Skok na Trybunał. Jakub Majmurek: ostrożnie z bezpiecznikami, czyli co się stało w Sejmie?
Partia Jarosława Kaczyńskiego zachowuje się w nowym Sejmie jak władza na okupowanym terytorium. Łamie ustalone parlamentarne zwyczaje, nie daje się wypowiedzieć opozycji, wycina ją z komisji sejmowych, w których dotychczas posiadała reprezentację. Obradami sejmu kieruje z wrażliwością i gracją starego sierżanta, którego dowódca kampanii wysłał, by przeczołgał wyjątkowo niezdyscyplinowaną grupę rekrutów - pisze Jakub Majmurek w felietonie dla Wirtualnej Polski.
26.11.2015 | aktual.: 30.11.2015 21:08
Nawet jeśli ktoś w środę wieczorem nie śledził na żywo obrad Sejmu, echa tego, co się w nim działo, nie mogły ujść uwadze. Media społecznościowe oszalały, w zależności od politycznych sympatii naszych znajomych wypełniły się albo okrzykami triumfu ("odzyskujemy państwo"!) albo rozpaczy ("zamach na demokrację", "chodźmy pod Sejm!"). Co właściwie stało się wczoraj w parlamencie?
W nocy, w ekspresowym tempie, nie dając opozycji szans na debatę, a prawnikom na przygotowanie ekspertyz, Sejm przyjął pięć uchwał PiS unieważniających wybór pięciu sędziów TK, dokonany pod koniec poprzedniej kadencji. Tych samych sędziów, których przysięgi ciągle nie odebrał prezydent Duda. Czy Sejm miał w ogóle prawo to zrobić? Tu robi się ciekawe. Prawnicy spierają się, czy uchwała posiada w ogóle moc prawną, czy Sejm może nią cofnąć poprawnie dokonany wybór sędziów przez sejm poprzedniej kadencji. Wszystko zależy od decyzji TK z początku grudnia. Najprawdopodobniej uzna on konstytucyjność wyboru przynajmniej 3 z pięciu sędziów, których wybór unieważnić pragnie PiS.
Jednak nawet jeśli w wyniku decyzji TK uchwały nie będą miały mocy prawnej, to PiS będzie się starał im nadać moc polityczną. Będzie używać ich, by dalej wywoływać zamieszanie wokół TK i paraliżować jego pracę. By naciskać na Andrzeja Dudę - który niedawno powiedział, że gotów jest do "kompromisu" w sprawie 3 z pięciu wybranych przez parlament sędziów - by nie przyjmował ich przysięgi. Konstytucjonaliści spierają się, czy prezydent ma w ogóle prawo odkładać zaprzysięganie prawidłowo wybranych przez odpowiedni organ sędziów - większość twierdzi, że nie, a prezydent Duda łamie swoim postępowaniem prawo. Wszystkie te działania PiS mają, jak się wydaje, zastraszyć, osłabić i podkopać społeczne zaufanie do TK, zniechęcić sędziów do kwestionowania konstytucyjności wprowadzanych przez rząd PiS zmian w prawie.
Na podbitej ziemi
Wczorajsze wydarzenia składają się na pewną filozofię rządzenia PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego zachowuje się w nowym Sejmie jak władza na okupowanym terytorium. Łamie ustalone parlamentarne zwyczaje, nie daje się wypowiedzieć opozycji, wycina ją z komisji sejmowych, w których dotychczas posiadała reprezentację. Obradami sejmu kieruje z wrażliwością i gracją starego sierżanta, którego dowódca kampanii wysłał, by przeczołgał wyjątkowo niezdyscyplinowaną grupę rekrutów.
