PolskaSamobójstwo szpiega sprzed 23 lat - prokuratura wraca do sprawy

Samobójstwo szpiega sprzed 23 lat - prokuratura wraca do sprawy

23 lata po tajemniczym samobójstwie Marka Stróżyka, współpracownika wywiadu wojskowego PRL, prokuratura pracuje nad odtworzeniem akt sprawy jego śmierci, ale szczegółów postępowania nie chce zdradzić, podobnie jak zajmujący się sprawami niewyjaśnionymi wydział wrocławskiej policji, nazywany potocznie "Archiwum X". Dlaczego umarzana czterokrotnie sprawa, którą wcześniej wymiar sprawiedliwości uznawał za samobójstwo, prowadzona jest w tajemnicy? Czy komuś nadal może zależeć na niewyjaśnianiu tajemniczego samobójstwa sprzed 23 lat?

Samobójstwo szpiega sprzed 23 lat - prokuratura wraca do sprawy
Źródło zdjęć: © WP.PL
Marcin Bartnicki

24.04.2012 | aktual.: 05.06.2012 15:03

Przeczytaj o szczegółach sprawy: Śmierć polskiego szpiega to nie samobójstwo?

13 lutego 1988 roku żołnierze Wojskowej Służby Wewnętrznej zatrzymują Marka Stróżyka. Wojskowi znajdują go w restauracji hotelu Novotel we Wrocławiu, w towarzystwie jego partnerki Teresy Jankowiak. Sytuacja jest o tyle dziwna, że Stróżyk jest cywilem. Jak twierdzi Teresa Jankowiak, po powrocie z aresztu jej partner jest przerażony. - Po tym areszcie był w strasznym stanie, wyglądał jak wrak człowieka, a to były tylko dwa dni. Od tego czasu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Na miesiąc przed śmiercią, w drodze do domu śledził go jakiś samochód, w końcu zepchnął go do rowu. Przez cały czas czuł się śledzony, dało się wyczuć tę nagonkę. Ale najważniejsze jest to, że w marcu 1989 roku wydano mu paszport i pozwolono mieć dowód osobisty. Tego w tamtych latach nie wolno było robić. Miał lecieć do Stanów Zjednoczonych, ale nie zdążył, już nie żył - wspomina Teresa Jankowiak. Adwokat Stróżyka mec. Jan Kocot wspomina, że nic nie wskazywało, aby jego klient miał popełnić samobójstwo. - Rozmawiałem z nim dzień przed
śmiercią o zupełnie innych sprawach, omawialiśmy poważne kwestie dotyczące jego życia rodzinnego i przyszłości - mówi adwokat.

Tego tematu wywiad nie lubi

Stróżyk nie powiedział swojej partnerce, co było prawdziwym powodem aresztowania. Został oskarżony z art. 124 par. 1 kodeksu karnego - o szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu, za co w 1988 można było zostać skazanym na karę śmierci. Zmarł w rocznicę powstania PRL - 22 lipca 1989 roku, w mieszkaniu swojej partnerki. Oficjalnie prokuratura uznaje, że powodem jego śmierci było samobójstwo. Świadkowie, którzy znaleźli jego ciało, nie wierzą w tę wersję. Mówią zgodnie, że ciało wisiało na dwóch kablach - jednym luźno zarzuconym na szyję i drugim wiążącym ręce, oplatającym się ciasno wokół szyi i przywiązanym do haków wbitych w belkę przy stropie, na których wcześniej wisiała huśtawka dla dzieci. Według świadków, Stróżyk wisiał z rozpostartymi ramionami, przypominając ukrzyżowaną postać, w pozycji lekko pochylonej do przodu, jakby w ukłonie.

- Zobaczyłam wiszącą postać. Miał podwiązane ręce, kabel szedł od szyi do nadgarstków, ręce miał zgięte w łokciach, a dłonie na wysokości twarzy, nogi miał ugięte - opisuje Wanda S., sąsiadka Teresy Jankowiak, która ze swoją 18-letnią wówczas córką zobaczyła ciało Marka Stróżyka w mieszkaniu swojej sąsiadki. S. prosi, aby nie podawać jej nazwiska, nadal boi się o swoje bezpieczeństwo. Twierdzi, że jeszcze w 2007 roku nieznajomy, około 50-letni mężczyzna sugerował jej, aby zmieniła zdanie na temat tego, co zobaczyła 22 lipca 1989 roku. Twierdził, że czytał akta sprawy, próbował przekonać, że Marek Stróżyk popełnił samobójstwo.

