Spalił w Czarnogórze las, sąd go skazał. Dawid Szydło: Jestem kozłem ofiarnym
Mówi, że rozpalił ognisko, bo tak kazali mu ratownicy. Pożar spowodował milionowe straty. Czarnogórskie media okrzyknęły go terrorystą, a teraz wyrok wydał sąd: rok więzienia. - Spakuję walizki, jeśli trzeba - wyznaje w rozmowie z WP Dawid Szydło.
13.04.2018 | aktual.: 13.04.2018 16:28
Dawid Szydło miał wypadek na jednej z gór nieopodal Baru (Czarnogóra). Wezwał służby ratunkowe, jednak ratownicy nie mogli go dostrzec. W końcu miał usłyszeć polecenie: rozpal ognisko, wtedy cię znajdziemy. To skończyło się tragicznie. Strażacy walczyli z ogniem kilka dni. Straty oszacowano na trzy miliony euro.
Piotr Barejka, Wirtualna Polska: Sąd w Czarnogórze zdecydował, że w więzieniu masz spędzić rok. Jak to odebrałeś?
*Dawid Szydło: *Na chłodno. Inaczej do tego nie można podejść. Trzeba to przyjąć na klatę i żyć dalej.
Tak po prostu?
Myślę, że bardziej przeżywają to moi bliscy, znajomi, przyjaciele, którzy cały czas czekają na ostatni rozdział tej całej historii.
Ja wiem, że ten wyrok jest niesprawiedliwy. To jasne i oczywiste. Ale gdy będzie już prawomocny, to go odsiedzę. Nie będzie innego wyjścia, niż spakować walizki i tam pojechać.
Czemu to jasne i oczywiste, że wyrok jest niesprawiedliwy?
Z początku nie miałem świadomości, że ten proces w ogóle nie powinien się odbyć. Są takie zapisy w prawie polskim, że najwyższym dobrem chronionym jest życie ludzkie. I te same zapisy są w prawie czarnogórskim. Ratując siebie można poświęcić dobro niższego rzędu, czyli wybić okno albo coś spalić.
A jeżeli dodamy wątek, że to ratownicy wydali rozkaz, aby ogień rozpalić, to chyba trudno wyobrazić sobie okoliczność bardziej łagodzącą. Na to są dowody. Tymczasem w Czarnogórze nikt nie bierze tego pod uwagę. Na samym początku prokurator stwierdził, że powinienem trafić to aresztu, bo to mnie skruszy i wtedy przyznam się do winy.
Czyli uważasz, że całą winą chcą obarczyć ciebie.
Tak. Był taki wątek, żeby winę rozciągnąć na więcej osób. Że co prawda ja nie mogę być całkowicie uniewinniony, ale konsekwencje powinni ponieść też ratownicy, którzy wydali polecenia. Ale tego nie biorą już pod uwagę.
Wróćmy na chwilę do Czarnogóry. Spędziłeś tam dwa miesiące w areszcie.
Nie był to łatwy czas. Tym bardziej dla osoby, która nigdy nie miała konfliktu z prawem. Nigdy nawet nie piłem, nie paliłem papierosów. To jest niesłychane, żeby do takiego miejsca trafić i jakoś tam żyć.
Jak to wspominasz?
Staram się nie wspominać. Zamknięcie, oderwanie od normalnego życia, Kościoła, rodziny i wszelkiego rodzaju informacji. To było najtrudniejsze. Poza tym ciągła niepewność. Nie wiedziałem, co się dzieje. Czy ktoś działa, żeby mnie z tego wyciągnąć. Przez miesiąc nie miałem żadnych wiadomości od prawnika – czy działa w mojej sprawie, czy już machnął ręką.
Dopiero wtedy, gdy napisałem list do prezydenta, tamtejsze władze prawdopodobnie spanikowały. Nagle, dziwnym trafem, pojawił się termin rozprawy.
Rozmawiałem wtedy z twoją siostrą. Mówiła, że w celi siedzisz z kryminalistami.
Niby trafiłem do aresztu, miejsca, gdzie powinny być osoby bez wyroku. Ale w mojej celi był mężczyzna z wyrokiem. Tłumaczyli to tym, że więzienia są przepełnione. Tylko to było takie gadanie. Były sytuacje, że nagle ktoś się przenosił, bo miał wtyki, kontakty.
Poznałem tam recydywistów. Mieli tak wyprane mózgi, że dla nich nobilitacją było to, gdy w celi pojawi się prawdziwy morderca. To dla nich był gość, którego szanowali.
Jak traktowali gościa, który ratując się spalił las?
Nawet tego tak nie postrzegali. Bardzo szybko pojawiła się w mediach wersja, że ja jestem opłaconym przez Rosję terrorystą z Polski. I przybyłem, żeby się zemścić.
To dłuższa historia. Gdy tam trafiłem, odbywały się liczne aresztowania polityków i działaczy, którzy chcieli w Czarnogórze obalić rząd i przejąć władzę. Ta grupa była złożona z osób różnych narodowości, ale finansowana przez Rosję.
Moja historia została z tym połączona. Przekaz był taki, że przewrót polityczny się nie udał, więc Rosja wysłała głupiego Polaka, opłaciła go, a on spalił kraj.
Doszło do medialnego linczu na tobie?
Tak. Media podawały wszystko z moim imieniem, nazwiskiem, pochodzeniem, z numerem buta. Nikt się nie patyczkował w tych względach.
Wracając do celi - mogłeś się tam z kimkolwiek porozumieć?
Nie i nikt się tym nie przejmował. Nawet dokumenty z sądu i prokuratury dostawałem po czarnogórsku. Byłem pozostawiony sam sobie. Albo sobie poradzisz, albo nie. Traktowano mnie, mówiąc delikatnie, arogancko.
Jak to wyglądało mówiąc mniej delikatnie?
Normą było to, że ktoś mnie popchnął, uderzył. Nie robiłem z tego wielkiej sprawy, bo wiedziałem, że może być jeszcze gorzej. Trzeba było to przyjąć na klatę, cierpliwie znosić i mieć nadzieję, że szybko się skończy.
A warunki w samym areszcie?
Były tragiczne. Skorzystanie z umywalki graniczyło z cudem. Mogliśmy się myć tylko raz w tygodniu. A to była końcówka lata, upalne dni. Brud, smród… Poza tym wszyscy odpalali papierosa za papierosem. Wycierałem się suchym, śmierdzącym dymem ręcznikiem.
Pamiętasz najgorszy dzień?
Gdy Polska grała mecz z Czarnogórą. To był pierwszy moment w życiu, gdy modliłem się, żeby Polska przegrała. Ale wygraliśmy 4:2. Bałem się tego, co może się dziać. Na szczęście rozeszło się po kościach.
Żałujesz czegokolwiek w całej tej sprawie?
Może tego, że się wycofałem, gdy próbowałem gasić ogień koszulką. Była tam niesłychanie wysoka temperatura. Teraz może próbowałbym bardziej, ryzykując poważne oparzenia…
Tak naprawdę mogliby mnie sądzić co najwyżej za nierozważną wędrówkę po górach. Tyle tylko, że nie istnieje taki paragraf. Wszystko, co wydarzyło się później, to polecenia ratowników. Oni też powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności, ale tego nikt nie wyjaśnia.
Na pewno czuć, że jesteś zdeterminowany, żeby walczyć dalej.
Trzeba walczyć o sprawiedliwość. Ale jeżeli będzie prawomocny wyrok, to go przyjmę i wypełnię.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl