PolskaSpecsłużby poza kontrolą

Specsłużby poza kontrolą

Pod rządami PO nie tylko wracają ludzie komunistycznych i postkomunistycznych służb specjalnych. Wraca także system wszechwładzy tych służb. Znów są poza kontrolą demokratycznego państwa. Ze Zbigniewem Wassermannem, posłem PiS, b. koordynatorem służb specjalnych, rozmawia Teresa Wójcik.

"Gazeta Polska": Niektóre media postawiły zarzut byłemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu i panu, że naruszyliście prawo, żądając od szefów służb dokumentów i informacji o sprawach przez nie prowadzonych.

Zbigniew Wassermann: Po nierzetelnych publikacjach "Gazety Wyborczej" na mój temat wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Tymczasem ostatnio do zawodów w nierzetelności i niekompetencji dziennikarskiej dołączył jeden z programów TVN. Tym razem przedmiotem obywatelskiej troski kilku dziennikarzy jest to, że w Polsce szef rządu – bezpośredni zwierzchnik służb specjalnych – czy upoważniony przez niego minister starali się kontrolować służby specjalne. Postawiony nam zarzut sprowadza się do tego, że gdy PiS sprawowało rządy, służby były pod ustawową kontrolą. A dzisiaj? Każdy widzi, że obecnie ta kontrola jest iluzoryczna.

Dlaczego służby mogą znów stać się wszechwładne?

- Dlatego, że premier Tusk, który wziął osobistą odpowiedzialność za służby, nie może się z tego wywiązać. Stwierdzam to bez żadnej złośliwości. Po prostu czasowo i strukturalnie nie jest w stanie tego zrobić. Urzędnik, któremu powierzył te sprawy, jest bezsilny, bo nie ma żadnych instrumentów prawnych, żeby skutecznie nadzorować działania pięciu służb specjalnych. Ja byłem w nieco lepszej sytuacji, choć instrumenty, w jakie mnie wyposażyły ustawy oraz rozporządzenie kompetencyjne premiera, też niezupełnie wystarczały do kontrolowania służb i koordynowania ich działalności. Ale moje uprawnienia były znacznie większe niż obecnie sekretarza stanu w Kancelarii Premiera. A jest to bardzo ważne, szczególnie jeśli chodzi o tak wrażliwy obszar jak czynności operacyjne służb. Interesujące – kiedy byłem koordynatorem, zarzucano mi, że nie mam żadnych realnych kompetencji, że moja pozycja jest słaba, że służby działają za moimi plecami. Teraz zaś zarzuca mi się, że miałem zbyt duże kompetencje, większe niż moich
poprzedników, Zbigniewa Siemiątkowskiego i Janusza Pałubickiego. O co tu chodzi?

To znaczy, że kontrolując służby, wykonywał pan ściśle przepisy prawa i wcale ich pan nie łamał?

- Tak. Obowiązki, które wykonywałem, wynikały bezpośrednio z przepisów ustaw oraz z rozporządzenia, które przeszło całą drogę legislacyjną. Zarzut stawiany nam przez niektóre media jest chybiony i oczywiście bezpodstawny. Chodzi o zmanipulowanie i przekonanie opinii publicznej, że kolejny raz przyłapano Kaczyńskiego i Wassermanna na łamaniu prawa. O zbicie określonego kapitału politycznego. Pytanie, dla kogo i w czyim interesie? Może celem jest postawienie Jarosława Kaczyńskiego i mnie przed swoistym Trybunałem Stanu, któremu będzie przewodniczyć gen. Marek Dukaczewski... Zarzuca się nam, że złamaliśmy prawo, bo projektu rozporządzenia regulującego moje kompetencje nie opiniowała sejmowa komisja ds. służb specjalnych. Nie ma takiego wymogu ustawowego, są to regulacje wewnętrzne Rady Ministrów; zarzut jest niepoważny. Media jakoś nie zainteresowały się np. faktem powoływania szefów służb bez opinii prezydenta RP, czego wymaga ustawa. Kończąc sprawę rozporządzenia, warto powiedzieć, że średnio rozgarnięty
student pierwszego roku prawa wie, że premier jako szef Rady Ministrów ma prawo z mocy ustawy przenieść część swoich kompetencji na określonego ministra konstytucyjnego i wcale nie musi się tłumaczyć przed komisją ds. służb specjalnych. Z prawnego punktu widzenia zarzut jest bzdurą.

Dla niektórych mediów, jak widać, nie jest.

- Żyjemy w wolnym kraju. Nikomu nie mogę zabronić kompromitować się publicznie.

Platforma Obywatelska w Sejmie poprzedniej kadencji głosowała za likwidacją WSI. Czyżby teraz żałowała?

- Z wyjątkiem marszałka Komorowskiego klub PO głosował za rozwiązaniem WSI. Zdumiewa, że obecnie tak szeroko popiera ludzi byłej WSI. I praktycznie rezygnuje z kontroli nad służbami. W efekcie daje to im komfort działania bez cywilnej kontroli i nadzoru. Służby na całym świecie mają tendencję do autonomizacji, ale w demokratycznym państwie zadaniem rządzących jest tę tendencję hamować. Zdaje się, że obecny premier i rząd pozostawili służby samym sobie.

Wydaje się, że mamy mobilizację byłych funkcjonariuszy służb komunistycznych i postkomunistycznych. Wciąż istnieją powiązania między nowymi strukturami a tą starą kadrą. Dawniej środowiska te były wyraźnie skłócone, obecnie występują zgodnie w ataku na fundamenty IV RP, na nowe rozwiązania wprowadzone przez PiS.

