Na zdjęciu poseł Franek Sterczewski © Agencja Gazeta | Piotr Skórnicki

Sterczewski: Święto Niepodległości to piękny dzień. A przez marsz narodowców cierpi całe miasto

Marek Mikołajczyk

- Nie może być zgody na wydarzenia, które powodują, że w mieście płoną samochody, a do mieszkań wrzuca się petardy. To destabilizuje życia miasta na jeden dzień. Marsz Niepodległości jest niestety okazją do spotkania się kilku zadymiarzy, którzy chcą się wyżyć, pobić policję, bronić Empiku jak Westerplatte - mówi Franek Sterczewski, poseł Koalicji Obywatelskiej i radny osiedla Św. Łazarz w Poznaniu. W rozmowie z Wirtualną Polską polityk odniósł się również do sytuacji na granicy, edukacji, aktywizmu społecznego i delegalizacji skrajnych stowarzyszeń.

Marek Mikołajczyk, Wirtualna Polska: "Stan wyjątkowy to akt tchórzostwa rządu" – pamiętasz czyje to słowa?

Franek Sterczewski, Koalicja Obywatelska: Zapewne moje.

Tak. Z 8 września dla Wirtualnej Polski. Podpisałbyś się jeszcze raz pod nimi?

Absolutnie tak. Nie zgadzam się z sytuacją, w której polski rząd czy prezydent Andrzej Duda udają, że nic się nie dzieje. Mówią, że ten cały kryzys humanitarny nie jest naszą sprawą, bo migranci nie znajdują się na terenie Polski. Próby ukrywania prawdy za pomocą stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym to manewry, które mają na celu odsunięcie mediów oraz organizacji pomocowych. Zamiast pomóc tym ludziom rząd wykorzystuje sytuację do propagandy strachu.

Posłowie z klubu Prawa i Sprawiedliwości składali wnioski do Komisji Etyki w Twojej sprawie. Nie masz wrażenia, że wpisujesz się w jakiś scenariusz pisany za wschodnią granicą?

Wszystkie wnioski zostały odrzucone przez Komisję Etyki. To jest typowa próba odwracania kota ogonem. Za wszystko, co złe, odpowiedzialna jest opozycja. Rząd jest wspaniały i podejmuje idealne decyzje. Autorem wniosku w mojej sprawie był wiceminister Jacek Ozdoba. Moje pytanie jest aktualne: co pan minister zrobił, aby rozwiązać kryzys humanitarny? Bo mam wrażenie, że na takich komentarzach się skończyło.

Nagranie Twojego biegu przy granicy zobaczyło setki tysięcy osób. Do sieci trafiły klipy z podłożoną muzyką z Benny'ego Hilla. Nagranie wykorzystano również w spocie reklamowym Prawa i Sprawiedliwości. Powtórzyłbyś ten bieg jeszcze raz?

Niekiedy słyszę taki zarzut, że to było coś, co dało paliwo drugiej stronie. Ja mogę podziękować tylko za reklamę. Każdy nasz ruch jest zamieniany przez partię rządzącą w żart. Donald Tusk występuje na konferencji, a TVP Info dorabia mu rogi. Czy to znaczy, że przewodniczący Platformy miałby nie organizować konferencji? Przecież to absurdalne. Mój bieg był aktem rozpaczy, próbą pomocy za wszelką cenę.

Mandat poselski pozwala mi na kontrolowanie działań wszystkich służb. Mam prawo podejść do granicy i sprawdzić, co tam się dzieje. Pytałem zresztą strażników granicznych o podstawę prawną dla odmowy dopuszczenia mnie do tych ludzi. Nie usłyszałem odpowiedzi. Dziś taką próbę podjąłbym jeszcze raz. Ale podjąłby ją również każdy, kto ma odrobinę empatii. To był zwykły ludzki odruch. Trzeba zrobić wszystko, aby nikt w tamtych krzakach nie ginął.

Głosowałeś przeciwko ustawie o budowie muru na granicy. Jak w takim razie powinno zachować się państwo wobec tego kryzysu? W najbliższym czasie coraz więcej osób będzie próbowało tę granicę nielegalnie przekroczyć.

Mur nie rozwiąże problemu. To tylko odsunie problem w czasie. Tak samo jest w przypadku nielegalnie dokonywanych push-backów. Straż Graniczna jedną z migrantek w ciąży wypychała z Polski 18 razy. Nie powstrzymało jej to przed kolejnymi próbami. Zawsze znajdzie się drabina wyższa niż płot, dlatego nie powinniśmy wyrzucać w błoto półtora miliarda złotych.

Przede wszystkim powinniśmy traktować tych ludzi humanitarnie, jak również robić wszystko, żeby ci ludzie nie musieli uciekać ze swoich ojczyzn. Potrzebna byłoby duża kampania informacyjna, która mogłaby docierać do państw takich jak Syria, Irak czy Afganistan. Trzeba uświadamiać ludzi na miejscu, że jeżeli ktoś chce się ubiegać o status uchodźcy, to może robić to oficjalnymi kanałami, a nie przez szemrane agencje białoruskie.

Ale ci ludzie często znajdują się już w Białorusi. Donald Tusk pisał, że granice muszą być szczelne. Jak to osiągnąć, nie budując muru?

I to jest poważne wyzwanie, o którym nie powinno rozmawiać się tylko w zamkniętym gabinecie przy Nowogrodzkiej. To jest temat na poważną debatę w polskim Sejmie, ale także na unijnym forum. Powinniśmy mieć do czynienia ze wspólnymi działaniami krajów członkowskich, ściśle współpracując z Komisją Europejską i zapraszając na granicę Frontex.

Niecałe sto lat temu budowano linię Maginota, która miała obronić Francję przed inwazją III Rzeszy. Mury okazały się nieskuteczne. To, co obecnie potrzebne jest na granicy, to inwestycja w ludzi i w edukację. Jeżeli na granicy pojawia się ktoś, kto prosi o ochronę międzynarodową, to polskie służby powinny rozpocząć procedury, podczas których sprawdzi się, czy taka ochrona mu się należy. Ale nie może być tak, że ktoś nielegalnie przekracza granicę i automatycznie wywozi go się z powrotem do lasu lub na bagna. To jest narażanie rodzin z dziećmi na utratę życia i zdrowia.

Jak odczytujesz słowa białoruskiej aktywistki Swiatłany Cichanouskiej, która w wywiadzie dla TVN24 mówi, że "reakcją na ten szantaż nie może być wpuszczenie tych ludzi"?

Nikt nie mówi, żeby wpuścić wszystkich. Ten mur jest również katastrofą dla opozycji w Białorusi. Wyobraźmy sobie, jak czują się teraz wszyscy, którzy protestowali w ubiegłym roku w Mińsku. Część z nich wciąż siedzi w aresztach i marzą o tym, aby przedostać się do Polski i stąd wspierać białoruską opozycję.

Ale stanowisko Cichanouskiej jest jasne.

Wśród osób, które próbują przekroczyć granicę, są także białoruscy opozycjoniści. To nie jest kwestia, która zrodziła się teraz. Ludzie z Białorusi od lat również próbowali tę granicę przekroczyć.

Nie w takim stopniu jak teraz.

To nie jest kwestia liczb. Zresztą to nie jest problem techniczny, to jest kwestia wyłącznie polityczna. Dwadzieścia lat temu ówczesny poseł Mariusz Kamiński grzmiał z mównicy sejmowej, że naszym obowiązkiem jest przyjęcie uchodźców z Czeczenii. Polska wówczas ich przyjęła. I czy ktoś widzi dziś w tym jakiś problem? Coś się stało? Czy doszło do katastrofy? Nie, ci ludzie mają w Polsce rodziny, rozwijają się i pracują.

A dziś ten sam człowiek, który jest ministrem spraw wewnętrznych i administracji, prowadzi kampanię oszczerstw. Na konferencji prasowej porównuje uchodźców do dewiantów i terrorystów. To jest obrzydliwe. I bardzo smutno jest mi widzieć, jaką drogę tę człowiek przeszedł od osoby sympatycznej do człowieka, który dla władzy jest w stanie dorobić gębę niewinnym ludziom.

Jakiś czas temu zapowiadałeś spotkanie z Donaldem Tuskiem. Jesteś już po rozmowie z nowym-starym szefem PO?

Mieliśmy jedno spotkanie na klubie, ale to była krótka rozmowa. W ostatnim czasie kolejka do rozmów trochę się wydłużyła ze względu na słynną imprezę urodzinową u jednego z dziennikarzy. Czekam na dłuższe spotkanie, ale w tym momencie skupiamy się na pracy klubowej.

Nawet jeśli nie zawsze pan przewodniczący ma czas dla wszystkich, to o granicy czy klimacie rozmawiam, z kim się da. Oczywiście, że są między nami różnice pokoleniowe, bo wielu posłów i posłanek jest w wieku moich rodziców czy dziadków. Jedna z moich klubowych koleżanek, Iwona Śledzińska-Katarasińska, wyprawiła ostatnio małe przyjęcie z okazji 30. rocznicy zasiadania w Sejmie. Bardzo jej tego gratuluję i cieszę się, osoby z dużym doświadczeniem mogą spotkać się w jednym miejscu z takim nowicjuszem jak ja.

W Sejmie zasiada jedynie trzech posłów poniżej 30. roku życia. Ty do tego grona już się nie zaliczasz. Dlaczego tak mało młodych ludzi znajduje się w czynnej polityce? Bierne prawo wyborcze przysługuje w Polsce już 21-latkom.

Myślę, że to jest poważny problem. Wynika to ze stosunku starszego pokolenia do osób młodszych. Widać to w różnych miejscach pracy, w korporacjach, w polityce, w mediach. Obecny jest ten szklany sufit. Często słyszę to pytania: gdzie są młodzi? Dlaczego nie chodzą na debaty czy protesty? Dlaczego nie uczestniczą w życiu politycznym? Zawsze odpowiadam: Chcecie młodych, a ile dajecie im miejsca? Chcecie, żeby przychodzili na wykłady, to dajcie im mikrofon. Chcecie, aby szli do urn, to dajcie im miejsce na listach. 

Na szczęście powoli się to zmienia. Widać to było przy okazji Strajku Kobiet czy Młodzieżowych Strajków Klimatycznych. Młodzi ludzie przestali czekać na to, aż ktoś łaskawie da im mikrofon, tylko sami walczą o tę przestrzeń do wypowiedzi.

Ty sam wszedłeś do Sejmu trochę tylnymi drzwiami. Z ostatniego miejsca na liście wyborczej osiągnąłeś lepszy wynik od byłego szefa klubu PO Rafała Grupińskiego czy wieloletniego posła Waldego Dzikowskiego. Z czego wynika ten mandat zaufania od wyborców?

Od około dziesięciu lat działam w Poznaniu jako aktywista miejski. Zawsze walczyłem o rozwój transportu zbiorowego, ścieżek rowerowych czy spraw zieleni. Cztery lata temu zaangażowałem się z grupą przyjaciół w protesty obrony niezawisłości sędziów. Organizowaliśmy tzw. Łańcuchy Światła. Dzięki temu byłem rozpoznawalny przez lokalne media i poznańską scenę polityczną. To był jeden z głównych powodów, dla których został zaproszony na listę wyborczą Koalicji Obywatelskiej.

Z kolei dobry wynik to zasługa wspaniałej ekipy, z którą cały czas współpracuję. Udało się zrobić ciekawą i nietuzinkową kampanię wyborczą. Choć wydaje mi się, że sami wyborcy oczekują zmiany. Być może jest to wskazówka, aby w kolejnych wyborach dać szansę w większym stopniu młodym ludziom.

