Skandal w domu opieki społecznej
Zalewane podczas deszczu pokoje, niedomogi w opiece nad przykutymi do łóżek osobami, problemy z wyżywieniem, skandaliczne warunki w gabinecie lekarskim, ryzyko tragedii w razie pożaru. Takie warunki panują w Domu Pomocy Społecznej przy ul. Ugory w Poznaniu. Dyrektor placówki uważa jednak, że żadnych problemów nie ma.
14.09.2009 | aktual.: 14.09.2009 12:38
Mieszkańcy domu są rozgoryczeni i bezsilni. Proszą o nie podawanie ich nazwisk. – Przecież nie przeniosę się do innego domu. Jesteśmy skazani na dalsze życie tutaj i łaskę dyrektora – mówi jedna z kobiet.
- Stwarzamy warunki zapewniające mieszkańcom nie tylko możliwość kontynuacji swoich zainteresowań, ale również rozwój osobowości – zachęca strona internetowa DPS-u. – To półprawda – mówi krewna jednego z lokatorów. – Takie warunki mają tylko ludzie poruszający się samodzielnie. Tylko dla nich są zajęcia i rehabilitacja. Przykuci do łóżek mogą tylko czekać na śmierć.
Na prawie 150 mieszkańców aż ok. 60 nie porusza się. Tylko część ma nowoczesne łóżka przeciwodleżynowe. Ale nawet one są usytuowane tak, że nie ma dostępu do łóżka z obu stron, co jest niezbędne do właściwej opieki (częsta zmiana pozycji ciała chorych jest konieczna, by zapobiec odleżynom i chorobom krążenia). Kierownictwo placówki nie widzi w tym problemu.
– Spełniamy wymogi dotyczące opieki i rehabilitacji – zapewnia dyrektor Grzegorz Kozielski. W części pokoi jest wilgoć, wystarczy niewielki deszcz, by pojawiła się woda na sufitach i ścianach. – Nie pomaga proszenie, by coś z tym zrobić – skarży się lokatorka jednego z zalewanych pokoi. Kiedy pada, woda jest także w gabinecie lekarskim. Pacjenci przyjmowani są w nieodpowiednio oświetlonym pomieszczeniu. Nie ma w nim lampy na suficie. Zdemontowano ją, bo… spływająca woda powodowała spięcia. – Lepsze warunki panują u weterynarzy niż w naszym gabinecie lekarskim – mówi mieszkanka domu.
– Gdyby doszło do pożaru to żaden alarm nic nie pomoże. Korytarze są zbyt wąskie. Stoją tam nasze wózki inwalidzkie i chodziki. Trudno przejść korytarzem normalnie w ciągu dnia. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby wybuchła panika – martwi się jeden z seniorów. Najgorzej jest w części podziemnej, w której mieszka najwięcej osób. Jest tam jedna mała winda (zmieści się w niej co najwyżej jeden wózek) i wąskie schody. W takich warunkach trudności z ewakuacją w razie pożaru miałyby nawet zdrowe osoby.
- To prawda, że jest ciasno. Ale mamy system alarmowy i oddymianie na wypadek pożaru. To budynek z 1970 roku, nie da się wszystkiego w nim zmienić – tłumaczy dyrektor.
Stan zdrowia nie pozwala prawie połowie mieszkańców chodzić do stołówki. Wielu z nich skarży się, że nie dojada. – Jem niewiele, ale nawet dla mnie porcje, które przynoszą do pokoju są za małe – mówi smutna staruszka.
– To niemożliwe, jak ktoś jest głodny, to może dojadać chlebem i ziemniakami, one nie są ograniczane – uważa dyrektor. – Ile razy można dojadać suchym chlebem, przecież nie jesteśmy bydłem – oburza się mieszkanka domu.
W rozmowie z „Polską Głosem Wielkopolskim” Kozielski stwierdził, że jedzenia jest nawet zbyt dużo. Zapowiedział jego ograniczenie, by zaoszczędzić na wywozie odpadów. – Jeśli będzie mniej jedzenia, to będziemy mniej płacić za wywóz zlewek – kalkuluje szef DPS-u.
Brakuje pieniędzy na wiele potrzeb seniorów, ale kupiono nowego fiata ducato (kosztuje ok. 100 tys. zł). – To samochód zaopatrzeniowy – mówi dyrektor. Wspominam, że mieszkańcy domu zaobserwowali, że ducato wyjeżdża codziennie, ale zwykle nic nie jest nim przywożone. Zaskoczony Kozielski przyznaje, że tak jest. Potwierdza, że towary niezbędne do funkcjonowania ośrodka (żywność, środki higieny itp.) dostarczają sprzedające je firmy. – Ale są różne inne sprawy do załatwienia, do których przydaje się ducato. Czasem trzeba jakiś dokument gdzieś zawieźć, pojechać kupić deskę – tłumaczy podróże, do których wystarczyłby samochód osobowy lub mała furgonetka, kosztująca o połowę mniej.
Według dyrektora nie ma skarg na warunki panujące w DPS-ie. Problemem są tylko konflikty między mieszkańcami domu wynikające z odmienności charakterów. – Nigdy nie unikam rozmowy, jeśli jest jakiś problem. Nawet wtedy, gdy jestem zaczepiony na korytarzu – zapewnia dyrektor. – Można mówić, ale nic z tego nie wynika – twierdzi lokator.
Dom na Ugorach jest jedyną w Poznaniu miejską placówką, która jeszcze nie spełnia ustawowych wymogów stawianych ośrodkom dla seniorów. Dyrektor twierdzi, że mógłby już teraz uzyskać potwierdzenie europejskich standardów. – Wszystkie wymogi są spełnione. Zasady są takie, że w ciągu trzech dni od zgłoszenia o tym przychodzi komisja. Nie sądzę byśmy mieli z nią jakiekolwiek problemy – mówi kierujący DPS-em od 1993 roku Grzegorz Kozielski.
Krzysztof M. Kaźmierczak
Przeczytaj więcej w "Głosie Wielkopolskim"