Sławomir Sierakowski: Kaczyński zyskał nowego sojusznika?
Ostatnie wydarzenia w na arenie międzynarodowej (a właściwie bardziej wewnątrz innych państw) to seria dobrych wiadomości dla Jarosława Kaczyńskiego i złych dla Polski. Szef Prawa i Sprawiedliwości, przeglądając zagraniczne strony gazet, ma się z czego cieszyć.
23.10.2017 | aktual.: 23.10.2017 14:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Trzy kolejne wyniki wyborcze w bardzo ważnych dla Polski państwach to sukcesy prawicowych populistów. Najpierw w Niemczech, gdzie wprawdzie wygrała Angela Merkel, ale jako niemniej istotnie odebrano wejście z doskonałym wynikiem skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec z identycznym jak Prawo i Sprawiedliwość programem wobec uchodźców.
Ale jeszcze ważniejsze jest to, że koalicja która powstanie, prawdopodobnie zablokuje reformy w Unii Europejskiej, które nie uwzględniały Polski. Żeby Polskę obejmował plan prezydenta Francji Macrona albo plan szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junkcera rząd musi chcieć przyjąć Euro i wycofać się z większości działań, które PiS przeprowadził przez ostatnie dwa lata. Nowy niemiecki rząd z udziałem sprzeciwiającej się takim planom partii FDP będzie dążył do utrzymania status quo. Harce Kaczyńskiego i Orbana przynajmniej na tym polu ujdą im na sucho, bo Unia nie pójdzie dalej. Zostanie po staremu. Ze szkodą dla Unii i dla Polski.
Z kolei w Austrii wybory wygrała partia chadecka i kanclerzem zostanie Sebastian Kurz, który także nie chce wpuszczania uchodźców do Unii. Jeszcze bardziej radykalne poglądy i znacznie bardziej eurosceptyczne ma Partia Wolności. Austria dołączyła do Polski i Węgier, jako hamulcowy solidarnościowej polityki w UE. Być może najbardziej ucieszy Kaczyńskiego jednak wynik wyborczy w Czechach. To kraj, który uważa się za najbardziej rozwinięty, z najwyższą stopą życiową spośród nowych państw Unii, najbardziej zachodnią stolicą i najwybitniejszym politykiem po 1989, czyli Vaclavem Havlem, którego uwielbiał cały świat.
Do tego w ostatnich latach osiąga świetne wyniki gospodarcze: wzrost gospodarczy w ostatnim kwartale - uwaga - 10.3 procent (najwyższy na świecie, wyższy nawet niż w Chinach), a w całym roku 4.5 procenta. Bezrobocie najniższe w Unii Europejskiej 2.9 procent, czyli de facto brak bezrobocia. Bezrobocie na poziomie 1-3 procent to poziom oznaczający raczej mobilność zawodową w gospodarce niż brak pracy. Stopy procentowe obligacji 10-letnich na poziomie 1.34 procenta, czyli jedne z najlepszych na świecie. Płace rosną, o poważniejszych problemach nie słychać. O takiej sytuacji gospodarczej Polska nie może nawet marzyć.
I w tak doskonale radzącym sobie państwie nagle do władzy dochodzi populistyczna partia ANO czeskiego Trumpa, czyli Andrieja Babiša. Drugie miejsce zajmuje wracająca z marginesu prawicowa i eurosceptyczna partia Vaclava Klausa ODS, trzecie Partia Piratów, a czwarte skrajna prawica SPD, zaś piąte Komunistyczna Partia Czech i Moraw. Wynik jak z czeskiej komedii. Babiš to populista gwarantujący, że Czechy nie będą raczej przewidywalnym krajem Unii Europejskiej współpracującym z Niemcami i Francją w dziele dalszej integracji europejskiej i zaradzenia kryzysowi gospodarczemu, uchodźczemu i problemach generowanych przez Rosję. Unii doszło kolejne dziecko specjalnej troski. Już sam ten fakt jest dobrą wiadomością dla Kaczyńskiego, bo coraz trudniej będzie go pokazywać palcem i krytykować, skoro w innych państwach są równie problematyczne osobowości, już przynajmniej trzech: Węgrzech, Austrii i Czechach.