Takie postępowanie wypływa z dwóch przesłanek, które wydają się kształtować światopogląd PiS-owskich strategów. Pierwsza mówi, że ponieważ PiS wygrał wybory i uzyskał samodzielną większość, może teraz wszystko, a opozycji nic do tego. "Mamy mandat do przeprowadzenia tych zmian", "demos przemówił" - często słyszymy te słowa od polityków rządzącej partii. Tak, to prawda, PiS zdobył samodzielną większość i ma demokratyczny mandat do rządzenia. Choć też warto pamiętać, że w liczbach bezwzględnych PiS zdobył zaledwie 5,8 milionów głosów na ponad 30 milionów uprawnionych do głosowania. Czyli niecałą jedną piątą - z pięciu statystycznych Polaków na PiS głosował jeden. Nawet gdyby jednak głosowało trzech, w demokracji liberalnej władza nie może być po prostu dyktaturą większości. Każda demokracja obok elementu politycznej walki, konkurencji zawiera też element konsensu, współpracy - czego PiS w ogóle jak dotąd nie szanuje.
Druga przesłanka mówi, że III RP jest państwem nieprawomocnym, upadłym, wymagającym całkowitej sanacji i nadzwyczajnych środków. Dlatego wszelkie środki zwalczające ten "układ" są dozwolone. Jako obrońcę postkomunistycznego układu TK zidentyfikował Jarosław Kaczyński we wczorajszej rozmowie w TV Republika. Skoro zakorzeniony w postkomunistycznych układach TK stoi na drodze dobrej zmiany, to "posiadająca demokratyczną legitymację" partia ma go prawo zmieść - tak można zrekonstruować myślenie prezesa.
Nie wdając się w dyskusję nad istnieniem układu i faktycznymi niedomaganiami III RP, zwróćmy uwagę na niebezpieczeństwa, jakie niesie taka logika. Po pierwsze, prowadzi ona do prawnego nihilizmu, tworzy pokusę ciągłego rządzenia przy pomocy nadzwyczajnych, sytuujących się na granicy prawa, lub poza nim, środków. Co w efekcie sprawia, że władza dla obywateli staje się jeszcze mniej przewidywalna, jeszcze bardziej uznaniowa niż dotychczas. Po drugie, w demokracji liberalnej równie ważna jak zmiana jest ciągłość. Sytuacja, gdzie każda polityczna zmiana prowadzi do wywracającej wszystko do góry nogami rewolucji jest w demokracji patologią, destabilizującą i osłabiającą państwo. A, niestety, działania PiS, grożą tym, że stanie się ona w polskiej polityce normą.
Koniec z rządami prawa?
Przesłanki PiS wydaje się podzielać Kukiz '15. Klub ten poparł uchwały PiS. Jego lider pisał i mówił o "trybunale strzegącym postbolszewickiej konstytucji". Kornel Morawiecki w Sejmie powiedział w trakcie debaty, że "prawo ma służyć narodowi": "Jeśli prawo, nie służy narodowi, jest to bezprawie". Spotkało się to z owacją na stojąco prawej strony sali. Nie podzielam entuzjazmu dla tych słów. Faktem jest, że w demokracji prawo powinno służyć narodowi (czyli wszystkim obywatelom), i to naród, jako suweren, jest źródłem prawa. Problem jednak w tym, kto ma prawo mówić w imieniu narodu, określać, co mu służy, a co szkodzi? W historii ubiegłego stulecia zbyt często zdarzało się tak, iż hasła o "prawie"stojącym niżej niż "interes narodu" w praktyce oznaczały pogwałcenie praw różnych słabszych grup, które przez - często samozwańczych - rzeczników narodu uznawane były za "wrogie".
Zasada woli powszechnej, woli narodu jako źródła prawa jest piękna i wzniosła, ale łatwo prowadzić może do autorytarnej polityki, do dyktatury większości. Dlatego też twórcy większości powojennych konstytucji w Europie Zachodniej, starali się równoważyć zasadę woli powszechnej zasadą rządów prawa. Prawo jako formalny, bezstronny system, ma równoważyć arbitralność władzy, dawać oparcie także tym, którzy do większości nie należą, chronić ich przed jej arbitralnymi decyzjami. "Władza wypływa z woli narodu, ale wola narodu musi przejawiać się w formach opisanych i uregulowanych w prawie" - głosi doktryna większości ustrojów Europy. Na jej straży stoi silny sąd konstytucyjny, zaprojektowany jako najważniejszy ustrojowy bezpiecznik.
