Samospalenie w Rzeszowie. Wstrząsająca relacja świadka
Do tragedii doszło we wtorek w Rzeszowie. Mężczyzna podpalił się przed Sądem Rejonowym. - Usłyszałem okropny przeszywający wrzask - relacjonuje świadek. Policjanci z KMP w Rzeszowie dotarli do rodziny 40-latka.
Policja o godz. 12.15 otrzymała zgłoszenie o płonącym mężczyźnie ok. 150 metrów przed budynkiem Sądu Rejonowego przy ul. Kurstonia. Policjanci pełniący służbę w sądzie gasili ogień na ubraniu mężczyzny, następnie pogotowie zabrało go do szpitala przy ul. Lwowskiej. Gdy strażacy przyjechali na miejsce zdarzenia, mężczyzna był już w karetce. To 40-letni mieszkaniec Rzeszowa - informuje RMF FM.
- Nie chce mi się żyć - miał powiedzieć policjantom.
Udało się dotrzeć do rodziny mężczyzny. Według wstepnych ustaleń powodem podjętej próby samobójczej były względy osobiste.
Jego stan jest krytyczny. Ma poparzone aż 90 proc. ciała.
Zobacz też: Podpalił się przed sądem w Rzeszowie
Portal Nowiny24 dotarł do świadków tragedii.
- Usłyszałem okropny przeszywający wrzask. Zobaczyłem, że ktoś stoi i płonie, za chwilę ten człowiek przewrócił się i upadł - mówi jeden z nich. Mężczyzna opowiada, że zaczął biec w stronę podpalonego z gaśnicą, jednak szybsi byli policjanci z sądu.
Mówi, że 40-latek, kiedy się palił, wyglądał jak żywa pochodnia.
Według niego, mężczyzna szedł od sądu w stronę dawnego bazaru przy ul. Dołowej.
Jak informuje portal, w miejscu, w którym podpalił się 40-latek, znaleziono telefon komórkowy i pięciolitrowy pojemnik z substancją łatwopalną.
Według śledczych mężczyzna mieszkał ostatnio w Rzeszowie.
Samospalenie w Warszawie
Do podobnej tragedii doszło niedawno w Warszawie. Piotr S., który podpalił się 19 października na placu Defilad, zmarł w szpitalu.
54-letni mężczyzna oblał się nieustaloną substancją i podpalił. Na miejsce zostali wezwani strażacy i karetka pogotowia, która przewiozła go do szpitala.
Mężczyzna w chwili przekazania go medykom był nieprzytomny, ale żył. Jego stan był bardzo ciężki. Z nieoficjalnych informacji wynikało, że ma poparzone 60 proc. powierzchni ciała.
Zanim Piotr S. podpalił się, siedział przez kilka godzin na pl. Defilad. Tak wynika z zapisu kamer monitoringu. - Nikogo nie zagadywał. Miał ze sobą torbę i dwa nieduże baniaki. W pewnym momencie wstał, rozrzucił kartki. Oblał się płynem z baniaków i podpalił. Pracownicy obsługi parkingu ugasili go w kilkanaście sekund - opowiadał "Gazecie Wyborczej" pracownik PKiN, który oglądał nagranie z monitoringu.
Piotr S. zostawił też list, w którym zawarł swój manifest przeciwko obecnej władzy. "PiS ma moją krew na swoich rękach" - napisał 54-latek.