Szwecji, to dobry trop dla Polski? - pytam na koniec.
- Ja jestem przeciwko strzelaniu do jakichkolwiek zwierząt - mówi dr Pawliczka. - To są niecywilizowane metody i trudno mi się z tym pogodzić. Szczerze, to w głowie mi się to nie mieści! Szwedzi czy Finowie chcieliby handlować tym, co zabiją, ale Parlament Europejski się na to nie zgodzi. I całe szczęście. Bałtyk jest biedny i ubogi w gatunki. Ocalmy więc w Bałtyku fokę: drapieżnika, który jest temu ekosystemowi niezbędny.