Twórcy polskiej konstytucji także podążali tą drogą. Ustawa zasadnicza z 1997 roku wypływa z doświadczeń ustrojowych powojennej Europy Zachodniej. Teraz PiS wyraźnie chce z tego systemu wyjąć jego bardzo ważny element - silny sąd konstytucyjny. PiS nie jest przy tym bez racji, gdy wskazuje, że TK ma potężną moc blokowania ustaw demokratycznie wybranych ciał, samemu posiadając dość wątłą demokratyczną legitymację. Być może działanie TK faktycznie wymaga zmian. Na pewno jego sędziowie powinni być wybierani w bardziej konsensualny sposób. W Niemczech jest powszechnie przyjętą praktyką, że przy każdym wyborze nowych sędziów, dokłada się starań, by w sądzie obecni byli prawnicy związani z możliwie wieloma najsilniejszymi środowiskami politycznymi. Jest nie do pomyślenia, by w sytuacji, gdy większość mają chadecy, obsadzili sąd tylko swoimi sędziami, nie mianując nikogo związanego z socjaldemokratami. Niestety, PiS nie oferuje tu żadnej zmiany tej złej praktyki, jeszcze bardziej gra o przejęcie wszystkiego.
Warto być może też pomyśleć nad tym, czy Sejm nie powinien mieć prawa odrzucania postanowień TK większością np. dwóch trzecich głosów - co proponował Adrian Zandberg z Partii Razem. Ale z wymontowywanie bezpieczników w każdym systemie - nawet mniej skomplikowanym niż liberalna demokracja - wymaga niezwykłej uwagi i skrupulatności. Z bezpiecznikami trzeba ostrożnie. Jeśli chcemy osłabić bezpiecznik TK, to potrzebujemy długiej, spokojnej, prawdziwie demokratycznej dyskusji na ten temat, która wyłoni faktyczny konsensus. Nie po kapralsku przepychanych nocą przez Sejm ustaw i hucpy, jakiej świadkami byliśmy wczoraj.
Gdzie jest opozycja?
Działania PiS z wczoraj miały jeszcze jeden wymiar - sprawdzenia siły i determinacji opozycji. I opozycja wczoraj, niestety, znów zawiodła. PO wyszła z Sejmu i nie wzięła udziału w debacie. SLD i Razem również jakby nie orientowały się co się dzieje - ich liderzy milczeli, nawet ich twittery i facebooki pozostawały głuche. Debatę z PiS, skazaną na klęskę, podjęła jedynie .Nowoczesna. I choć można nie zgadzać się z jej programem w wielu kwestiach, to wczoraj to ona reprezentowała głosy tych czterech piątych Polaków, którzy w październiku PiS nie poparli.
Opozycja ma tu w ogóle trudne zadanie. Ciężko jest mobilizować społeczny opór wobec kwestii tak abstrakcyjnych i oderwanych od problemów zwykłych ludzi jak wybór członków TK. PiS-owi bardzo łatwo w takich sytuacjach przedstawiać opozycję jako obrońców "układu", z którym PiS skończyć chce i skończyć musi, by Polakom wreszcie się poprawiło. Straszenie pełzającym zamachem stanu i autorytaryzmem traci swoją wagę, gdy się je powtarza co tydzień.
A przy tym opozycja nie może nie przeciwstawić się takim praktykom, jakich popis dała wczoraj rządząca partia. Stawką jest nie tylko przyszłość opozycyjnych partii. Takie praktyki demolują państwo i psują polską politykę, obniżając jej standardy niezależnie od tego, kto za cztery lata przejmie władzę.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski
Czytaj więcej: Opinie WP na Facebooku!