Sikora: “Najlepszy sojusznik PiS wolał pojechać na golfa. Trump skompromitował Dudę” (Opinia)
Odczuwanie tzw. schadenfreude z powodu odwołania przez Donalda Trumpa przyjazdu do Polski było raczej niesmaczne. Ale patrząc na Trumpa jeżdżącego po polu golfowym, kiedy powinien być w drodze do Warszawy, trudno powstrzymać śmiech. Bo oto polityk, który miał być największym atutem PiS w kampanii, stał się jej wielkim obciążeniem. I to na własne PiS-u życzenie.
01.09.2019 | aktual.: 01.09.2019 15:28
Donald Trump uwielbia golfa i Amerykanie przywykli do tego, że zamiast zajmować się rządzeniem, liczy kolejne dołki. Teraz przyłapano go, jak gra na swoim polu w Wirginii, zamiast - co sam zapowiadał - koordynować akcję przygotowania do niesienia pomocy poszkodowanym przez nadciągający nad USA huragan Dorian. To przecież był oficjalny powód odwołania wizyty w Polsce.
Prawdziwa przyczyna
Ten nieoficjalny to niechęć Trumpa do podróży zagranicznych. Podróżuje mniej niż jego poprzednicy. Kiedy odwołał wizytę w Danii, a później zaczęto okrajać program wizyty w Polsce (najpierw odpadła baza w Powidzu, później ogłoszono, że Trump nie przyleci dzień wcześniej, tylko 1 września rano) było wiadomo, że to nie zwiastuje niczego dobrego.
Więc Trump został, oficjalnie by pomagać w starciu z huraganem Dorian. To logiczne, zbliżają się wybory, Floryda, gdzie miał uderzyć żywioł, to niezwykle ważny stan w walce o wygraną, trudno się do czegoś przyczepić. Widać to było nawet w Polsce, gdzie opozycji raczej nie udawało się narzucić narracji, że Trump zignorował Polskę. Jadąc na golfa amerykański prezydent taką narrację w pełni uwiarygodnił.
Tweety nie płoną
Media skrupulatnie wyliczają ile dni prezydent spędza na swoich polach golfowych. Przypominają mu wówczas złośliwe tweety, które masowo wysyłał, kiedy na golfa jeździł jego poprzednik Barack Obama.
O tym, że tweety z przeszłości to potężna broń po raz kolejny przekonał się też prezydent Andrzej Duda. Od piątku drugą młodość przeżywa jego wpis z 2 kwietnia 2014 r. Ówczesny poseł PiS kpił wówczas z Bronisława Komorowskiego i z PO. “Prezydent Obama przyjedzie dopiero 3 czerwca? Już po wyborach? Nie problem, na kampanię PO zrobi sobie Obamę z dykty. Ładnego #państwozdykty” - napisał.
Kompromitacja przez Atlantyk
Chodziło o wybory do Parlamentu Europejskiego 25 maja 2014 r., a okazją do przyjazdu Obamy była 25. rocznica pierwszych częściowo wolnych wyborów. Dzisiaj kpiny z Dudy wróciły niczym bumerang i uderzyły go w potylicę. Bo w przeciwieństwie do Trumpa, Obama pojawił się w Warszawie. Podczas imponującej uroczystości na Placu Zamkowym wygłosił pochwalne wobec Polaków przemówienie.
Trump nie tylko nie przyjedzie, ale jeszcze zza oceanu udało mu się skompromitować Dudę oraz PiS. I to zarówno w tej najbardziej widocznej warstwie PR-owej, jak i w wymiarze dużo bardziej poważnym, strategicznym. Bo fakt, że PiS chciało w kampanii ogrzać się w ciepełku Trumpa, a ten zwyczajnie ich zignorował i pojechał na golfa, jest po prostu śmieszny.
Śmieszno, ale jednak bardziej straszno
Za to straszny jest fakt, że na Trumpie nie można polegać w żadnej kwestii, że jest to polityk nieobliczalny. Tymczasem PiS od początku jego kadencji żyje w przekonaniu, nie tylko, że USA są naszym najważniejszym sojusznikiem, ale też, że Polska jest jednym z najważniejszych sojuszników USA.
Idą za tym konkretne decyzje polityczne i wojskowe, przede wszystkim właściwie całkowita rezygnacja z zakupów uzbrojenia w Europie i przekierowanie większości budżetu na ten cel do amerykańskiej zbrojeniówki. Oczywiście teraz pomaga nam to w rozwijaniu stosunków z USA, ale też psuje stosunki z krajami UE. Nadmierne poleganie na jednym sojuszniku, i to tym zza oceanu, to mocno ryzykowna strategia.
Tak, jak ryzykowne było nadmierne pompowanie balonika przed przyjazdem Trumpa, choć nie dziwi to pod rządami partii, która odremontowanie starych czołgów nazywa “przełomowym dniem polskiej armii”. Teraz balonik pękł, a szpilkę trzyma w ręku sam Trump. To jemu politycy PiS powinni dziękować za falę kpin, która spadnie na nich w najbliższych dniach.