PolitykaSprawa śmierci ojca Ziobry. Były ordynator oddziału kardiologicznego: To będzie dożywocie, bo mam już swoje lata

Sprawa śmierci ojca Ziobry. Były ordynator oddziału kardiologicznego: To będzie dożywocie, bo mam już swoje lata

Końca sprawy śmierci ojca ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry nie widać. Od 2006 r. trwa batalia między politykiem i jego rodziną a lekarzami opiekującymi się Jerzym Ziobrą. Po raz pierwszy głos w sprawie postanowił zabrać ówczesny ordynator oddziału chirurgii Jacek Dubiel. Przyznaje, że ona mu "ciąży", ale śmierć pacjenta była "wolą Bożą". - Moje sumienie jest czyste w tej sprawie - podkreślił.

Sprawa śmierci ojca Ziobry. Były ordynator oddziału kardiologicznego: To będzie dożywocie, bo mam już swoje lata
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Anna Kozińska

20.09.2017 | aktual.: 28.03.2022 11:43

Rodzina Zbigniewa Ziobry oskarża lekarzy, którzy leczyli jego ojca o postawienie błędnej diagnozy i wybór nieprawidłowego leczenia. Ci zaś odpierają zarzuty. Jak podkreśla były ordynator oddziału kardiologicznego, na którym operowano ojca ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, przez 52 lata pracy najważniejsze w jego pracy było dobro pacjentów. Leczył wszystkich tak, jakby to była jego najbliższa rodzina - zapewnił w rozmowie z TVN24. - Robimy wszystko, żeby uratować chorego. Wszystko! - zaznaczył.

Dubiel przyznał też, że bierze pod uwagę, że zostanie skazany na karę pozbawienia wolności. - To będzie dożywocie, bo ja mam już swoje lata - powiedział.

"Ze spokojem" - tak odpowiedział na pytanie, jak reaguje na kierowane w jego stronę zarzuty. Jak stwierdził, rodzina zmarłego ma prawo to wyrażania swojej opinii na temat śmierci.

- Jednym z podstawowych elementów w oskarżeniu strony, sformułowanym ustami prokuratora, jest brak należytej opieki oraz troski przy leczeniu chorego w czasie całego jego pobytu. Kiedy byłem w klinice, odwiedzałem chorego kilka razy dziennie. A po moim wyjeździe opiekę przejął mój zastępca. Człowiek o dużej empatii, dużej wiedzy i wielkim doświadczeniu. Jeżeli brakiem troskliwości jest to, że lekarz po zakończonej pracy przychodzi odwiedzić pacjenta, że w dzień wolny od pracy przychodzi do pacjenta, żeby z nim porozmawiać, żeby go złapać za rękę i podnieść na duchu... to nie chcę tego komentować - mówił.

Tłumaczył, że broni nie tylko siebie, ale też swojego zespołu, współpracowników. Przypomniał moment, w którym dowiedział się o przyjęciu Jerzego Ziobry do szpitala. - Prowadziłem wtedy egzamin ze studentami. Wyszedłem, bo zobaczyłem świętej pamięci pana Jerzego idącego pod pachę z jednym z lekarzy. I powiedziałem: słuchajcie, zajmijcie się tak, jak własnym ojcem! - dodał.

Rodzina zmarłego zarzuca mu m.in. to, że pozwolił swojemu niedoświadczonemu zięciowi operować. Co na to Dubiel? - Nie ma możliwości dopuszczenia do operacji kogoś bez kwalifikacji. On miał wybitne kwalifikacje. Wszystko było zgodnie z prawem - zapewnił.

- To są wielkie emocje - zaznaczył. Przyznał, że by sobie z nimi radzić, wyjeżdża. - Ale to wraca - dodał. - Nie ma tak, że lekarz zamyka biurko i idzie do domu. Nie, lekarz wraca do domu z problemami - tymi, które wynosi ze szpitala - tłumaczył.

Pokłosie sprawy

Co cała sprawa zmieniła? Dubiel zrezygnował z pracy wcześniej niż zamierzał. Mówił o "atmosferze oskarżeń przez ponad 10 lat". Jak stwierdził, ludzie zwracają uwagę, że przestał być duszą towarzystwa.

- Obawiam się, że ci młodzi, którzy przystępują do procesu leczenia i będą musieli podejmować czasami odpowiedzialne i trudne decyzje, mając za plecami na sąsiedniej ulicy biura prokuratorskie, będą bardzo zobligowani emocjonalnie i ograniczeni w podejmowaniu czasami trudnych decyzji, które ratują życie chorego - stwierdził Dubiel. To jednak nie wszystko.

- Jest jeszcze jedna sprawa bardzo bolesna. Rzucono cień na jedną z najpiękniejszych dziedzin kardiologii, jaką jest kardiologia interwencyjna. Każdy, kto deklaruje, że chce być lekarzem, ma jakieś marzenia. Ja w 1965 roku dostałem dyplom od mojego mistrza i nauczyciela. Była to odbitka pracy, którą opublikował w Stanach Zjednoczonych, na temat śmiertelności w zawale. Wynosiła ona wtedy 35 procent, tyle chorych umierało na zawał w szpitalu. Profesor powiedział mi: "Widzicie kolego, jakie jest wyzwanie na przyszłość?". Schodząc ze sceny, mam świadomość, że jestem cząstką tego elementu polskiego, która doprowadziła do tego, że śmiertelność wynosi 3,5 procent i jest mniejsza niż w Stanach Zjednoczonych - mówił.

- Każdy dobry uczynek musi być przykładnie ukarany - podsumował.

Do Sądu Okręgowego w Krakowie wpłynęły apelacje od wyroku uniewinniającego czterech lekarzy.

Źródło: TVN24/WP

Zobacz także
Komentarze (214)