Strajk Kobiet. Kacprzak: "Rodzi się nowe polityczne pokolenie" [OPINIA]
Protestujące kobiety już wygrały. Nawet jeśli władza nie ustąpi, a bunt w końcu osłabnie i protesty zaczną się wyciszać. Zmiana, która zaszła w nastawieniu Polaków, już pozostanie.
To już nie jest kwestia "czy" ale "kiedy" - w długofalowej perspektywie - dojdzie do realizacji postulatów protestujących tłumów, a w efekcie i do umożliwienia w Polsce legalnej aborcji na życzenie. Odpowiedzialni za takie liberalne prawo będą ci, którzy tak bardzo chcieli narzucić na siłę swoje poglądy. Ci, którzy nie zważali na nikogo i na nic.
Na naszych oczach rodzi się nowe polityczne pokolenie. To, którego obecna władza już nie jest w stanie pojąć i zrozumieć. Pokolenie o innych wartościach, podejściu do świata i wyzwań. Do głosu dochodzi pokolenie, dla którego komunizm jest tak samo odległy, jak Krzyżacy. Ot, po prostu jakaś część lekcji historii, którą trzeba zaliczyć.
Większość z tych protestujących przechodzi szybki kurs demokracji. I dochodzi do wniosku, że nie chce, by rządzili nimi i podejmowali decyzje w ich imieniu ludzie starsi niż ich dziadkowie, którzy zwyczajnie nie rozumieją tego, jak współczesny świat działa i funkcjonuje.
Bez względu na to, czy na kimś te tłumy w Warszawie i innych miastach zrobiły wrażenie, czy nie, to od piątku można liczyć nowy rozdział historii Polski. Powrotu do tego co było już nie ma.
Kobiety, zwłaszcza te młode, zobaczyły swoją siłę. A co ważniejsze, uwierzyły w nią. Pokazały same sobie, jaką mają moc. W swojej determinacji, jedności, wściekłości i wrzasku, któremu nie należy się dziwić. One już teraz wiedzą, że gdy siedziały cicho i gdy były grzeczne, nikt ich nie słuchał i nie brał na poważnie. Teraz ze strachu przed ich wściekłością trzeba było do Warszawy aż ściągać wojsko.
Należy docenić, że wojskowi żandarmi w piątek przyjechali samochodami. Mogli przecież w czołgach. Bo o pokaz siły w jakimś sensie chodziło. Nie bez powodów nad Warszawą latały śmigłowce z włączonymi reflektorami oświetlającymi tłumy. Wszystko to jednak na nic.
Kobiety się nie wystraszyły. Kościołów też atakować już tym razem nie miały zamiaru. Co najwyraźniej rozwścieczyło bojówki, wezwane do obrony świątyń. Tyle, że ich wściekłość przerodziła się w agresję i zaczęli napadać protestujących. Obrywały kobiety, obrywali mężczyźni, politycy, działacze społeczni.
Zobacz też: Strajk Kobiet w Warszawie. Zamieszki na rondzie Dmowskiego
Obserwujący to wszystko na ekranach swoich telewizorów politycy PiS też muszą się teraz zastanawiać, czy aby na pewno stoją po dobrej stronie. Wielu bije się z myślami, czy chcą być współodpowiedzialnymi za to, co się teraz dzieje.
Bo nawet wśród wiernego elektoratu prawicy nie ma wątpliwości, kto tą całą awanturę w szczycie pandemii wywołał, a kto teraz posprzątać tego bałaganu nie potrafi. Nawet na najwierniejszym elektoracie musi robić wrażenie to, że coraz więcej kapłanów już oficjalnie przeciwstawia się temu, iż Jarosław Kaczyński samowładnie stawia się w roli najgorętszego obrońcy Kościoła i niemal przełożonego kapłanów.
Jakby tego było mało, nie da się zaklinać rzeczywistości i twierdzić, że to tylko sprawa bogatej i zmanieryzowanej "warszawki". Protesty w ostatnich dniach szły przez Zakopane, Rzeszów, Nowy Sącz i wiele innych miejsc, w których PiS do tej pory mógł się czuć pewny swego. Teraz nawet tam musi liczyć się z ostrym językiem sprzeciwu, który tak bardzo kłuje prawicę w uszy.
Wcześniej jednak taki sam, jak nie bardziej wulgarny język, chociażby na stadionach, nie przeszkadzał - bo przecież kibole to "prawdziwi patrioci". Teraz na te okropne bluzgi więdną uszy tym, którzy niedawno tłumaczyli, że wyzwiska padające pod kierunkiem politycznych oponentów to usprawiedliwione emocje tłumu. Chamstwo kłuje w oczy tych, którzy przyzwalali na tworzenie się chamskich farm trolli w internecie, by nie przebierając w słowach hejtersko atakować inaczej myślących i inaczej głosujących.
Zaskoczeniem może być to, że kartonowe transparenty z hasłami skierowanymi w rząd, kościół i prezesa Kaczyńskiego oburzają tych, którzy nie tak dawno tłumaczyli tzw. polityczne akty zgonu albo wieszanie portretów polityków na szubienicach wolnością wypowiedzi i dopuszczalną swobodą artystycznej ekspresji.
Pokolenie wychowane w obecności social mediów wie, jak konstruować swój przekaz, by był jasny, czytelny, nośny i co ważniejsze, szybko się rozchodził. A że ekrany smartfonów są za małe, kartony idealnie je zastąpiły. Inwencji twórczej nie można protestującym odmówić. A że tam, gdzie jest wściekłość, nie ma miejsca na subtelności, to i siarczyste przekleństwo się trafi. I akurat tym obecna władza powinna przejmować się najmniej. Bardziej tym, że ci młodzi już z nią rozmawiać nie chcą. Już jej nie wierzą i czekają tylko aż odejdzie.
Tej politycznej zmiany, która zachodzi na naszych oczach, nie powstrzyma też prezydent Andrzej Duda, próbujący coś zdziałać swoją szybką propozycją tzw. łagodzenia skutków decyzji Trybunału Konstytucyjnego.
Nie osiągnie niczego. Jego inicjatywa jest na tyle spóźniona, że już nie robi wrażenia, jakie prezydent chciałby osiągnąć - czyli bycia rozjemcą i głosem rozsądku. Tym bardziej, że ciąży na nim piętno przyłożenia ręki do niszczenia Trybunału Konstytucyjnego, zarówno w sferze prawnej jak i wizerunkowej. Gdy to robił, dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Warto przypomnieć, że z nocnego powołania Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza do TK do tej pory nie zobaczyliśmy ani jednego zdjęcia.
No i najważniejsze. Już teraz wielu prawników wskazuje, że propozycja Dudy jest niezgodna z ostatnim orzeczeniem TK. A nawet jeśli tę przeszkodę ominąć, to nic nie staje na przeszkodzie, by i to rozwiązanie obecny Trybunał uznał za niezgodne z konstytucją. W porozumienie ponadpartyjne w tym momencie nie uwierzy nikt.
Tak jak nikt nie powstrzyma już tych kobiet do dokończenia swego dzieła zmian.
Marek Kacprzak dla WP Opinie