Chory na punkcie dążenia do władzy
Babiš to ktoś, kto symbolizuje raczej zjawisko piętnowane po 89 roku na prawicy, jako kapitalizm polityczny. Pochodzi z reżimowej rodziny, dzięki temu jest obeznany z Zachodem, co było niedostępne zwykłym obywatelom. W 1985 roku zapisał się do partii komunistycznej. Pojechał zarabiać za granicę i zaczął współpracę z bezpieką czeską. W czasach transformacji zrobił majątek większy nawet od Donalda Trumpa (4 mld dolarów w porównaniu do 2,7mld). Te miliardy zdobył w wyniku prywatyzacji kuponowej, która umożliwiła w całym państwie kradzież około 40 mld. Euro. "Sukces finansowy" Babiša jest więc w stylu rosyjsko-ukraińskim. Jeśli dołożymy do tego zarzuty i proces o korupcję oraz defraudację unijnych środków, to oligarcha świadectwo życiowe jak na krytyka korupcji i zepsucia elit ma raczej nie najbardziej przekonujące.
Ale na to Jarosław Kaczyński się nie powinien bardzo skrzywić. Nie przeszkadzał mu ani prokurator komunistyczny senator Bierecki na czele "reformy" sądów, ani senator Bierecki ze SKOK-ów, ani powiązania ministra Macierewicza z byłymi agentami i szereg innych podejrzanych kontaktów, ani to, jak ludzie z jego partii obsadzają spółki skarbu państwa, przyznają zaprzyjaźnionym instytucjom i mediom miliony złotych. Gdyby miał się obrazić na Babiša, to już dawno temu odmówiłby współpracy z Orbanem, który zamiast partii stworzył de fecto koncern biznesowy prowadzący szereg interesów i kontrolujący znaczącą część gospodarki. Babiš to oligarcha, który kupił trzy z pięciu największych dzienników czeskich i szereg innych mediów, Orban u siebie wszystkie przejął lub zamknął, Kaczyński to planuje.
Nie są to jednak podobne osobowości. Kaczyński to raczej polityk psychopatyczno-fanatyczny, wietrzący spiski, uprawiający politykę za pomocą straszenia wyborców, bardzo wsobny, nie znający Zachodu, nie jeżdżący tam, izolujący się. Orban to cynik, gracz, cwaniak, mniej szef klasztoru jak Kaczyński, a bardziej jak szef mafii. Znający doskonale Zachód, grający z nim, grający nawet z Rosją, i dotąd ogrywający jednych i dobrze grający z drugimi.
Babiš to z kolei ktoś taki, jak Trump. Chory na punkcie dążenia do władzy, gotowy na wszystko, żeby ją zdobyć, bez stałych poglądów, zmieniający zdanie w każdej sprawie, przyciągający uwagę wszelkimi metodami, oskarżający o wszystko i na tym wygrywający. Gdy został wyrzucony z rządu za podejrzenia o korupcję i defraudację, sam oskarżył rząd o to, że został wyrzucony bo chciał z korupcją walczyć. I takie przekręty w sferze publicznej, podobnie jak Trumpowi, udają mu się. Ludzie - tak jak w USA - uznali, że skoro jest tak bogaty, to nie może kraść (że bogaty jest właśnie dlatego, że nakradł to już nikomu do głowy nie przyjdzie).
Najważniejsze jest to, że te różnice nie mają żadnego znaczenia z punktu widzenia współpracy w dziele blokowania polityki unijnej i protestów innych państw wobec łamania prawa w swoich krajach. Wszystkich łączy to, że napędzili sobie poparcia podsycaniem lęku przed uchodźcami. Już dawno wszyscy zapomnieli, że ci biedni, uciekający od wojny, gruzów, głodu i gwałtów ludzie, potrzebują pomocy, nie ryzykowaliby życia bez powodu.
Bogaci Austriacy czy Czesi i jeszcze niedawno bardzo biedni Polacy i Węgrzy, a obecni całkiem nieźle sytuowali (choć i tak dalej emigrujący milionami do innych państw - ale to już jest w porządku, bo to nasi) wybierają sobie tych, którzy przed biednym drzwi zamkną i jeszcze go oskarżą. Uchodźcy nie mogą nawet odpowiedzieć, nie mają swoich mediów, rządu, są de facto bezpaństwowcami. Rozmodleni nasi, katoliccy i honorowi Polacy dają świadectwo swojej uczciwości. I ich nowy kolega, czeski postkomunistyczny oligarcha.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinii