Staniszkis: Traktat Lizboński innowacją w sferze władzy
Żeby nabrać dystansu do prostactwa i braku polotu w polskiej polityce (nie mówiąc już o skuteczności) chcę trochę podywagować o krążeniu idei.
15.01.2009 | aktual.: 15.01.2009 10:35
Zazwyczaj przyjmuje się, że zmiana w świecie idei dokonuje się w wyniku zderzenia z innymi ideami, bądź – dzięki autorefleksji myśliciela i przejścia na inny szczebel analizy (np. z faktycznego na logiczny).
Możliwa jest jednak i droga trzecia, gdy wehikułem zmiany staje się sceptycyzm wywołany wątpliwościami co do trafności własnej konceptualizacji zjawisk, i to sceptycyzm pojawiający się wśród praktyków, a nie – teoretyków. Tak było właśnie ze stworzeniem innowacji w sferze władzy jaką jest Traktat Lizboński. I warto o tym mówić, niezależnie czy wejdzie on w życie, czy nie, bo jest to po prostu – moim zdaniem – ciekawe.
W warunkach globalnej sieciowości (i większej kulturowej złożoności poszerzonej Unii) hierarchiczny porządek mógłby działać tylko dzięki wyjątkom, indywidualnym interpretacjom dokonywanym przez urzędników i okresom przejściowym, różnicującym sytuację poszczególnych krajów. Byłoby to i zbyt skomplikowane i zbiurokratyzowane, i – nieefektywne. Nie działała też tzw. „soft power”, odwołująca się do dobrych praktyk i symboli, bo nowi członkowie nie chwytali jej ukrytych, uznanych przez resztę za oczywiste, założeń.
Odrzucenie podejścia hierarchicznego przez samych, coraz bardziej sceptycznych praktyków, i ich rezygnacja z nadziei na wypracowanie jednego systemu wartości, doprowadziła do wspomnianego na wstępie cięcia w sferze idei. Postawiono bowiem problem w sposób odwrotny: niech te same państwa zajmą się konstruowaniem swoich indywidualnych kombinacji norm. Oczywiście – w ramach określonego przez urzędników pola. Dostarczymy tylko państwom narzędzi – co właśnie robi Traktat Lizboński – w postaci „ekonomii norm” i możliwości manipulowania sposobami istnienia prawa. A właściwą władzę przenieśmy do sfery integracji funkcjonalnej, administrowanej przez urzędników, a nie – polityków. Zaś wszystkie występujące w UE systemy wartości uznajmy za równoprawne, jak długo żaden z nich nie będzie rościł pretensji do uniwersalności.
Tak więc sceptycyzm i wyciągnięcie praktycznych wniosków z sieciowości i złożoności, doprowadziło do rewolucji w ideach dotyczących zarządzania. Zrezygnowano z narzędzi odwołujących się do liniowości hierarchii i sięgnięto – w praktyce – do repertuaru z kręgu logiki wielowartościowej: równoległych realności normatywnych, synkretyzmu, tożsamości jako pola możliwych kombinacji itd.
Teoretyczne refleksje przyszły później i z zewnątrz: nie były bowiem ograniczonym elementem tego procesu zmiany. Jak choćby moje przywoływanie Kanta z jego „rozumem praktycznym”, redukującym wyjściowe napięcia równoległych systemów norm, poprzez oportunistyczną ich „obróbkę” (to właśnie te różne poziomy „efektywności” norm w ramach ich ekonomii!!!).
Z historii idei znam jeden przypadek podobnie dokonującej się zmiany. Chodzi o „Szkołę Nazw” i Hun Shika koncepcję proceduralnej logiki opartej na paradoksie. Obie wychodziły od praktyki i racjonalności kontroli. Dopiero po dokonaniu zmiany dostrzeżono uderzające podobieństwo nowych koncepcji (wychodzących od ontologii relacji, a nie - trwałych esencji) do tradycyjnej kosmologii z jej zasadą „korespondencji” między poziomami. Połączenie nowej praktyki w sferze władzy z tamtą tradycją, dodało elegancji, ale nie było konieczne dla dokonania się samej zmiany.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski