Smoleńsk: niewidzialna kolumna prezydenta
Na lotnisku w Smoleńsku nie było kolumny aut z samochodem pancernym dla prezydenta – wynika z relacji świadków, stenogramów rozmów wieży i nagrań filmowych. Nie było pirotechnika, który miał sprawdzić auta, i funkcjonariusza przyjmującego delegację, który o braku kolumny powinien zawiadomić szefa BOR, ten zaś ministra spraw wewnętrznych i administracji.
Zapytaliśmy Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga, czy z ustaleń śledczych wynika, że kolumna była podstawiona. Otrzymaliśmy odpowiedź Renaty Mazur, rzecznika prasowego tej prokuratury: „Uprzejmie informuję, iż na obecnym etapie śledztwa nie jest możliwe udzielenie żądanych informacji. Wiązałoby się to z ujawnieniem materiałów śledztwa, na co nie ma zgody referenta sprawy”.
Także mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik prasowy BOR, zasłonił się tajemnicą, gdy pytaliśmy go o kolumnę aut: „Odpowiedź na zadane pytania nie jest możliwa, ponieważ dotyczy danych z zakresu wykonywanych czynności ochronnych, jak również form i metod stosowanych przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu – a te zostały określone w decyzji ministra spraw wewnętrznych i administracji, opatrzonej klauzulą tajności” – napisał rzecznik Biura.
Dlaczego ten prosty fakt został owiany tajemnicą?
Niewidzialne mercedes, vany, busy i autokary
Prokuratura i BOR milczą na temat kolumny samochodowej. Z relacji, do jakich udało się dotrzeć „GP”, wynika, że gdy polski Tu-154M 101 rozbijał się pod Smoleńskiem, na płycie Siewiernego nie było ani pancernego mercedesa klasy S, jaki według szefa BOR gen. Mariana Janickiego miał tam być podstawiony, ani aut dla pozostałych członków delegacji. Jeśli takie będą ostateczne ustalenia prokuratury, oznacza to, że członkowie delegacji zostali całkowicie pozbawieni ochrony. Tak jakby ktoś założył, że nie będzie ona nikomu potrzebna.
– Gdyby na Siewiernym oczekiwała na prezydenta RP kolumna samochodowa, byłaby podstawiona co najmniej godzinę przed planowanym przylotem, m.in. dlatego, że pirotechnik BOR ma obowiązek sprawdzić auta. Byłaby ona ustawiona na brzegu płyty lub na przylegającym parkingu, kierunkiem do jazdy w stronę przewidzianego miejsca postoju tupolewa i (tak jest zazwyczaj) w szyku przewidzianym w protokole dyplomatycznym – mówi „GP” płk Tomasz Grudziński, były zastępca szefa BOR ds. ochronnych za rządów PiS i były pracownik BBN z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
Ani na płycie Siewiernego, ani na parkingu przy lotnisku nikt z pytanych przez nas i wypowiadających się w mediach osób – w tym dziennikarzy, którzy przylecieli godzinę przed planowanym lądowaniem tupolewa – nie widział kolumny. Były jedynie auta polskich dyplomatów z Rosji i te należące do rosyjskich służb. Jeśli kolumna byłaby przygotowana – jak twierdzi szef BOR – musiałaby być bardzo zakonspirowana. Na filmie „Mgła” widać, że pojazdów przewidzianych w protokole dyplomatycznym nie ma na żadnym z dwóch parkingów znajdujących się przed szlabanem oddzielający je od płyty lotniska. Na jednym, po prawej stronie, widać trzy samochody osobowe. Po lewej stoi prawdopodobnie (widać to niewyraźnie) karetka pogotowia ratunkowego i pięć aut, przy których znajduje się duża grupa osób w rosyjskich czapkach wojskowych.
– Liczba aut i ich ustawienie świadczą, że nie należą do kolumny, żaden nie jest vanem, czyli samochodem ochronnym (powinny być co najmniej dwa), ani samochodem głównym, jakim miał być mercedes klasy S dla prezydenta, pojazd charakterystyczny, łatwy do odróżnienia – mówi płk Tomasz Grudziński.
Według protokołu dyplomatycznego MSZ, 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku w Smoleńsku powinna być podstawiona kolumna samochodowa w składzie: samochód pilotujący, samochód protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany, samochód VIP pary prezydenckiej, samochód VIP dla byłego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, samochód ambasadora RP, który miał przewozić ambasadora Jerzego Bahra i szefa Kancelarii Prezydenta Władysława Stasiaka, M-bus (12-osobowy) dla członków delegacji oficjalnej, M-bus dla członków Rodzin Katyńskich, autobus dla członków delegacji oficjalnej, parlamentarzystów i osób towarzyszących oraz dwa autobusy dla pozostałych członków polskiej delegacji.
– Oprócz przewidzianych w protokole dyplomatycznym pojazdów powinny być też dwa lub trzy samochody ochronne, które nie zawsze umieszcza się w protokole. Łącznie z dwoma lub trzema samochodami ochronnymi na przylot polskiego samolotu powinno oczekiwać 11 lub 12 pojazdów oraz rosyjski samochód zamykający kolumnę. Na pewno był on przewidziany, mógł jednak nie wjeżdżać na płytę lotniska, lecz czekać przy bramie, by włączyć się, gdy już wszyscy przejadą. To jest niezbędne minimum, ale przypuszczam, że było przewidziane więcej aut ze względu na duży skład delegacji – mówi „GP” płk Tomasz Grudziński.
Tajemnica Iła-76
Według stenogramu rozmów z wieży smoleńskiego lotniska, samochody, podobnie jak ochrona rosyjska dla polskiej delegacji, miały znajdować się w samolocie Ił-76, który jednak z niewyjaśnionych powodów nie wylądował. Piloci w ostatniej chwili poderwali maszynę i odlecieli.
Odpis korespondencji pokładowej zamieszczony na stronach MSWiA (załącznik nr 8) zawiera nagranie z wieży na lotnisku Smoleńsk Północny zarejestrowane na taśmie magnetofonowej. W stenogramie jest stwierdzenie płk. Nikołaja Krasnokutskiego: „Według planu, o, teraz Jak-40 wylądował, to znaczy delegacja dziennikarzy. Ił siedemdziesiąty szósty, ten nasz Frołow, teraz jest na podejściu, tam będą samochody prezydenta. O dziesiątej trzydzieści lądowanie głównego prezydenta”. Krasnokutski mówił to o godz. 5:22:14 czasu rosyjskiego (7:22:14 czasu polskiego).
Gen. Janicki, szef BOR, powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (nr z 30 czerwca 2011r.): „Podczas przygotowań do uroczystości w Katyniu strona rosyjska zadeklarowała, że do obsługi polskiego prezydenta będą użyte te same pojazdy i ci sami ochroniarze, którzy trzy dni wcześniej zajmowali się premierem Donaldem Tuskiem. (...) Funkcjonariusze ochrony zostali po wizycie premiera w Smoleńsku, podobnie jak samochody z kolumny, które przewoziły premiera i miały przewozić prezydenta”.
Jeśli Ił-76 miał na pokładzie samochody z kolumny, oznaczałoby to, że gen. Marian Janicki publicznie skłamał.
Ale zakładając nawet, że Ił-76 miałby przylecieć nie z samochodami, ale po samochody wykorzystane podczas wizyty – jak wynika ze słów szefa BOR – z jakiego powodu przyleciał przed tupolewem i tak wcześnie rano, skoro odlot polskiej delegacji był zaplanowany na godz. 18?
– Stałem 50 m od miejsca, gdzie lądował Ił-76. Wszedł równo na pas, kołami niemal dotykał już płyty lotniska, ale w ostatniej chwili piloci zwiększyli moc silników i pochylając maszynę na prawy bok, odlecieli – mówi nasz redakcyjny kolega Piotr Ferenc-Chudy, który przyleciał do Smoleńska Jakiem-40.
Na str. 60. Białej Księgi opracowanej przez zespół Antoniego Macierewicza widnieje zapis: „Z transkrypcji rozmów prowadzonych na stanowisku kontroli lotów na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj (załącznik nr 28) wynika, że w ostatniej chwili (około godziny przed przylotem Tu-154M nr 101) strona rosyjska podjęła decyzję o odesłaniu na inne lotnisko statku powietrznego Ił-76”.
Skoro wieża odesłała Iła-76, w którym – jak twierdzą Rosjanie – były samochody kolumny prezydenckiej, dlaczego zezwoliła na podejście do lądowania załodze polskiej maszyny – i to w gęstej mgle? Jaki był sens lądowania, jeśli blisko sto osób nie miało zapewnionego transportu do Katynia? I kolejne pytanie: gdzie były dwa M-busy i trzy autokary, bo przecież nie w rosyjskim samolocie?
Jeśli Ił-76 miał na pokładzie kolumnę samochodów i z niejasnych powodów został odesłany, odpowiedzialny za wizytę na terenie Rosji Tomasz Turowski i Centrum Operacji Powietrznych powinni podjąć działania, by natychmiast wyjaśnić tę sytuację oraz powiadomić BOR, MSZ, MSWiA i premiera, że prezydent został całkiem pozbawiony ochrony.
