Smrodzie, pozwól żyć
Są w Polsce miejsca, w których mieszkańcy nie otwierają okien, bo zapach wokół domu jest nie do zniesienia. Ale mamy też dobrą wiadomość – smród będzie wkrótce ustawowo zakazany.
01.12.2008 | aktual.: 01.12.2008 13:28
Rośnie liczba skarg na smród kierowanych do Inspekcji Ochrony Środowiska: w 2007 roku było ich 522, rok wcześniej – 381. Byłoby więcej, gdyby istniało prawo ułatwiające walkę z przykrymi zapachami. Bo w Polsce jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy źródeł smrodu. To przetwórnie artykułów spożywczych (sąsiedzi Zakładu Przemysłu Tłuszczowego w Warszawie uskarżają się na woń margaryny), zakłady, które przerabiają na mączkę odpady zwierzęce z rzeźni (używaną do produkcji nawozów czy karmy dla zwierząt), oczyszczalnie ścieków, fabryki leków. Są też mniej oczywiste źródła zapachów, które w mniejszych dawkach bywają przyjemne – w Poznaniu mieszkańcy dzielnicy Rataje skarżyli się na uciążliwy zapach mięty i eukaliptusa, który wiatr niósł z pobliskiej fabryki gumy do żucia. Największego kłopotu dostarczają wielkoprzemysłowe fermy trzody chlewnej, których jest w Polsce 117. Ich liczba wciąż wzrasta. Część to oddziały zagranicznych firm, które uciekają z krajów o bardziej restrykcyjnym prawie, głównie z USA i Kanady.
Kolejne ekipy rządzące nie czuły dotąd problemu. Prace nad ustawą o przeciwdziałaniu uciążliwości zapachowej trwają od lat. Ministerstwo Środowiska przedstawiło ją w końcu do konsultacji społecznych, a wkrótce prześle projekt do Sejmu*.
Jak oddać zapach w ustawie
– Problem z napisaniem ustawy w dużej części sprowadza się do ustalenia, który zapach jest mocno uciążliwy, a który tylko lekko nieprzyjemny – mówi Roman Głaz, jeden z autorów projektu, naczelnik Wydziału Ochrony Powietrza w Ministerstwie Środowiska. Progi węchowe, które pozwalają wykryć konkretne zapachy, są bowiem bardzo rozciągnięte i bardzo zindywidualizowane, w dodatku co dla jednych jest smrodem nie do wytrzymania, dla innych – jedynie tchnieniem natury. Jak w Śladkowie w Świętokrzyskiem, gdzie według raportu Najwyższej Izby Kontroli (kontrolowała kilkadziesiąt zakładów trzody chlewnej) panuje nieznośny fetor. Większość mieszkańców, jak pracująca w sklepie pani Małgorzata, skarży się na smród gnojowicy wywożonej w wielkich ilościach na pola. – To wieś, musi trochę pachnieć – mówi jednak pani Agnieszka, która prowadzi gospodarstwo agroturystyczne. Podobnie uważa profesor Stanisław Wężyk, prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz: – Tak to bywa na wsi, że jeden ma fermę drobiarską, inny chowa trzodę
chlewną, a ci, co nie mają nic, zazdroszczą, tym śmierdzi.
Smród rzeczą względną
Według projektu ustawy w większych zakładach intensywność emitowanych zapachów będzie oceniała komisja – na wizję lokalną wójt zabierze trzech radnych (wyznaczonych przez radę gminy), kogoś z urzędu gminy (ustawa nie precyzuje, ile osób wyznacza wójt i według jakiego kryterium), pełnomocników mieszkańców skarżących się na smród, a także wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska i powiatowego inspektora sanitarnego. – Ustawa może prowadzić do nadużyć – twierdzi jednak profesor Wężyk. – Wójt weźmie do komisji brata szwagra i kuzyna, którzy mają zlikwidować Kowalskiego, bo ma za dużą fermę. Żeby ta ustawa miała sens, powinny zostać określone urządzenia do pomiaru smrodu, by nie wydawać wyroku za pomocą zakatarzonego nosa.
Nie ma jednak uniwersalnego sposobu mierzenia zapachów. Dlatego na przykład nie można jednoznacznie stwierdzić, które kraje śmierdzą bardziej, a które mniej. Obecnie specjaliści, w tym inspektorzy ochrony środowiska, korzystają z olfaktometru. To urządzenie składające się ze skrzynki, do której wpompowuje się próbkę zanieczyszczonego powietrza, oraz z dysz, przez które eksperci oceniają uciążliwość zapachu. Dla pewności podaje im się powietrze w różnych stężeniach, a czasem ślepą próbkę, która zawiera jedynie azot, tlen i dwutlenek węgla. Potem ocenia się, jak bardzo rozcieńczona musi być dawka, by wyczuwało ją mniej niż 50 procent badających.
