Śledztwo w sprawie pogromu Żydów trwa
Śledztwo w sprawie pogromu Żydów w Kielcach 4
lipca 1946 r. wkracza w końcową fazę, ale wciąż nie pozwala jasno
odpowiedzieć na pytanie: czy krwawe zajścia sprzed 52 lat były
prowokacją, a jeśli tak, to kto był prowokatorem?
Poinformował o tym PAP w środę prok. Krzysztof Falkiewicz z kieleckiej delegatury Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.
4 lipca 1946 r. w Kielcach zginęło 40 obywateli polskich narodowości żydowskiej i dwóch Polaków. 40 osób zostało rannych. W masakrze spowodowanej plotką o uwięzieniu przez Żydów chrześcijańskiego chłopca i dokonaniu na nim rytualnego mordu uczestniczył wzburzony tłum. Zbrodnię pogromu przypisano dwunastu, w większości przypadkowym osobom, m.in. gospodyni domowej, gońcowi, fryzjerowi, szewcowi, woźnemu i psychicznie choremu chłopakowi. W pospiesznym, pokazowym procesie, dziewięciu spośród oskarżonych skazano na śmierć. Wyroki zostały wykonane.
Możliwości pozyskiwania nowego materiału dowodowego dotyczącego tamtych rozruchów już się wyczerpują. Trwają jeszcze czynności związane z uzyskaniem do akt sprawy archiwaliów Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jeśli takowe istnieją, mogą w nich być cenne dla śledztwa informacje na temat udziału kieleckiej jednostki KBW w tłumieniu pogromu i ewentualnie o przyłączeniu się niektórych żołnierzy do pogromu - powiedział prok. Falkiewicz.
Według niego, czynności przeprowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej w ostatnim roku nie przyniosły takich informacji, które by w sposób istotny mogły pomóc odpowiedzieć na pytanie: czy kielecki pogrom był prowokacją, a jeśli tak, to kto był prowokatorem?.
Na podstawie niedawnych zeznań ponad 50 byłych pracowników Huty Ludwików w Kielcach można przyjąć, że tłum wyszedł z tego zakładu między godziną 11 a 12, po tym jak jeden z pracowników odlewni (jego nazwiska niestety nie ustalono) ogłosił na poszczególnych wydziałach produkcyjnych, że na mieście Żydzi mordują polskie dzieci. Podburzeni tą wieścią robotnicy opuścili miejsca pracy, zabierając z sobą narzędzia i inne, metalowe przedmioty - podał prokurator.
Dodał, że IPN usiłował ustalić tożsamość rannego podczas pogromu i zmarłego w Szpitalu Miejskim w Kielcach żołnierza polskiego, a także uzyskać informacje dotyczące tej osoby, jednak okazało się to niemożliwe, ponieważ nie zachowały się dokumenty kieleckiej lecznicy z tamtego okresu.
Zgodnie z ustaleniami śledztwa przeprowadzonego przez Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, antysemickiej agresji tłumu biernie przyglądali się milicjanci i żołnierze. Komunistyczne władze podczas pogromu nie reagowały; do Kielc przylecieli specjalnym samolotem przedstawiciele Komitetu Centralnego PPR, którzy jedynie obserwowali zajścia.
W śledztwie, które toczyło się po zawieszeniu działalności Głównej Komisji, uzyskano nieznane wcześniej dowody, m.in. przesłuchano świadka - byłego kierowcę Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach. Z relacji tej osoby wynika, według IPN, że zdarzenia przy ul. Planty 7 (centrum antyżydowskich rozruchów - PAP) miały zostać zaplanowane i wywołane przez funkcjonariuszy UB w Kielcach, a następnie wymknęły się spod ich kontroli.
Akta sprawy kieleckiego pogromu Żydów liczą 12 tomów głównych i 17 tomów zbiorów dokumentów; każdy z nich to ok. 200 stron. Prok. Falkiewicz nie wyklucza jeszcze uzupełnienia ich wartościowym materiałem dowodowym od różnych osób, które co pewien czas dobrowolnie zgłaszają się do IPN w tej sprawie. (iza)