Kolejny problem. Jeśli auta kolumny leciały Iłem-76, kiedy miałyby być sprawdzone pod względem pirotechnicznym? Takie badanie trwa dość długo, ale przede wszystkim – kto miałby to zrobić, skoro na lotnisku nie było pirotechnika, ponieważ w tym czasie przebywał na cmentarzu w Katyniu? Ten pirotechnik, major Krzysztof P. ps. „Pikuś”, został po katastrofie wyróżniony tytułem „pirotechnik roku”. Jeżeli pirotechnik byłby obecny na lotnisku – a powinien być – to miał obowiązek przekazać szefowi BOR, że nie może nic sprawdzić, bo nie ma samochodów.
Relacje świadków
– Gdy wylądowaliśmy o godz. 7:15, nigdzie wkoło nie widziałem kolumny samochodów, a wówczas jeszcze nie było mgły. Także gdy wyjeżdżaliśmy z lotniska ok. godz. 8, po odprawie paszportowej, nie widziałem, by na lotnisku, aż do końca pasa, stała kolumna aut przewidziana w protokole, a widoczność była dobra. Na parkingu przy płycie lotniska stały jakieś rosyjskie auta, m.in. wołga i bus – chyba karetka pogotowia – mówi Piotr Ferenc-Chudy.
Jedyna relacja, jaką znamy, w której mowa jest o kolumnie aut, to słowa Gerarda K., kierowcy polskiego ambasadora w Moskwie, opublikowane przez tygodnik „Newsweek”. Twierdzi on, że 10 kwietnia 2010 r., gdy czekał z ambasadorem na przylot rządowego Tu-154, „na płycie lotniska była też kolumna prezydencka, którą zabezpieczali Rosjanie z Federalnej Służby Ochrony. (…) Nagle widzę, jak z lewej strony rusza rząd samochodów z kolumny prezydenckiej. Są dokładnie przed nami, 30–40 m. Nagle kolumna się zatrzymuje, z samochodów wysiadają ludzie z rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony i nasłuchują”.
Czy Gerard K. widział kolumnę z samochodem pancernym, czy auta rosyjskiej milicji, FSB czy rosyjskich dygnitarzy – z jego słów jasno nie wynika, bo nie precyzuje on, ile aut widział i czy był wśród nich mercedes klasy S lub vany.
Marcin Wierzchowski z Kancelarii Prezydenta, który również był wtedy na płycie lotniska, określa tę samą sytuację tak: „Oczekiwaliśmy na tak zwanym miejscu postojowym. (…) Wsiedliśmy do samochodu ambasadora Bahra, zobaczyliśmy, jak ochrona rosyjska, która stała jakieś piętnaście metrów od nas, ruszyła przez płytę lotniska w stronę miejsca, gdzie – teraz już wiemy – była katastrofa. My pojechaliśmy za nimi” (książka „Mgła”, s. 129–130).
Potem, odpowiadając na pytania Antoniego Macierewicza, przewodniczącego zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej: „Ile to było samochodów?”, Marcin Wierzchowski odpowiedział: „Nie wiem, mogło być pięć, mogły być cztery”.
Nie była to więc kolumna, bo ta musiałaby liczyć kilkanaście pojazdów.
– Prawdopodobnie Gerard K. zobaczył nie kolumnę, lecz samochody, które widać stojące przed szlabanem na filmie „Mgła” – mówi płk Grudziński.
Ciekawe, że w różnych relacjach ze Smoleńska wypowiadali się liczni świadkowie, nawet dzieci, ale nie natrafiliśmy na relacje kierowców kolumny przewidzianej dla delegacji prezydenckiej.
– Obawiam się, że nie było tam podstawionej kolumny samochodów. Swoją opinię opieram na tym, co widziałem na zdjęciach i filmach, oraz na relacjach świadków. Co więcej, 10 kwietnia 2010 r. rano, gdy miał lądować polski Tu-154, nikt nie wiedział, gdzie jest kolumna, dlaczego jej jeszcze nie ma, choć powinna już być podstawiona, dlaczego nie ma ochrony rosyjskiej – podkreśla płk Grudziński. – Gdyby na płycie był funkcjonariusz BOR, widziałby, że nie ma aut dla delegacji. Wtedy powinien pójść lub zadzwonić do Rosjan albo skontaktować się z przedstawicielami ambasady polskiej, prosząc o interwencję. To powinno spowodować lawinę pytań – dlaczego nie ma kolumny samochodowej. Czy dlatego, że była na pokładzie samolotu rosyjskiego? A jeśli tak, dlaczego ił nie wylądował? Czy dlatego, że była mgła i został odesłany na inne lądowisko? Mając tę wiedzę i świadomość, że zbliża się czas lądowania samolotu z prezydentem, funkcjonariusz BOR powinien zadzwonić do gen. Janickiego, ten do szefa MSWiA, a minister do premiera
lub bezpośrednio do prezydenta, i wówczas plan wizyty mógłby ulec zmianie – dodaje płk Grudziński.
(...)
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski