Strach nie służy pokojowi. Watykan powinien to zrozumieć [OPINIA]

Kolejne wypowiedzi kluczowych hierarchów watykańskich - w tym także Franciszka - uświadamiają, że w otoczenie papieskie nie rozumie Rosji. A to oznacza, że ich wizja osiągnięcia pokoju nie tylko nie jest skuteczna, ale wręcz może przedłużać wojnę, a nawet skutkować jej rozlaniem - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Papież Franciszek
Papież Franciszek
Źródło zdjęć: © PAP | ALESSIA GIULIANI / ipa-agency.ne
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Od samego początku wojny widać, że ani Franciszek, ani jego najbliższe otoczenie nie jest w stanie odnaleźć się w rzeczywistości nowej europejskiej wojny. Pacyfistyczne, a przynajmniej wrogie wojnie sprawiedliwe myślenie, przekonanie, że Rosja jest takim samym i tak samo myślącym graczem na arenie międzynarodowej, jak kraje zachodnie, i postrzeganie - zrozumiałe z perspektywy Ameryki Łacińskiej, ale już nie Europy - USA jako głównego zagrożenia - to wszystko sprawia, że Watykan nie jest w stanie wypracować spójnego, całościowego, a jednocześnie sensownego i skutecznego podejścia do wojny.

A najgorsze jest to, że - choć w wielu innych przestrzeniach geopolitycznych papież i jego otoczenie potrafi wypracować sensowne i mądre podejście, także ucząc się na własnych błędach - to w tej kwestii nic się nie zmienia.

Lęk przed eskalacją jądrową, poważne traktowanie słów Władimira Putina i jego otoczenia, sprawiają, że polityka watykańska - choć deklaratywnie opowiadająca się za pokojem - w praktyce wcale mu nie służy. A świetnym tego dowodem jest kolejna wypowiedź sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej (drugiej, co do znaczenia osoby w Watykanie) kard. Pietro Parolina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Parolin jednym głosem z Miedwiediewem

Duchowny, zapytany o zgodę znaczącej części krajów zachodnich na użycie przez Ukrainę broni otrzymywanej z Zachodu do ataku na cele militarne na terenie Rosji, odpowiedział absolutnie w duchu tego, co usłyszeć możemy z Rosji. Parolin przekonywał, że decyzja państw zachodnich pozwalająca Ukrainie na użycie broni otrzymywanej od nich do atakowania celów na terenie Rosji "powinna niepokoić każdą osobę, która ma w sercu losy naszego świata".

- To mogłoby doprowadzić do eskalacji, której nikt nie mógłby już kontrolować - ocenił kardynał Pietro Parolin. - To naprawdę niepokojąca perspektywa - dodał watykański hierarcha.

A co na ten sam temat mówią putinowscy propagandyści? Niemal dokładnie to samo.

"Rosja zakłada, że wszystkie środki rażenia dalekiego zasięgu używane przez Ukrainę są już dziś bezpośrednio kontrolowane. Ukraina jest już bezpośrednio kontrolowana przez personel wojskowy NATO. To nie jest 'pomoc wojskowa', ale udział w wojnie przeciwko nam. A ich działania mogą stać się casus belli" - napisał Dmitrij Miedwiediew.

Były prezydent Rosji, a obecnie jeden z czołowych propagandystów, przekonywał także, że Rosja jest gotowa do użycia broni jądrowej. "To, niestety, nie jest ani zastraszanie, ani nuklearny blef. Obecny konflikt zbrojny z Zachodem rozwija się zgodnie z najgorszym możliwym scenariuszem. Następuje ciągła eskalacja mocy stosowanej broni NATO. Dlatego nikt nie może dziś wykluczyć przejścia konfliktu do ostatniego etapu" - podkreślał Miedwiediew.

W bardzo podobnym duchu wypowiada się zresztą także Władimir Putin. - Mamy doktrynę nuklearną, która głosi, że użycie broni nuklearnej jest możliwe w wyjątkowym przypadku, gdy zagrożona jest suwerenność i integralność terytorialna naszego kraju. Ale doktrynę można zmienić. To samo dotyczy testów nuklearnych. Jeśli zajdzie taka konieczność, będziemy przeprowadzać testy, ale na razie nie ma takiej potrzeby - podkreślał Putin podczas Forum Ekonomicznego w Petersburgu.

Oczywiście nie twierdzę, że gdy bardzo podobne rzeczy mówi Watykan i Rosja, to oznacza to to samo. Rosja straszy, bo jest to narzędzie jej imperialnej polityki, której celem jest ograniczenie dostaw broni do Ukrainy i możliwości jej obrony, a Watykan - ustami Parolina - głosi to, co głosi, bo jest przekonany, że w ten sposób przeciwdziała rozlaniu wojny.

Zarzut, który formułuję w odniesieniu do Parolina, dotyczy nie tyle wspólnego myślenia, ile… błędnej diagnozy. Dlaczego? Bo konsekwentne przyjęcie założeń Parolina, oznacza wcale nie koniec wojny, ale jej rozlanie.

Droga do pokoju tylko przez porażkę Rosji

A żeby to zrozumieć, wystarczy rzeczywiście słuchać Putina. On nigdy nie ukrywał, że jego celem jest odwrócenie największego nieszczęścia XX wieku, jakim był rozpad obozu sowieckiego i wejście Europy Środkowej do NATO i Unii Europejskiej. Otwarcie mówi też o tym, że jego celem nie jest tylko uniemożliwienie Ukrainie samostanowienia, ale także odwrócenie tamtych zmian. Litwa, Łotwa i Estonia, ale także Polska i inne kraje, które Rosja uważa za swoje, powinny albo wrócić do imperium rosyjskiego, albo - przynajmniej stać się terenem przejściowym, buforowym, oddzielającym Rosję od Zachodu.

To jest długofalowy cel Putina (wspierany przez rosyjskie społeczeństwo), a o tym, że nie są to tylko słowa, świadczy choćby przestawienie na wojenne tory całej gospodarki Rosji.

Jeśli nie ma się on zrealizować, trzeba Rosję zatrzymać, a to oznacza - nie mniej, nie więcej - tylko na tyle mocno wspierać Ukrainę, by ta pokonała Putina. Co to ma oznaczać w praktyce, o tym powinni decydować sami Ukraińcy (choć optymalne byłoby odzyskanie wszystkich zagrabionych terenów), ale dla Zachodu (w tym dla Polski) kluczowe jest to, żeby Rosja na pokolenie albo dwa straciła możliwość prowadzenia jakichkolwiek działań wojennych. To jest droga do pokoju. Nie jest nią polityka ustępstw, rozmów i budzenia lęków, której ulega Watykan.

Jeśli zaś polityka pokonania Rosji ma być kontynuowana, to konieczne jest nie tylko przekazywanie Ukrainie broni, ale także umożliwienie jej adekwatnego stosowania. I o tym mówią europejscy przywódcy, pozwalając Ukrainie stosować przekazywaną jej broń także na terenach Rosji.

- Prawo do obrony obejmuje także uderzenia w cele poza Ukrainą, uzasadnione cele wojskowe w Rosji - mówił Jens Stoltenberg. - Ukraińcom będzie trudno się bronić, jeśli nie będą mogli uderzyć w cele wojskowe tuż po drugiej stronie granicy, jak wyrzutnie pocisków, artylerię, czy lotniska, które są wykorzystywane, by atakować Ukrainę - uzupełniał szef NATO. - Niemcy zezwoliły Ukrainie na użycie dostarczonej przez nich broni przeciwko celom na terytorium Rosji, jest to zgodne z prawem międzynarodowym - oświadczył natomiast rzecznik rządu w Berlinie Steffen Hebestreit. Identyczne - choć niekiedy ograniczone zgody - wydały rządy Francji czy USA.

Etyczna oczywistość

Etycznie zresztą ta zgoda także jest dość oczywista, a jeśli coś zaskakiwało, to jedynie fakt, że Zachód tak długo czekał na jej wydanie. Kraj zaatakowany ma prawo się bronić, także niszcząc zaplecze armii okupanta. Jeśli coś szokowało to nie tyle to, że Ukraina mogłaby to zrobić, ale to, że państwa zachodnie uznały, że robić tego nie powinna (przynajmniej nie wprost). To trochę tak, jakby zaatakowanemu związać ręce i podkreślać, że nie ma on prawa atakować, a może jedynie się ewentualnie zasłaniać przed ciosami. Ani to skuteczne, ani moralne.

Jeśli Rosja nie ma tej wojny wygrać, to Ukraina musi mieć prawo do obrony. Odpowiedzialność moralna za ataki na Rosję spada wyłącznie na Putina, bo to on rozpoczął wojnę. A jego własna ludność musi zrozumieć, że ta wojna dotyczy także jej.

Paradoksalnie konieczność pokonania Putina wyprowadzić można także z nauczania Kościoła i to nawet z - zawierającej potępienie wojny sprawiedliwej - encykliki Franciszka "Fratelli tutti". To w niej znajdują się kluczowe z tej perspektywy słowa.

"Jesteśmy wezwani, aby miłować każdego, bez wyjątku, ale miłować prześladowcę nie oznacza przyzwolenia, aby nadal takim pozostawał czy żeby myślał, że to, co czyni, jest dopuszczalne. Przeciwnie, kochać go właściwie, to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać, i która go oszpeca jako człowieka. Przebaczanie nie oznacza pozwalania na dalsze pogwałcanie godności własnej i innych, ani na to, by przestępca nadal wyrządzał krzywdę. Ten, kto doznaje niesprawiedliwości, musi zdecydowanie bronić swoich praw i praw swojej rodziny, właśnie dlatego, że musi strzec tej godności, która została im dana, godności, którą miłuje Bóg. Jeśli przestępca wyrządził krzywdę mnie lub drogiej mi osobie, nikt nie zabrania mi domagać się sprawiedliwości i zatroszczyć się, aby ten ciemiężyciel - lub ktokolwiek inny - nie skrzywdził mnie ponownie, ani nie uczynił tej samej krzywdy innym" - podkreślał papież.

I właśnie z tego powodu trzeba zrobić wszystko, żeby Rosja już nigdy nikogo nie skrzywdziła. Szkoda tylko, że Stolica Apostolska nie wyciąga wniosków z własnego nauczania.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
watykanwojna w Ukrainierosja
Wybrane dla Ciebie