PolskaŚmierć w bikini, czyli Polacy zachwyceni kryzysem w Irlandii

Śmierć w bikini, czyli Polacy zachwyceni kryzysem w Irlandii

O Polsce wiem teraz głównie tyle, że pociesza się tam ludzi doniesieniami o konającej Irlandii. Mity medialne wsparte przez tradycyjną polską technologię word of mouth są faktycznie zabawne w odbiorze - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.

Piotr Czerwiński

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Jak głosi najnowsza anegdota, w Irlandii panuje straszny kryzys: jeździmy samochodami bez dachów, pijemy stare wino i jemy spleśniały ser. Słońce występuje u nas głównie w sprayu i tak dalej. Mimo tych okropności jakoś nie kwapimy się do katapultowania w inne strony świata, z ojczyzną w szczególności. Tubylcy faktycznie uciekają drzwiami i oknami, a my nic. Robimy swoje. Wygląda na to, że naprawdę jesteśmy drugą Irlandią, tyle że na wychodźstwie.

O irlandzkim kryzysie słyszę od tak dawna i na taką skalę, że nikt już o nim nie mówi, a ja ciągle o nim słyszę. Polskie media sprzedają ten temat w roli katharsis dla ludu, który mógłby ewentualnie mieć jakieś pretensje do swoich włodarzy, za to, że nie wiedzie mu się najlepiej. Dostają więc odtrutkę w postaci niekończącego się serialu dokumentalnego pod tytułem: „W Irlandii jest źle, Irlandia tonie, Irlandia ginie, Irlandia to, Irlandia tamto, ludzie jedzą konie, konie jedzą ludzi, czy co tam jeszcze.” Legendy o tym, jak dotkliwie ta nieszczęsna Irlandia przeżywa recesję są tak brutalne w swym hiper-realizmie, że w zasadzie, to nie zdziwię się, kiedy jakiś rzecznik ogłosi, by Polacy wysyłali do Irlandii swoje śpiwory. Oczywiście nikt normalny nie wyśle śpiworów do Irlandii, zbłaźniłby się bowiem po stokroć: wszyscy wiedzą, że tu bez przerwy pada i że ten kraj to żaden materiał na pikniki pod gołym niebem.

Niemniej jednak wieści o dramacie Irlandii są tak powszechne, że docierają nawet do Irlandii. Nie wiemy jak się do nich ustosunkować, a przynajmniej ja nie mam takiego wyobrażenia, z tej racji że w ramach skrzywienia zawodowego nauczyłem się odcedzać z medialnego szumu tylko wartościowe treści, które przynajmniej mają wartość rozrywkową, jeśli nie mają wartości poznawczej. Z tej przyczyny o Polsce wiem teraz głównie tyle, że pociesza się tam ludzi doniesieniami o konającej Irlandii. Mity medialne wsparte przez tradycyjną polską technologię word of mouth są faktycznie zabawne w odbiorze.

Był taki okres, kiedy z kolegami przy obiedzie w pracy, przepraszam, przy misce na zakładzie, tak czy siak kiedy z kolegami opowiadaliśmy sobie, jak biednie było w Polsce. Teraz mamy lepszą rozrywkę. Opowiadamy sobie o tym, jak Polacy opowiadają sobie o biedzie w Irlandii. Z opowieści tych wynikają niestworzone rzeczy. Przez ostatnie dwa lata jedliśmy ser, który był w prezencie od czerwonego krzyża, a teraz obżeramy się wołowiną, która jest z koniny, w dodatku od naszprycowanych koni. Wszyscy mamy grzyba, oczywiście, a ci, którzy nie mają grzyba, to chociaż zapalenie zatok. Jak idziemy do baru, to zamawiamy parówkę i piętnaście widelców, a te widelce to z darów Unii Europejskiej. Wszystkich nas wystrzelą w kosmos albo kupią nas na części, a w ogóle to już niedługo będziemy mówili po niemiecku, a w ogóle to na pochybel nam, bo uciekliśmy jak te szczury, zamiast budować polski cud gospodarczy, a imię jego czterdzieści procent, a cudowny się staje już po ćwiartce na twarz.

Nie spotkałem tu jeszcze Polaka, który by w pełni potwierdzał te informacje, ale przecież jesteśmy przygłupami i nieudacznikami z ciemnego zadupia, zmywającymi gary, czego również można dowiedzieć się jeżeli nie z mediów, to z obiegowych opinii na nasz temat, które również pozwalają czuć się lepiej rodakom, pozostającym w Raju nad Wisłą.

Ja też bardzo chciałbym wesprzeć zdrowie psychiczne swych nadwiślańskich ziomali, lecz jestem takim przygłupem i nieudacznikiem z ciemnego zadupia (zmywającym gary), że normalnie po prostu nie potrafię. Ale czego więcej spodziewać się po człowieku, który przez ostatnie dwa lata jadł ser z czerwonego krzyża, a teraz naspidowaną koninę z wołowiny, czy jak to tam leciało. I ma grzyba.

Tymczasem spotykam coraz więcej sobie podobnych, którym te naspidowane sery tak przeżarły instalację, że jeden po drugim kupują sobie w Irlandii domy i mieszkania, twierdząc, że zostają tu na całe życie. Sytuacja ku temu jest w zasadzie sprzyjająca, bo ceny mieszkań w Irlandii spadły tak, że niektóre pewnie zrobiły się niższe niż w Warszawie, kredyt zrobił się mniej dokuczliwy od wynajmu, a tubylcy robią się coraz mniej liczebni, sprzedając te mieszkania i uciekając za granicę. Oni również musieli słyszeć te legendy o irlandzkiej tragedii, płynące z Polski, i najwyraźniej przejęli się nimi trochę zanadto, pochopnie podjąwszy decyzję o katapultowaniu się z tonącej ojczyzny.

My jednak, jak to się mówi, nie takie rzeczy z teściem przeżyliśmy, toteż i nie straszne nam irlandzkie słonie w hamburgerach czy co tam w nich jeszcze jest. W końcu polską potrawą narodową jest teraz mruczuś z bambusem i wróbelek w pięciu smakach, przynajmniej w stolicy serwowany na każdym rogu przez naszych pobratymców ideologicznych, których wymiotło z Wietnamu, niewykluczone że również na skutek wzmożonej propagandy sukcesu.

Mówi się, że w życiu emigranta przełom następuje w momencie, kiedy jego dzieci idą do szkoły i wtedy zaczyna się myśleć, że czas już na zapuszczanie korzeni. Ja myślę, że to guzik prawda. Bardziej skłonny jestem wierzyć w teorie, że korzenie zapuszcza się tam, gdzie jest lepsza gleba i dobre nawodnienie, i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w Irlandii nie jest pod tym względem najgorzej. No przecież pada na okrągło, czyż nie.

Oczywiście ten przesadny optymizm szybko mi przejdzie. Przecież w Irlandii jest tak strasznie i nie pomoże nam żadne omamienie ani nawet regularne zjadanie wołowiny z koniny albo kaszanki z pijanego szympansa. Gdzież to tak się cieszyć jak ten głupi do sera, skoro już o serze mowa, kiedy nad Irlandią szumią brzozy. Jak mogłem o tym nie pomyśleć chociaż przez sekundę. To z pewnością ta trzecia kawa, zawsze po trzeciej kawie człowieka nosi. Poza tym dzisiaj rano wyszło słońce i tak wisi już piątą godzinę. Ludziom odwala korba, nie inaczej. Idę o zakład, że nad morzem w Bray plaża jest już pełna. Będzie jak w tej piosence Republiki, normalnie śmierć w bikini. Z parkingu ukradli mi rower, pewnie inni nieudacznicy, no bo jakże inaczej. Właśnie miałem kupić sobie nowy, ale odstraszała mnie myśl, że starego łatwo się nie pozbędę. A tu proszę, jaka piękna tragedia.

Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście Polaków pociesza cudze nieszczęście, a wiele wskazuje na to, że faktycznie nic więcej nie jest w stanie pocieszyć ich ani trochę, to może trzeba przytaknąć im i przyznać ze skruchą, jak bardzo się nie mylą w temacie swoich rodaków, zmywających gary na tak zwanej nowej emigracji.

Dobrze, niech wam będzie, posłuchajcie: w Irlandii panuje straszny kryzys. Jeździmy samochodami bez dachów, pijemy stare wino i jemy spleśniały ser. Słońce występuje u nas głównie w sprayu i tak dalej...

Dobranoc Państwu.

Z Dublina Piotr Czerwiński, specjalnie dla WP.PL

Słownik wyrażeń obco-brzmiących:

Word of mouth: jedna-baba-drugiej-babie, bez podtekstów, oczywiście.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
bezrobocieemigracjairlandia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (131)