- Zaczepił mnie kiedyś jak szłam do kościoła. Mówił, że zna te akta, że ten człowiek powiesił się sam. Potem dzwonił do mnie kilkakrotnie, szpiegował mnie, sprawdzał co robię, gdzie chodzę i czy dalej zajmuję się tą sprawą - opowiada Wanda S. Zdradza nam jego imię i nazwisko, wskazuje, że informacje na jego temat mają wrocławscy policjanci z wydziału do spraw niewyjaśnionych, tzw. "Archiwum X". Śledczy twierdzą, że nie mogą rozmawiać o sprawie, potwierdzają tylko, że zajmują się śmiercią Stróżyka.

Nieprzyjemne doświadczenia miała również Jolanta Markowicz, dziennikarka, która w połowie lat 90-tych pisała o sprawie Stróżyka w "Wieczorze Wrocławia". W swoim śledztwie chciała sprawdzić, co łączyło Marka Stróżyka z wywiadem wojskowym PRL. Udało jej się spotkać z funkcjonariuszem Wojskowych Służb Informacyjnych. - Spotkanie było bardzo nieprzyjemne, ale odbyło się. Udało mi się ustalić niewiele, potwierdzili, że Marek Stróżyk kontaktował się z nimi, dla mnie ten fakt był najistotniejszy, nie spodziewałam się, że ujawnią więcej. Mówili, że znają to nazwisko, wiedzą, o co chodzi, że jakieś spotkania były - nie do końca wiadomo, czy formalne, czy nieformalne. Odbywały się w jakichś dziwnych miejscach - opowiada Jolanta Markowicz.

Funkcjonariuszom WSI nie spodobało się, że dziennikarka interesuje się sprawą, próbowali zniechęcić ją do zajmowania się tematem. - Pan, który spotkał się ze mną, starał się ewidentnie zniechęcić mnie do grzebania w tej sprawie. Nie groził mi, ale ponieważ nazywam się Markowicz, pytał m.in. czy mam rodzinę w Jugosławii, zadawał pytania nie mające związku ze sprawą, dziwne, jakby coś sugerujące. Nie jestem człowiekiem, który się daje zastraszyć, więc rozbawił mnie taką linią postępowania, która moim zdaniem miała na celu takie przestraszenie mnie, na zasadzie: "bo może się tobą zainteresujemy". Nie mam nic do ukrycia, więc raczej mnie to bawiło i denerwowało, niż przestraszyło - wspomina Jolanta Markowicz.

Umarł za zdradę?

Wątek związany ze współpracą z obcym wywiadem nie był brany pod uwagę przez śledczych zaraz po śmierci Marka Stróżyka. Prokuratura natknęła się na niego dopiero po dwóch latach. 10 czerwca prowadząca postępowanie w prokuraturze rejonowej prokurator Janina Orłowska przekazuje sprawę prokuraturze wojskowej, uzasadniając, że "w toku postępowania przygotowawczego zaistniało uzasadnione podejrzenie, iż popełnione zostało przestępstwo z art. 124 par. 1 kodeksu karnego", co oznacza podejrzenie o szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu.

Jeśli współpraca z polskim lub zagranicznym wywiadem mogła mieć związek ze śmiercią Stróżyka, nadal jest szansa na wyjaśnienie sprawy. Pominięte we wcześniejszych śledztwach dokumenty mogą wnieść nowe informacje do dochodzenia. - Wydaje mi się, ale oczywiście nie mogę mieć pewności, że dowody leżą w archiwach. Tego typu akcje czy obserwacje tego człowieka musiały być udokumentowane i leżą w archiwach IPN, albo odpowiednich służb. To, że był obserwowany, już wiemy - zauważa mec. Jan Kocot.

Od 1983 roku wywiad wojskowy próbował pozyskać Marka Stróżyka jako współpracownika, był kandydatem na współpracownika Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego, następnie współpracował z polskim wywiadem wojskowym pracując m.in. na terenie RFN. Nie wiadomo dlaczego ze współpracownika stał się podejrzanym o szpiegostwo. Czy zdradził służby PRL? Odpowiedź na to pytanie znajduje się prawdopodobnie w archiwach polskiego wywiadu wojskowego.

Obraz
© Fragment postanowienia prokuratury wskazujący, że M. Stróżyk mógł być oskarżony o szpiegostwo (fot. wp.pl)

Tajne śledztwo?

W 2004 roku akta sprawy zostały zniszczone. Jednak w ubiegłym roku prokuratura zaczęła pracować nad ich odtworzeniem. Dlaczego po tak długim czasie prokuratorzy zajmują się zamkniętą przed dwudziestu laty sprawą? Na czyj wniosek rozpoczęto pracę nad odtwarzaniem akt? Na te pytania prokuratura nie chciała nam odpowiedzieć. Prokurator najpierw stwierdził, że opracowuje odpowiedzi, jednak po trzech tygodniach otrzymaliśmy pismo od prokuratury Wrocław Krzyki-Zachód potwierdzające, że prokuratura wraca do sprawy, ale odpowiedzi nie udzieli. "W odpowiedzi na Pana pismo uprzejmie informuję, że tut. Prokuratura prowadzi postępowanie w przedmiocie odtworzenia akt postępowania w sprawie śmierci Marka Stróżyka. Rzeczone postępowanie jest w toku i z uwagi na jego dobro nie jest w chwili obecnej możliwe udzielenie dalszych wnioskowanych przez Pana informacji" - pisze w przesłanym do Wirtualnej Polski piśmie prokurator Joanna Pawlik-Czyniewska. Postępowanie prokuratury monitoruje też Rzecznik Praw Obywatelskich. - 20
marca bieżącego roku, na uprzedni wniosek prokuratora, przekazaliśmy do Prokuratury Rejonowej kserokopie dokumentów dotyczących i związanych z umorzonym postępowaniem przygotowawczym 1 Ds. 4201/91 - w sprawie śmierci pana Marka Stróżyka - informuje Anna Kabulska z biura RPO.

Paweł Petrykowski, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu potwierdza, że sprawą zajmuje się również wydział spraw niewyjaśnionych dolnośląskiej policji. - Pewne wątki są weryfikowane - wyjaśnia. Zaznacza, że sprawą zajmuje się prokuratura. Nie może odpowiedzieć na żadne pytania dotyczące śledztwa.

W sprawie śmierci Marka Stróżyka przeprowadzono cztery postępowania. Pierwsze z nich trwało zaledwie tydzień i zakończyło się umorzeniem, śledczy nie dopatrzyli się innych możliwych przyczyn śmierci niż samobójstwo. Zdziwieni świadkowie, szczególnie Teresa Jankowiak, nie zrezygnowali z prób wyjaśnienia sprawy, jednak wszystkie kolejne postępowania kończyły się takim samym rezultatem. Ostatnie z nich wrocławska prokuratura zamknęła 23 grudnia 1991 roku.

Wątpliwości już na początku nasuwały m.in. listy pożegnalne, z których jeden skierowany był do prokuratury właściwej dla miejsca zamieszkania Stróżyka, w której prosił, aby prokurator nie prowadził śledztwa w sprawie jego śmierci. Mimo wątpliwości lekarki pogotowia, która przybyła na miejsce zdarzenia, nie przeprowadzono sądowo-lekarskiej sekcji zwłok. Z kolejnymi dniami i miesiącami, wątpliwości było coraz więcej. Zaczęły ginąć kolejne dowody, do dziś nie zachował się żaden z nich. Zniknęły kable, na których powiesił się Stróżyk, listy pożegnalne i policyjne zdjęcia z miejsca zdarzenia. Mec. Jan Kocot, adwokat, który reprezentował poszkodowanych twierdzi, że to efekt niedbalstwa. Podobne wrażenie odniosła dziennikarka Jolanta Markowicz. - Miałam wrażenie, że ginące dowody to wynik jakiegoś totalnego bałaganu na policji i potraktowania sprawy rutynowo. Podeszli do tego trochę bałaganiarsko - mówi dziennikarka.

Sfałszowane zeznania

Nie wszystkie nieprawidłowości były jednak wynikiem bałaganu. W kwietniu 1995 roku Wanda S. zobaczyła swoje zeznania, które miała złożyć 22 lipca 1989 roku, w dniu śmierci Marka Stróżyka. Okazało się, że zeznania zostały sfałszowane. - Na pierwszej stronie nie ma w ogóle mojego podpisu, a ostatnia strona kończy się w połowie zdania. Zeznawałam przez dwie godziny, a on pisał, co chciał. Nie byłam w stanie nawet przeczytać tych zeznań. Jak człowiek jest tak zestresowany, po tylu godzinach, tak robionego przesłuchania, przynaglany i płaczący... On po prostu wymusił na mnie te zeznania, które ja tam złożyłam - mówi Wanda S. Policjantowi, który sfałszował zeznania nie przedstawiono zarzutów, nie poniósł też konsekwencji służbowych. 10 października 1995 Prokuratura Rejonowa Wrocław-Krzyki umorzyła śledztwo w sprawie fałszowania zeznań. Jako uzasadnienie podano przedawnienie się sprawy.

Decyzja Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu z 23 grudnia 1991 roku o umorzeniu dochodzenia opierała się m.in. na ekspertyzie doktora Jerzego Kaweckiego, specjalisty medycyny sądowej. "Należy przyjąć, że materiały z akt sprawy i dokumentacji lekarskiej nie dają podstaw do przyjęcia innej przyczyny śmierci Ob. Marka Stróżyk, niż samobójstwo przez powieszenie" - takim wnioskiem kończy się dokument przygotowany przez dr Kaweckiego. Mimo, że ekspertyza została oparta m.in. na sfałszowanym, jak się później okazało zeznaniu Wandy S., jej autor nie widzi powodów, aby zlecać ponowną ekspertyzę. - Zeznania świadków są drugorzędnym materiałem dowodowym. Mnie jako specjalistę medycyny sądowej interesują fakty, ustalenia materialne, a więc wyniki sekcji zwłok, wyniki oględzin miejsca zdarzenia. Zeznania świadków są dla wymiaru sprawiedliwości i dla organów ścigania - wyjaśnia dr Kawecki. - Nie zdarzyło się nic, co z sądowo-lekarskiego punktu widzenia obligowałoby mnie do zmiany stanowiska przyjętego w opinii -
zaznacza.

Obraz
© Fragment opinii sądowo-lekarskiej ws. Marka Stróżyka (fot. wp.pl)

Wątpliwości lekarki pogotowia Agaty M., która stwierdzała zgon Marka Stróżyka wzbudził fakt, że powstające po śmierci plamy opadowe znajdowały się na lędźwiach, co wskazywałoby, że zmarły po śmierci znajdował się w pozycji poziomej, przy powieszeniu, plamy takie powinny znajdować się na dłoniach i na stopach. Według lekarki pogotowia, tak nie było. - Nie dziwi mnie, że plamy były na tylnej powierzchni ciała. Mimo, że pierwotnie mogły znajdować się w miejscach odsiebnych, jeżeli to była pozycja wisząca, pionowa, to plamy mogły się później, po urwaniu się ciała, w krótkim okresie czasu przemieścić na plecy. Plamy z pierwotnego miejsca powstania po prostu przemieściły się na tylną powierzchnię kończyn i tułowia - wyjaśnia dr Jerzy Kawecki.

To tylko nieliczne z wątpliwości, które pojawiły się wokół przyczyn śmierci Marka Stróżyka. Jego adwokat mec. Jan Kocot złożył w trakcie śledztwa 26 wniosków dowodowych. - Po tym wniosku te dowody częściowo zaczęły niknąć, albo nie przeprowadzono ich i tu jest problem - wyjaśnia adwokat.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (284)