"Smok pożerający dziecko"
Nie minęły dwa lata, a wpływy królowej sięgnęły najwyższych stanowisk w polskim Kościele i polityce. "Król coraz rzadziej podejmował decyzje bez jej udziału.
O jej pozycji w państwie miał przypominać umieszczany niemal na każdym kroku smok pożerający dziecko - symbol Sforzów. Bona zadbała, by trafił on na dzieła sztuki, budynki, tkaniny zdobiące ściany Wawelu, nawet na zastawę stołową.
Mały Zygmunt miał siedem lat, gdy w 1527 roku doszło do tragedii w Niepołomicach. Odtąd jedynak stał się dla Bony całym światem. Nie znaczy to jednak, że wcześniej królowa nie była troskliwą matką. Jak na standardy epoki przykładała do wychowania syna wręcz zadziwiająco wiele uwagi i uczucia.
Zygmunt rósł zamknięty w labiryncie ociekających złotem komnat. Rósł na wiecznie chorowitego i oderwanego od rzeczywistości ignoranta uzależnionego od kochającej acz apodyktycznej matki. Efekty takiego wychowania miały jednak dać o sobie znać dopiero za paręnaście lat. Na razie Bona była zajęta o wiele bardziej naglącymi problemami.
Już od momentu narodzin małego Zygmunta swoje wysiłki skoncentrowała na zapewnieniu mu następstwa po ojcu. Jagiellonowie nie mieli praw dziedzicznych do polskiego tronu i choć dotąd królewscy synowie zawsze zastępowali zmarłych monarchów, to w przypadku dwóch Zygmuntów niczego nie można było przyjmować za pewnik. Mąż Bony w coraz większym stopniu zasługiwał na przydomek 'starego'. W momencie narodzin Augusta miał pięćdziesiąt trzy lata. Nawet w najśmielszych snach Bona nie oczekiwała, że zdoła dożyć pełnoletności swojego potomka. Nikt nie mógł natomiast przewidzieć, co się stanie, jeśli stary król umrze, pozostawiając po sobie tylko dziesięcio-, pięcio- czy nawet trzyletnie dziecko. Tym bardziej nikt nie mógł zagwarantować Bonie, że po odejściu Zygmunta ona zachowa jakikolwiek wpływ na wychowanie syna" - pisze Janicki.
Na zdjęciu: Lukrecja Borgia. Dla małej Bony była kochającą ciotką. Dla dorosłej - stanie się przyjaciółką i powierniczką.