Stefan Hambura: nie rozmawiajmy z Niemcami na klęczkach
Polski rząd śpi. Nie robi nic, by pomóc polskiej mniejszości w Niemiec. Nie podejmuje tematu i nie dyskutuje, a jak już mu się zdarza, to robi to na klęczkach. - Nie wolno chować głowy w piasek, bo wtedy wypina się tyłek, a po tyłku tylko się dostaje - mówi berliński mecenas Stefan Hambura w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
13.12.2012 | aktual.: 19.12.2012 10:35
WP: Izabella Jachimska: Od tego roku w szkołach Nadrenii Północnej Westfalii wprowadzono nowy przedmiot - islam - o co walczyli przedstawiciele prawie 3-milionowej społeczności tureckiej, nieuznawanej w Niemczech za mniejszość narodową. Dlaczego to, co udało się trzem milionom Turków, nie udaje się dwóm milionom Polaków żyjących w Niemczech?
Stefan Hambura: Premier Turcji przyjeżdża do Niemiec z listą konkretnych żądań i strona niemiecka wie, że część z nich musi spełnić. Państwo tureckie świadomie wykorzystuje w negocjacjach obecność dużej grupy swoich rodaków w Niemczech. A co robi rząd polski? Śpi.
WP: Czy polskie władze mają klapki na oczach, jeśli chodzi o sytuację mniejszości polskiej w Niemczech?
- Sądzę, że ten temat zbytnio nie interesuje części polskich polityków i elit. Zmiana statusu niemieckiej Polonii wymagałaby ciężkiej pracy i dużego zaangażowania, to zaprocentowałoby w dwójnasób. Strona niemiecka nie ucieknie przed sprawą polskiej mniejszości narodowej, pod warunkiem, że będziemy dobrze przygotowani pod względem merytorycznym do dyskusji. Rząd niemiecki, władze federalne i landowe są otwarte na argumenty. Nie bójmy się wreszcie z nimi rzeczowo rozmawiać.
WP: Czy polscy politycy są zakładnikami źle pojętej poprawności politycznej i dyplomatycznie przemilczają niewygodne tematy, byle nie zadrażniać stosunków z Niemcami?
- Sporo w tym racji. Można wiele ugrać ze stroną niemiecką w sprawie mniejszości polskiej w Niemczech, gdyby Polska zleciła fachowcom przygotowanie odpowiednich ekspertyz, zorganizowała konferencje naukowe z udziałem historyków i prawników z Polski oraz z Niemiec i wymieniała się na argumenty. Niestety, polscy politycy kłaniają się w pas stronie niemieckiej, a wręcz padają na klęczki w akcie wiernopoddańczym. Niech przynajmniej nie hamują inicjatyw Polonii i Polaków w tej dziedzinie. Postawa przedstawicieli partii rządzącej wobec wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w Opolu jest całkowicie nieproduktywna. Niemcy nie muszą zajmować oficjalnego stanowiska w sprawie mniejszości polskiej, bo mają znakomitych adwokatów w osobach niektórych polskich polityków.
WP: Czy w prawach mniejszości powinien obowiązywać parytet, na zasadzie: jak wy nam, to my wam?
- W prawach polskiej i niemieckiej mniejszości powinna obowiązywać zdrowa równowaga. Nawet sami Niemcy przyznają, że w stosunkach polsko-niemieckich panuje asymetria. Powiedziała to wyraźnie sekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych Cornelia Pieper z okazji ubiegłorocznych obchodów 20. rocznicy Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Niemcy mają w Polsce niezwykle bogate przywileje, zaś Polakom w Niemczech omawia się nie tylko prawa do bycia mniejszością, ale nie realizuje się zapisów z traktatu polsko-niemieckiego z 1991 roku. To, co powiedział Jarosław Kaczyński jest oczywistą oczywistością, jak się mówi po wałęsowsku.
WP: Który z elementów asymetrii w stosunkach polsko-niemieckich jest według pana szczególnie krzywdzący?
- Z jednej strony państwo polskie wydaje około stu milionów złotych, czyli 25 mln euro na naukę języka niemieckiego dla mniejszości niemieckiej w Polsce, a z drugiej strony w Niemczech nauka języka polskiego odbywa się w warunkach chałupniczych z prywatnej inicjatywy rodziców, polonijnych stowarzyszeń oświatowych, czy Kościoła. Niech Republika Federalna przeznaczy podobne pieniądze na naukę polskiego na własnym podwórku. Wtedy byłby raj. WP: W 2009 roku w imieniu najważniejszych organizacji polonijnych zwrócił się pan pisemnie do kanclerz Angeli Merkel w sprawie uchylenia hitlerowskiego rozporządzenia z 1940 roku, odbierającego Polonii status mniejszości narodowej i konfiskującej jej mienie. Jaką otrzymał pan odpowiedź?
