PublicystykaSiła Macierewicza. Paweł Lisicki: pierwsze miejsce ministra obrony

Siła Macierewicza. Paweł Lisicki: pierwsze miejsce ministra obrony

"Jest moim świętym obowiązkiem podziękować głównemu autorowi tego sukcesu - chodzi o ministra Macierewicza" - czy te słowa Jarosława Kaczyńskiego, które wypowiedział dzień po zakończeniu szczytu NATO w Warszawie były, jak chcą niektórzy, swoistym wskazaniem na to, kto jest obecnie drugim najważniejszym politykiem w PiS? Nie ulega wątpliwości, że prezes partii rządzącej wyjątkowo docenił pracę ministra obrony narodowej, co musiało uderzać w porównaniu z dość niefrasobliwym sposobem, w jaki wyraził uznanie, by powiedzieć eufemistycznie, dla prezydenta Andrzeja Dudy. Skąd bierze się tak silna pozycja szefa MON? - pyta Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy", w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Siła Macierewicza. Paweł Lisicki: pierwsze miejsce ministra obrony
Źródło zdjęć: © Eastnews | Małgorzata Genca/Polska Press
Paweł Lisicki

14.07.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:24

Rzeczywiście, wydaje się, że w ciągu ostatnich miesięcy żaden z ministrów rządu nie zyskał tak bardzo. Ten, który miał być głównym źródłem problemów i kontrowersji na razie radzi sobie wyjątkowo dobrze, co muszą przyznać również surowi i ostrzy krytycy. Nawet profesor Jadwiga Staniszkis, nieszczędząca PiS oskarżeń o bolszewickie metody sprawowania władzy, w stosunku do Macierewicza potrafiła zdobyć się na inny ton. Powiedziała, że szef MON "kocha armię" i, o zgrozo, dodała nawet, że "jest bardzo dobrym szefem MON". Również i opozycja ma z Macierewiczem duży problem. Jeszcze kilka miesięcy temu jej przedstawiciele dowodzili, że szczyt NATO organizowany przez "kogoś takiego" nie będzie się mógł powieść. Podobnie twierdzili, że od przebiegu szczytu będzie zależeć ocena ministra - dziś, kiedy nikt niemal nie kwestionuje sukcesu, bardzo trudno narzucić opinii publicznej opowieść o tym, że szczyt się udał całkiem niezależnie od tego, że organizował go Antoni Macierewicz.

Pierwszym zatem i najbardziej banalnym powodem siły Macierewicza jest najwyraźniej on sam. Tak, w tym przypadku profesor Staniszkis ma chyba rację: Macierewicz kocha armię i rzeczywiście zależy mu na podniesieniu jej siły bojowej, znaczenia i autorytetu. Nawet jeśli jego sejmowe przemówienie obwiniające opozycję o zaniedbania w kwestiach obronności było przesadzone, jeśli nieco zbyt czarną kreską odmalował stan armii, to trudno nie przyznać mu ogólnie racji. Armia nie była oczkiem w głowie polityków PO, a kwestie bezpieczeństwa i obronności długo nie były priorytetem.

To, że Macierewicz doskonale czuje się w skórze szefa MON, widać też podczas jego konferencji prasowych: jest wyluzowany, dowcipkuje, ironizuje, czasem wchodzi w krótkie zwarcia ze zwykle niechętnie do niego nastawionymi dziennikarzami, udaje mu się nawet zdobyć na celne i złośliwe komentarze. Doprawdy, aż nie sposób uwierzyć, że to ten sam człowiek, którego przez lata przedstawiano jako "taliba", szaleńca, który rzuci się z motyką na słońce, wypowie wojnę Rosji, doprowadzi do konfliktu globalnego, podpali Polskę i świat, który jest jak niedojrzałe dziecko biegające z zapałkami wokół beczki z prochem. Przypomnę, że ten negatywny wizerunek był tak silny, że jeszcze w czasie kampanii wyborczej Beata Szydło wolała wskazać Jarosława Gowina jako na potencjalnego szefa MON.

Macierewiczowi nie zaszkodziły też ataki "Gazety Wyborczej". Która najpierw próbowała z niego zrobić, trudno inaczej było odczytać sugestie i niedopowiedzenia tekstów, ruskiego szpiega, uwikłanego w bliżej niejasne agenturalne układy. A następnie, kiedy mało kto przejął się enuncjacjami Tomasza Piątka, wystrzeliła z armaty w sobotę, w czasie szczytu, ogłaszając, że szef MON jest antysemitą. Ten ostatni atak był wyjątkowo perfidny, ale, tak jak pozostałe, nieskuteczny.

Chyba najważniejszym powodem pochwał prezesa Kaczyńskiego jest jednak jeszcze co innego. Antoni Macierewicz z uporem i konsekwencją próbuje przedstawić opinii publicznej taki obraz katastrofy smoleńskiej, który najbardziej pewnie odpowiada wyobrażeniom szefa PiS. Nawet jeśli nie uda się znaleźć dowodów na zamach, to ofiary tej tragedii, właśnie za sprawą działań ministra Macierewicza, wkrótce będzie się traktować jakby były ofiarami zamachu. Temu zapewne służy decyzja MON, by ofiary Smoleńska czcić przy okazji każdego apelu wojskowego i by posługiwać się wobec nich określeniem "polegli", w języku polskim zastrzeżonym do ofiar walki, bitew, starć zbrojnych.

To również minister potrafił się zdobyć na dość osobliwe tłumaczenie swego postanowienia, kiedy to mówił, że brak takiego przymusu [apel smoleński jako warunek asysty honorowej] "pozostawiłby poszczególnym osobom prawo do selekcjonowania ofiar, których pamięć czcimy ze względu na ich bohaterstwo, na ich czyny i ich tragiczną śmierć w służbie ojczyzny". Tym samym przypadkowa śmierć w tragicznej katastrofie ma być opisywana tak, jakby była świadomą ofiarą, częścią wielkiej opowieści o zdobywaniu polskiej niepodległości, jakby zginąć wskutek zrządzenia losu i "polec za ojczyznę" było tym samym. Słuszne czy nie, ale to właśnie stanowisko, sądzę, jest, niezależnie od sukcesów w wojsku, bardzo ważnym powodem, dla którego wymieniając ojców sukcesu szczytu NATO Jarosław Kaczyński na pierwszym miejscu wymienił Antoniego Macierewicza.

Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski

Paweł Lisicki- redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy".

Zobacz także
Komentarze (617)