Franek Sterczewski podczas demonstracji pt. "Łańcuch Światła". Poznań, Park Kasprowicza, lipiec 2017.
Franek Sterczewski podczas demonstracji pt. "Łańcuch Światła". Poznań, Park Kasprowicza, lipiec 2017. © Agencja Gazeta | Łukasz Cynalewski

Podobna rzecz miała miejsce po ostatnich wyborach we Francji. Emmanuel Macron stworzył ruch, którego kandydaci weszli do francuskiego parlamentu. Wówczas średnia wieku deputowanych do Zgromadzenia Narodowego drastycznie spadła. Wyraźna zmiana generacyjna spowodowała, że polityka zaczęła szybciej działać i reagować. 

To myślenie, że rządzić powinni tylko myśliciele z siwymi brodami, powoli zaczyna odchodzić. Zresztą widzieliśmy, jak to się kończy. Wicepremier ds. bezpieczeństwa w czasie swojej konferencji przysypiał zamiast prezentować pomysł na rozwiązanie kryzysu humanitarnego.

Ale przecież po stronie opozycyjnej nie jest w tej kwestii lepiej. Do sterów w Platformie wrócił 64-letni Donald Tusk. Współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty także pamięta politykę lat 90.

Ale ja się zgadzam. To jest wspólna cecha polskiej klasy politycznej, która stara się bronić status quo. Niestety obawiam się, że w wielu przypadka jest ona odklejona od społeczeństwa. Woli jeździć limuzynami, zasłaniać się garniturami i krawatami. Posłanka PiS Mirosława Stachowiak-Różecka oburza się teraz, że wysokie ceny paliw uderzają w parlamentarzystów, bo muszą dojeżdżać do Warszawy. To jest absurd. Mamy możliwość podróżowania transportem zbiorowym za darmo. Ja z tego korzystam. Z Poznania mam wygodnie połączenie i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby lecieć do stolicy samolotem.

Potrzebujemy powrotu do problemów normalnych ludzi, problemów całego społeczeństwa. Musimy mieć więcej okazji do spotkań z nimi, aby dowiedzieć się, jak chcemy wspólnie zmieniać ten kraj. To się nie uda, jeżeli starsze pokolenie polityków nie zrozumie, że sami sobie z tymi wyzwaniami nie poradzą. Aby wygrywać, potrzebujemy siebie nawzajem.

Ja sam niejednokrotnie słyszałem, że "co ja sobie wyobrażam", że "taki młody poseł, a już stara się wypowiadać". Wielokrotnie dostawałem za to po uszach. Może jestem niepoprawnym optymistą, ale mimo pukania w tej szklany sufit mam nadzieję, kiedyś uda mi się go rozbić. Młodsi wejdą szeroką ławą do Sejmu i do rad miejskich. Od prawa do lewa. Ten kraj tego potrzebuje.

Do Sejmu zawitałeś po raz pierwszy dwa lata temu. Było coś, co zaskoczyło Ciebie w tej "dużej" polityce?

Byłem w szoku, że Sejm jest tak odgrodzony. Pojawiły się żelazne płoty. Budynek jest otoczony przez dziesiątki samochodów. Wygląda przez to jak centrum handlowe. To jest objaw braku szacunku dla tej przestrzeni. Trudno, żebyśmy w takim miejscu walczyli o prawa pieszych, skoro nawet nasz parlament nie jest przyjazny dla pieszych czy osób z niepełnosprawnościami.

Poza tym jestem zdziwiony, że Sejm jest zamknięty dla członków organizacji pozarządowych. Podczas komisji przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego nie mogą zabrać głosu. To jest przerażające, bo w Sejmie nie ma prawdziwej debaty. PiS zabija parlamentaryzm, przenosi decyzyjność na Nowogrodzką. Ustawy powstają na kolanie w Kancelarii Premiera lub poszczególnych ministerstwach, a Sejm traktowany jest jako maszynkę do głosowania. Nie ma dyskusji, nie ma debaty. 

Wszystko robione jest na rympał, na złamanie karku. Ostatnio byłem na posiedzeniu jednej z komisji. Przewodniczący Marek Suski mówił, że rozumie, że zgłaszane są różne poprawki do projektu ustawy, ale to nie jest najistotniejsze, kiedyś się to poprawi. Teraz jest ważne, aby ta ustawa przeszła. Co z tego, że nie jest doskonała, ważne, żeby ją uchwalić, a potem będziemy ją łatać. I tak potem wygląda cały system – łata na łacie.

W 2019 roku współorganizowałeś "Protest z wykrzyknikiem". Była to forma wsparcia dla strajkujących wówczas nauczycieli, którzy domagali się zwiększenia nakładów finansowych na oświatę. Nie masz dzisiaj deja vu?

To jest jeden z tych tematów, który powtarza się co chwilę. Myślę, że żaden rząd w ciągu ostatnich 30 lat nie miał kwestii edukacji na sztandarach. Dla żadnej większości parlamentarnej oświata nie była priorytetem. Mamy do czynienia z wieloletnimi systemowymi zaniedbaniami. Nie ma mowy o żadnym prestiżu zawodu nauczyciela. Mało kto chce pracować za 2,5 tys. złotych na rękę. A przecież nauczyciele to są ludzie wykształceni, wykonujący naprawdę trudny zawód. Nie będziemy nowoczesnym państwem bez dobrego szkolnictwa. Doskonale to widać w krajach skandynawskich, w których rządy inwestują w dobre szkoły. I nie tylko w to, aby zapewnić dobre warunki pracy dla nauczycieli i nauczycielek, ale także również w takie kwestie, jak budynek, w których odbywają się zajęcia.

Franek Sterczewski podczas akcji "Łańcuch Światła z wykrzyknikiem". Poznań, Plac Wolności, kwiecień 2019.
Franek Sterczewski podczas akcji "Łańcuch Światła z wykrzyknikiem". Poznań, Plac Wolności, kwiecień 2019. © Agencja Gazeta | Piotr Skórnicki

Ja chodziłem do poznańskiej szkoły "Łejery". Za moich czasów były to podstawówka i gimnazjum, które mieściły się w budynku, który przyjechał do Polski z Mierlo koło Eindhoven. Budynek jest parterowy, każda klasa ma swoje pomieszczenie. Podczas przerwy można było wyskoczyć przez duże okno i od razu pobiegać po parku, który otaczał szkołę. Dla mnie i dla wszystkich moich rówieśników ta ciekawa przestrzeń była bardzo stymulującym impulsem to rozwoju. Ministerstwo edukacji powinno tworzyć takie normy, dzięki którym tego typu placówki mógłby powstawać.

Przyjmijmy, że pewnego dnia w wyniku układanek politycznych zostajesz ministrem edukacji. Jak są Twoje pierwsze decyzje?

Nauczycielki i nauczyciele – zgodnie z tym, o co apelują – powinni więcej zarabiać. To nie może być upokarzająca stawka, tylko godne wynagrodzenie. Wysokość wypłaty powinno uzależnić się od zmian inflacyjnych i minimalnej krajowej. Na dziś powiedziałbym, że nauczyciele powinni zarabiać około 5 tys. złotych na rękę. Nie można traktować edukacji jak zbędny wydatek tylko jako inwestycję.

Szkoły powinny mieć też większą autonomię. Placówki powinny mieć wpływ na kształt programu nauczania. Nie może być tak, że to minister, a nie dyrektor, decyduje, czy nauczyciel podczas lekcji może dodać coś od siebie. Wielu z nich ma swoje zainteresowania czy przemyślenia. Dlatego należy odwrócić tę hierarchię i dać im pole po popisu. Może to spowodować, że młodzi ludzie zaczną chodzić do szkoły, a nie z niej uciekać.

Chciałbym też, żeby w szkołach było więcej praktyki. Zajęcia z muzyki nie mogą polegać tylko na tym, że siedzimy i słuchamy, co ten wielki Chopin czy wspaniały Bach skomponowali, jakie "epki" wydali. Jaka to jest nutka i czy ta twarz brzmi znajomo. Młodym ludziom trzeba dać instrumenty, pokazać, czym jest perkusja i gitara oraz jak montuje się muzykę. Mowa przede wszystkim o przestawieniu edukacji z teorii na praktykę. I myślę tu o większości przedmiotów szkolnych.

W październiku minął rok, odkąd Przemysław Czarnek zajął fotel ministra edukacji i nauki. Do szkół wejdzie wkrótce nowy przedmiot – historia i teraźniejszość. Oświata idzie w dobrym kierunku?

Sama nominacja Przemysława Czarnka była kompletną pomyłką. Jeśli ten człowiek jako wojewoda nagradzał gminy i samorządowców, którzy walczyli z wrogą ideologią LBGT, to oznacza, że kompletnie nie rozumie problemów młodych ludzi. Taka osoba nie powinna pełnić żadnych stanowisk publicznych.

Dostaję masę wiadomości, w których młodzież pisze, że nie chce, aby minister mówił uczniom i uczennicom, na jakie protesty wolno chodzić. Zdarza się też tak, że ktoś, kto jest osobą transpłciową, z ust szefa MEiN słyszy, że nie jest człowiekiem, tylko ideologią. Nic dziwnego, że młodzież po skończeniu liceum chce emigrować. Nie chce żyć w takim państwie. Z jednej strony rząd nie wpuszcza migrantów, z drugiej strony robi wszystko, aby młodzi ludzie emigrowali. Uciekali z własnego państwa, bo nie widzą w nim przyszłości.

Obecnie edukacja stała się w Polsce kolejnym obszarem do wojny ideologicznej. Minister wychodzi na mównicę i mówi o groźnych ideologiach. Za wszelką cenę chce cenzurować tęczę. To jest przerażające. I z jednej strony jest to kontynuacja polityki prowadzonej przez Annę Zalewską czy Dariusza Piontkowskiego, ale w wypadku ministra Czarnka mamy z tym do czynienia do kwadratu. Oczywiście, jego wypowiedzi są obiektem żartów i źródłem memów, ale musimy zwrócić uwagę, że jego słowa często powodują cierpienie tysięcy młodych ludzi w Polsce.

Sąd Apelacyjny w Warszawie zdecydował się utrzymać w mocy postanowienie o uchyleniu decyzji wojewody ws. rejestracji Marszu Niepodległości. Ty sam wielokrotnie domagałeś się delegalizacji radykalnych stowarzyszeń. Mówimy jednak o wydarzeniu, które ma miejsce 11 listopada. Czy tego dnia ulicami stolicy spacerują jedynie nacjonaliści i faszyści? Nie ma rodzin z dziećmi?

Oczywiście, że są. Ja sam uczestniczyłem w tym wydarzeniu jako obserwator. Jest masa ludzi, która po prostu chciałaby pójść pomachać flagą i zademonstrować swój patriotyzm. I ci ludzie nie podpisują się pod tym, co mówi Robert Bąkiewicz. U nas w Poznaniu 11 listopada jest jednym z najpiękniejszych dni, w którym zamiast licytować się, kto spalił więcej wozów transmisyjnych, na ulicy św. Marcin jemy rogale świętomarcińskie. Na miejscu obecne są wspaniałe zespoły muzyczne. To jest piękny, kolorowy, rodzinny dzień. 

Naszym zadaniem jako społeczeństwo jest organizacja konkurencyjnych wydarzeń. Niepodległość niejedno ma imię, wszyscy się zmieścimy pod biało-czerwoną flagą. Możemy świętować na tysiąc różnych sposobów, niekoniecznie w ten sztampowy i niebezpieczny sposób.

Ale czy delegalizacja Marszu Niepodległości jest rozwiązaniem? W jaki sposób chcesz konkurować o zainteresowanie obywateli, zakazując jednego ze zgromadzeń?

To są dwie różne rzeczy. Nie może być zgody na wydarzenia, które powodują, że w mieście płoną samochody, a do mieszkań wrzuca się petardy. To destabilizuje życia miasta na jeden dzień. Marsz Niepodległości jest niestety okazją do spotkania się kilku zadymiarzy, którzy chcą się wyżyć, pobić policję, bronić Empiku jak Westerplatte. Całe miasto na tym cierpi. Nie może być zgody na mowę nienawiści czy gesty faszystowskie. Nie można oddawać im na to przestrzeni. 

Marsz Niepodległości. Warszawa, 11 listopada 2020.
Marsz Niepodległości. Warszawa, 11 listopada 2020. © Agencja Gazeta | Sławomir Kamiński

Rozwiązaniem jest organizacja wydarzeń, w których możemy świętować odzyskanie przez Polskę niepodległości w sposób pozytywny i rodzinny. Stwórzmy koncerty i pikniki. Celebrujmy ten dzień razem przy stole, w parku czy na placu. Niech to będzie wspaniałe święto, jak finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To jest jedno z najważniejszych wyzwań na najbliższe lata. Podzielone społeczeństwo na świat PiS-owski i opozycyjny trzeba zjednoczyć, szukając wspólnych wartości i okazji do spotkań. I to będzie najważniejszy wymiar patriotyzmu.

Wrócę jeszcze raz do swojego pytania. Nie masz wrażenia, że delegalizacja jednego z wydarzeń potęguje tylko ten spór? Przecież ludzie o skrajnych poglądach nie znikną na mocy jednej decyzji sądu.

Ale nie chodzi o to, aby kogokolwiek zdelegalizować. Mówimy o tym, aby delegalizować zachowania. Jeżeli ktoś łamie prawo, doprowadza do zniszczenia czyjegoś mienia, to musi ponieść za to konsekwencje. Jeżeli organizatorzy takich wydarzeń nie potrafią zapanować nad tą manifestacją, a dodatkowo eskalują napięcie, to nie powinno się takich demonstracji organizować. 

Jeśli ktoś jeździ samochodem i cały czas powoduje wypadki, to nie dajemy takiej osobie po raz kolejny kluczyków, tylko zabieramy prawo jazdy. Mamy granice prawa, w których wszyscy musimy się mieścić. Nie mam nic przeciwko wydarzeniom, które są bezpieczne. I to jest kluczowa kwestia.

Uścisnąłbyś rękę Robertowi Bąkiewiczowi? Spotkałbyś się z nim na rozmowę, na obiad?

Myślę, że nie. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś wyklucza z życia publicznego osoby ze względu na odmienną orientację, inny kolor skóry czy pochodzenie, a w swojej działalności nawiązuje przy tym do przedwojennych ruchów faszystowskich, to ja nie muszę z taką osobą rozmawiać.

Rozmawiamy teraz w Warszawie, która w ubiegłym wieku została zrównana z ziemią przez ideologię, którą ten człowiek w tym momencie powtarza. I jego działalność jest w tym momencie podszyta grubymi milionami od rządu. Nie chciałbym z taką osobą mieć nic do czynienia. Nie mam mu nic do powiedzenia.

Nie mam jednak nic przeciwko, aby rozmawiać z ludźmi o innych poglądach. Często zgłaszają się do moich biur poselskich osoby, z którymi się nie do końca zgadzam. Ale zawsze podstawą jest szacunek, tolerancja i szukanie wspólnego mianownika.

Czy Robert Bąkiewicz jest patriotą?

A czy patriotą jest ktoś, kto naraża innych na niebezpieczeństwo? Czy patriotą może być ktoś, kto wyklucza prawa jakiejś grupy ludzi? Czy patriotą może być ktoś, kto nawiązuje do faszyzmu, rasizmu i nacjonalizmu? Nacjonalizm nie jest patriotyzmem. Patriotyzm z założenia jest czymś pozytywnym. Nacjonalizm jest destrukcyjny, doprowadza do katastrof i nieszczęść. I warto te dwie rzeczy odróżnić.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (738)