Stłuczki po zmroku
Pracownica wrocławskiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego miała wyłudzić - według inspektorów Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń - cztery odszkodowania na kwotę ponad 30 tys. zł. W dwóch przypadkach były to zadośćuczynienia za szkody powstałe podczas kolizji drogowych, a w dwóch kolejnych - za obrażenia odniesione podczas jednej ze "stłuczek".
07.11.2003 07:48
Sprawę sygnalizowaliśmy już kilka miesięcy temu, kiedy PZU nabrał podejrzeń, że pracownica służb specjalnych mogła wyłudzić dwa odszkodowania metodą "na stłuczkę". W slangu oszustów ubezpieczeniowych znaczy to, że właściciele dwóch aut reżyserują kolizję drogową, po to, by ubezpieczyciel wypłacił im pieniądze z polisy. Zdarza się też, że w ogóle do stłuczki nie dochodzi, a na miejsce przywozi się uszkodzony wcześniej samochód i wzywa policję tak, aby sporządzony przez nią protokół uwiarygodnił nielegalną operację.
Nowe odkrycie
Wracamy do tematu, ponieważ pojawiły się nowe informacje dotyczące funkcjonariuszki ABW. Według PZU, wyłudziła ona również dwa inne odszkodowania za obrażenia, których miała odnieść podczas kolizji.
- Żadnych obrażeń nie było, chodziło po prostu o to, by wyłudzić kolejne pieniądze od ubezpieczyciela - podkreśla jeden z pracowników specjalnej komórki zajmującej się we wrocławskim PZU wykrywaniem oszustw ubezpieczeniowych. Ustalił on, że do wyłudzeń miało dojść pod koniec lat 90.
W grudniu 1998 r., niedługo po kupieniu opla omegi, Konstancja M. (dane zmienione przez redakcję) zgłosiła w PZU, że miała stłuczkę z BMW na skrzyżowaniu ulic Górniczej i Rękodzielniczej, podczas której uszkodzono jej auto. Na miejsce wezwano policję. Właściciel BMW dostał 400-złotowy mandat. Pani Konstancja nie zgłaszała wtedy żadnych obrażeń ciała.
- Do tej kolizji prawdopodobnie w ogóle nie doszło - powątpiewa pracownik PZU. - Dokładnie taką samą szkodę - stłuczenie przedniej części tego samego auta - zgłaszał ówczesny narzeczony tej pani. - Podejrzewamy, że jego auto zostało po prostu podstawione na skrzyżowanie Górniczej z Rękodzielniczą. Za tę "stłuczkę" kobieta otrzymała 11 tys. zł odszkodowania.
Lekarskie świadectwo
Dwa dni po kolizji, 30 grudnia 1998 r., pani Konstancja poszła do lekarza, skarżąc się na bóle głowy i kręgosłupa. Chirurg stwierdził stłuczenie głowy i skręcenie kręgosłupa szyjnego (choć zdjęcie rentgenowskie nic nie wykazało). Kobieta dostała zwolnienie lekarskie od 30 grudnia do 21 stycznia 1999 r.
- Jeśli lekarz stwierdził u pacjentki obrażenia powyżej siedmiu dni, to policja powinna kolizję zakwalifikować jako wypadek drogowy i postawić zarzuty kierowcy BMW, a tak się nie stało - zwraca uwagę pracownik ubezpieczalni. W styczniu 2001 r. właścicielce opla omegi wypłacono 10 tys. zł zadośćuczynienia za odniesione podczas kolizji obrażenia. Ponad dwa lata po tej kolizji kobieta zgłosiła ją... po raz trzeci. Z ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków dostała 780 zł, bo lekarze określili 13 procent trwałego inwalidztwa.
- Swoją drogą ciekawe, jak ta pani przeszła procedurę rekrutacyjną do agencji, gdzie pada pytanie czy kandydat leczył się neurologicznie - zastanawia się inspektor PZU.
I znowu stłuczka!
W 1999 r. Konstancja M. dostała kolejne odszkodowanie z PZU - 15 tys. zł. Tym razem za inną kolizję. Na ul. Kowalskiej wjechała oplem omegą w tył mitsubishi colta.
- Uszkodzenia auta były identyczne, jak te z grudnia 1998 r. - ocenia inspektor. - Auto nie zostało nawet wyremontowane, po prostu podstawiono je na ul. Kowalską i zgłoszono kolizję.
Po marcowej "stłuczce" opla sprzedano. Niedługo po tym, w PZU zgłosił się nowy właściciel auta podając te same uszkodzenia, jako efekt zupełnie innej kolizji.
- Naszym zdaniem, funkcjonariuszka ABW działała w większej grupie zajmującej się wyłudzaniem odszkodowań komunikacyjnych - opowiada pracownik PZU.
Nie udało nam się skontaktować z Konstancją M. Oficer dyżurny ABW poinformował nas przez telefon, że akurat nie ma jej w pracy, po czym odesłał nas do rzecznika prasowego delegatury.
Z sekretariatu do administracji
Konstancja M. pracowała we wrocławskiej delegaturze ABW jako sekretarka. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, po naszym pierwszym artykule na jej temat, przesunięto ją do działu administracyjnego. Tomasz Paszkiewicz, rzecznik wrocławskiej delegatury ABW, odmówił udzielenia informacji, czy kobieta w ogóle pracuje w delegaturze.
- Informacje dotyczące składu osobowego naszej firmy, podobnie jak inne informacje na temat pracowników, są objęte tajemnicą - komentuje Paszkiewicz. - Mogę tylko powiedzieć, że delegatura nie prowadzi w tej chwili żadnego postępowania dyscyplinarnego w sprawie zatrudnionych w niej osób. Zapewniam, że w każdym przypadku, w którym zaistniałyby przesłanki do rozpoczęcia takiego postępowania, wszczęlibyśmy je. Dodam, że ABW nie została powiadomiona o żadnym przypadku popełnienia przestępstwa przez pracownika jej delegatury.
Biorą tylko zdrowych
- O zdolności do służby decyduje komisja lekarska ABW, która ustala zdolność psychiczną i fizyczną kandydata - mówi Tomasz Paszkiewicz. - Generalną zasadą jest to, że osoby pełniące u nas służbę są w pełni zdrowe psychicznie i fizycznie. Jeżeli zdarzyłoby się, że ktoś uległby wypadkowi, zostałby poddany kolejnym badaniom, stwierdzającym przydatność do służby.
Renata Grochal