- Są przesłanki do takich ocen. Byli funkcjonariusze pojawiają się coraz częściej jako osoby opiniotwórcze, autorytety w kwestiach wywiadu, kontrwywiadu, bezpieczeństwa państwa. Jakby wracali do swojej roli, z niedawnych czasów, kiedy służby były w państwie potęgą niekontrolowaną. Niestety obecny rząd nie ma koncepcji ich funkcjonowania, co powoduje, że wielkie obszary życia publicznego mogą być zagospodarowywane przez służby albo ludzi dawnych służb.

Którzy np. zajmują wysokie pozycje w biznesie?

- Biznes i media – to obszary, skąd PiS chciało za wszelką cenę wyprzeć ludzi służb. Jednym z głównych wniosków z likwidacji WSI był ten, aby także nowe struktury – nie tylko wojskowe – nie wchodziły w obszary mediów i biznesu. Tam nie powinny nigdy rządzić. Najlepszy przedsiębiorca nie ma szans w rywalizacji z funkcjonariuszem lub byłym funkcjonariuszem, mającym dostęp do tajnych informacji, do przydzielania certyfikatów i potrafiącym wykorzystać techniki operacyjne. To bardzo groźny potencjał. To kolejny argument na rzecz nie tylko koniecznej kontroli nad służbami, ale także wrażliwości na ludzi, którzy z nich odeszli, a posiadają ogromny zasób wiedzy. Oczywiście – bez naruszania praw tych osób.

W Polsce ludzie odchodzący ze służb najczęściej idą do wielkiego biznesu. Potem czasem wracają do służb lub na stanowiska ze służbami związane. Czy nie jest to zagrożenie?

- To jest zła praktyka. Osoba odchodząca może znaleźć miejsce w biznesie, ale do służb wracać nie powinna. Może służyć swoją wiedzą i doświadczeniem przy konsultowaniu spraw bezpieczeństwa państwa, ale nic poza tym. Nowy zawód byłego funkcjonariusza nie może kolidować z etosem funkcjonariusza służb specjalnych. Niedobra jest też sytuacja, kiedy dotychczasowy doskonały oficer służb nie jest odpowiednio zagospodarowany przez państwo, tylko swoje umiejętności oddaje prywatnej firmie. Tu bardzo często może dochodzić do konfliktu interesów tej firmy i państwa. A jeśli ktoś taki wraca – sytuacja jest zupełnie wątpliwa. Przecież często decyduje o przyznaniu certyfikatu, co otwiera drogi do przetargów i serwisowania, bada legalność procesów gospodarczych, a to są ogromne pieniądze. A co w sytuacji, gdy na kimś ciążą niewyjaśnione sprawy z przeszłości, wynikające z jego roli w biznesie? Dotyczy to w pierwszym rzędzie szefa jednej z najpotężniejszych służb w państwie. Czy bez dogłębnego wyjaśnienia można zapominać o
takich sprawach jak prywatyzacja państwowego przedsiębiorstwa Cefarm czy Farmacji i Medycyny. Przecież istnieją przesłanki, żeby mówić o stratach, jakie ta prywatyzacja przyniosła skarbowi państwa. Funkcjonariusze, szczególnie szefowie służb, muszą być jak żona cezara – poza cieniem podejrzeń.

A funkcjonariusze, którzy nie przeszli weryfikacji?

- To bardzo trudny problem. Dla nich biznes może być wyjściem ostatecznym. W wojskowych służbach obecnie bardzo skrzętnie na nowo zostały obsadzone stanowiska związane z przydziałem certyfikatów. Tam momentalnie ludzi z ABW przeniesiono do SKW, chociaż są to odrębne służby, które gdy trzeba – powinny współpracować, ale nie wymieniać ludzi.

Kolejna patologia to informowanie, a często dezinformacja, opinii publicznej o służbach i ich działaniu. Mamy tu stale przecieki zamiast polityki informacyjnej.

- Należy sobie zadać pytanie, czy służby to jest temat do nieustannych informacji. Im mniej o nich w mediach, tym lepiej. Żyjemy w świecie ogromnej konkurencji o czytelnika, słuchacza, widza. W świecie pogoni za newsem. Obok plotek z życia gwiazd i polityków najbardziej pożądanym towarem są wszelkie informacje tajne; ustalenia śledztw, protokoły przesłuchań, operacje służb specjalnych. Jestem w stanie zrozumieć dziennikarzy, którzy gonią za newsem, a tym bardziej tych, którzy dla dobra publicznego piszą o patologiach zdarzających się w policji, służbach czy wymiarze sprawiedliwości. Jednak każdy dziennikarz zajmujący się taką tematyką powinien mocno się zastanawiać, czy informacje, do których dotarł, są wiarygodne. Jakimi motywami kieruje się ich dostarczyciel? O manipulacje lub dezinformacje nietrudno. A dziennikarz czasami nie ma dostatecznej wiedzy albo możliwości sprawdzenia wiarygodności informacji. Zjawisko przecieków można oceniać z wielu stron – jeśli się pojawiają, to w czyimś interesie. Dziennikarz
musi mieć to na uwadze. Inaczej ryzykuje, że będzie narzędziem w czyichś rękach. Jeśli chodzi o oficjalną politykę informacyjną, to powinna pochodzić z Kancelarii Premiera, który przejął odpowiedzialność za służby specjalne. Obecnie mamy głównie przecieki informacji nieprawdziwych i zmanipulowanych. Oraz informacje szczodrze udzielane przez przewodniczącego sejmowej speckomisji o tajnych z natury pracach tej komisji, a to zagraża bezpieczeństwu państwa.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)