- Stwierdzono, że tak do końca nie jest. Że w zderzeniu z prawem Republiki Federalnej Niemiec rozporządzenie nie obowiązuje. Pisząc do kanclerz Merkel znałem odpowiedź. Chodziło mi o to, aby pokazać, że rozporządzenie Hermanna Göringa nadal ma fatalne skutki dla niemieckiej Polonii. Przed delegalizacją organizacji polonijnych w Niemczech prężnie działały polskie banki, spółki rolno-handlowe, spółdzielnie, drukarnie, gazety, szkoły, bursy, instytucje opieki społecznej, stowarzyszenia kulturalne oraz kluby sportowe. Straty materialne poniesione przez polską mniejszość narodową w Niemczech, spowodowane konfiskatą majątku, wyceniane są, na co najmniej 8,45 miliona ówczesnych reichsmarek. Do tej pory władze niemieckie nie zrobiły nic, aby organizacje polonijne wyposażyć w odpowiednie środki finansowe i dać im możliwość powrotu do działalności w skali przedwojennej.
WP: Czy według pańskiej wiedzy prawniczej niemiecka Polonia spełnia warunki mniejszości narodowej?
- Pewna grupa Polaków z całą pewnością. Przed drugą wojną światową mniejszość polska w Niemczech istniała i działała na terenach Rzeszy, wchodzących obecnie w skład Republiki Federalnej Niemiec. Na przykład Jan Kaczmarek przedwojenny działacz Związku Polaków w Niemczech urodził się w Bochum i nikt nie powie, że Bochum leży teraz w granicach Polski. Przedstawiciele przedwojennej mniejszości polskiej z Düsseldorfu, Hamburga, Berlina, czy Bochum mają potomków, którzy są namacalnym dowodem na to, że mniejszość polska nie rozpłynęła się w powietrzu. Trzeba tylko wspomagać te kilkadziesiąt tysięcy obywateli niemieckich poczuwających się do polskości.
Do 1989 roku w Polsce też nie było oficjalnie mniejszości niemieckiej. Najpierw dostali wsparcie polityczne, a później finansowe. Jak Niemcy mieszkający w Polsce wrócili do swych korzeni? Najpierw dostali z Berlina wsparcie polityczne, a potem finansowe - byli wysyłani na specjalne kursy, uczyli się od podstaw języka niemieckiego. Dlaczego nie dajemy mniejszości polskiej w Niemczech podobnej szansy? Niech Polska zainwestuje w te osoby. Jak Warszawa zadeklaruje wolę polityczną i wyasygnuje konkretne pieniądze, wówczas Republika Federalna Niemiec będzie musiała dołożyć się finansowo do starań podejmowanych przez stronę polską.
WP: Czy trzeba koniecznie uznać Polaków za mniejszość narodową, aby zmniejszyć asymetrię w prawach niemieckiej Polonii?
- Oczywiście można czekać na kolejną okrągłą rocznicę Traktatu dobrosąsiedzkiego z 1991 roku. Podpisać znowu kilkadziesiąt stron uzgodnień, pospotykać się, poświętować i poprzestać na zobowiązaniach werbalnych. To skandal, że strona niemiecka nie wypełnia postanowień traktatowych.
WP: Ale od lipca tego roku Niemcy finansują biuro Polonii w Berlinie.
- A wie pani, gdzie ma ono swoją siedzibę? W jednym z budynków federalnego ministerstwa spraw wewnętrznych. Gorzej być nie może. Chyba strona niemiecka wybrała taką lokalizację, żeby zaoszczędzić na monitoringu i podsłuchu. Najpierw trzeba uzyskać specjalną przepustkę u ochrony. Zwykły Polak z ulicy dziesięć razy się zastanowi zanim skorzysta z pomocy biura, a jak będzie miał kłopoty z językiem niemieckim, w ogóle nie dostanie się do środka. Myślę, że szybko by się znalazły inne pomieszczenia dla biura Polonii w Berlinie, gdyby strona polska zaproponowała podobne lokum mniejszości niemieckiej w Polsce.
WP: Co powinien zrobić rząd w Warszawie, aby poprawić sytuację Polaków za Odrą i skuteczniej reprezentować polskie interesy w Niemczech?
- Przestać rozmawiać z Niemcami na klęczkach. Zebrać wszystkie argumenty merytoryczne, zlecić ekspertyzy, przetrząsnąć archiwa i odnaleźć dokumenty świadczące o obecności Polaków za Odrą. W przypadku Związku Polaków w Niemczech strona niemiecka nie ma żadnych szans przed siłą ich racji. Trzeba tylko przygotować rzetelną dyskusję w telewizji, środkach masowego przekazu. Nie bać się tematu polskiej mniejszości. Trzeba rozmawiać z Niemcami na argumenty, a nie obawy, czy aby strona niemiecka nie poczuje się urażona. Nie wolno chować głowy w piasek, bo wtedy wypina się tyłek, a po tyłku tylko się dostaje.
Rozmawiała* Izabella Jachimska*, Berlin