Woniejący sąsiedzi
Nad Więckowicami pod Poznaniem, gdzie amerykańska firma Smithfield Foods (największy na świecie producent wieprzowiny, w Polsce właściciel między innymi Constaru i Animeksu) ma swoją tuczarnię, unosi się wyczuwalna przez każdego nieznośna woń gnoju, którego część odprowadzana jest ściekami do jeziora. Stężenie amoniaku w powietrzu jest tak duże, że zainteresowali się nim naukowcy z poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego. – Silna, stała koncentracja amoniaku może prowadzić do powstawania chorób układu oddechowego. Ponadto przemienia on hemoglobinę krwi w hematynę alkaliczną, co może przyczyniać się do niedotlenienia tkanek oraz silnych podrażnień centralnego układu nerwowego – wylicza doktor inżynier Edward Wieland. Ale jego raport nie wzruszył szefów koncernu.
Zresztą obecnie nie jest jasne, jakie sankcje grożą za zanieczyszczanie powietrza. Nie precyzuje ich ustawa o ochronie środowiska, na podstawie której obecnie działają inspektorzy.
Zapłata za sztynk
W Rabce interwencje w sprawie śmierdzącej oczyszczalni ścieków powtarzają się od lat. Nad problemem debatowała grupa składająca się z radnych, urzędników, a także osoby skarżące się na smród. Szefowie oczyszczalni obiecali zmniejszenie uciążliwości zapachowej i na tym się skończyło. Jedynie burmistrz Ewa Przybyło zapewniła, że jeżeli ktoś straci przychody uzyskiwane z przyjmowania turystów i udokumentuje to, gmina wypłaci mu odszkodowanie. Osoby, które tracą mierzalne korzyści, mogą też wystąpić do sądu o zadośćuczynienie. Jeśli Sejm przyjmie ustawę antyodorową-, o pieniądze nie trzeba będzie walczyć w sądzie. Ostatecznych kwot jeszcze nie znamy, ale prawdopodobnie osoby fizyczne zapłacą gminie – za każdy dzień zasmradzania – 50 złotych, małe przedsiębiorstwa 500 złotych, a duże zakłady – 1000 złotych. W najgorszym przypadku właściciele mogą dostać zakaz prowadzenia działalności generującej brzydki zapach. By uniknąć kar, powinni oni montować filtry, uszczelniać pomieszczenia, zmieniać składniki używane do
produkcji oraz budować wyższe kominy.
Póki brakuje kar, smrodem w najlepszym razie interesują się lokalne gazety. Jak w Bolesławcu, gdzie również cuchnie oczyszczalnia ścieków. – Najgorzej jest latem, do połowy października. Ale śmierdzi cały rok, najbardziej między godziną 22 a północą. Wtedy trudno wytrzymać w mieszkaniu, a przed domem nie da się wcale – skarżyła się Halina Wilkosz na łamach „Expressu Bolesławickiego”. Mieszkańcy narzekają również, że z „enklawy smrodu” nie sposób się wyprowadzić, bo ceny nieruchomości w okolicy od powstania oczyszczalni znacznie spadły.
Dlatego kupując okazyjnie nieruchomość, zwłaszcza jesienią i zimą, warto nie tylko kręcić nosem, ale i nim pociągnąć.
Pieniądz nie śmierdzi
Mieszkańcy brzydko pachnących okolic czasem sami są sobie winni. Kupują działki skuszeni niskimi cenami (na przykład 20 złotych za metr kwadratowy). – Dopiero później zastanawiają się, co jest obok – denerwuje się Roman Dębniak, właściciel fermy kurczaków w Małej Nieszawce. Gdy jego ojciec stawiał zakład w połowie lat 70., okolica była wyludniona po horyzont. Teraz ferma sprawia wrażenie centrum, wokół którego wyrosły domostwa. Ich mieszkańcy skarżą się na zapach, piszą skargi do gminy. By uniknąć takich sytuacji, jeden z zapisów nowej ustawy przewiduje zakaz stawiania domów obok psujących powietrze zakładów. Projektowana ustawa to twardy orzech dla prawodawców. – Nie możemy liczyć na żadną dyrektywę unijną ani wzorować się na prawie któregoś z krajów, bo nikt nie poradził sobie z uciążliwymi zapachami w sposób modelowy – mówi Roman Głaz.
Jeśli po blisko 20 latach pracy nad ustawą uda się w końcu ją uchwalić, nasz kraj będzie przynajmniej trochę ładniej pachniał. Nie tylko dlatego, że umożliwi egzekwowanie kar za psucie powietrza, ale przede wszystkim dlatego, że firmy stawiające nowe zakłady będą musiały myśleć o nosach sąsiadów.
Ewa Koszowska, Milena Rachod Chehab
„Przekrój” kontynuuje cykl artykułów poświęconych najważniejszym problemom, które dotykają Polski i Polaków. Opisujemy w nim zjawiska dotkliwe już dziś i te, z którymi zmierzymy się za jakiś czas. Czekamy na podpowiedzi Czytelników: redakcja@przekroj.pl.