Samobójcy siali strach i zniszczenie. Ale nie każdy kamikaze umierał
Takehiko Ena napisał list pożegnalny do rodziny, zgodnie z tradycją wypił kieliszek sake i wsiadł do samolotu jako pilot kamikaze. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, a młody żołnierz ostatecznie przeżył wojnę i dożył sędziwego wieku. Ale nie każdy kamikaze miał tyle szczęścia.
25.10.2021 11:53
Samobójcza misja nie zawsze kończyła się śmiercią, choć poddanie się lub pojmanie przez wroga nigdy nie wchodziło w grę. Jak wyglądało życie i misja pilotów mających nieść "boski wiatr"? Czy mogli odmówić udziału w ataku? "Nie będę myślał o życiu ani o śmierci. Każdy umiera raz. To będzie wielki dzień, gdy oddam życie dla zaszczytnej sprawy. Ojcze i matko, proszę, bądźcie ze mnie dumni" - czytamy w jednym z pożegnalnych listów.
Pierwszy atak kamikaze
Kamikaze oznacza dosłownie "boski wiatr", a określenie to zostało po raz pierwszy użyte w XIII wieku, gdy flota mongolska atakująca Japonię została dwukrotnie zniszczona w wyniku tajfunów. W czasie drugiej wojny światowej ten termin przypomniano ze względu na historię dwóch bohaterskich pilotów. Kapitan Tomonaga walczył w bitwie o Midway. Jego maszyna została uszkodzona, a pilot mimo straty lewego zbiornika paliwa zdołał wylądować, zatankować jedyny nieuszkodzony zbiornik i ponownie ruszyć do walki. W drodze powrotnej runął do morza, w jego maszynie zabrakło paliwa na dotarcie do lotniska. Drugim bohaterem był kapitan Murata, którego maszyna w trakcie bitwy pod Santa Cruz doznała poważnych uszkodzeń. Pilot wiedział, że nie da rady wrócić na ląd, wobec czego podjął dramatyczną decyzję o samobójczym ataku na lotniskowiec USS Hornet.
"Wystartować do lotu w jedną tylko stronę jak Tomonaga i rozbić się o wrogi okręt jak Murata" - to było motto dla przyszłych pilotów kamikaze. Pierwszy atak nastąpił 25 października 1944 roku.
Kamikaze. Nie do końca ochotnicy
Wiceadmirał japońskiej floty Takijiro Onishi wierzył, że jedyną szansą na zwycięstwo w walce z Amerykanami będzie użycie samolotów wypełnionych materiałami wybuchowymi i samobójcze ataki na jednostki wroga. Jak wyglądał nabór do tej niezwykłej ze względu na zasady walki jednostki? Większość pilotów zgłaszała się na ochotnika. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że presja na żołnierzy była ogromna. Zdarzały się sytuacje, że potencjalnych pilotów gromadzono w jednym pomieszczeniu i zadawano pytanie "kto nie chce być ochotnikiem?". W tej sytuacji trzeba było niezwykłej odwagi, by wystąpić przed szereg. Żołnierze wiedzieli, że jeśli nie przyjmą złożonej im "propozycji", zostaną napiętnowani i okryci hańbą.
Emiko Ohnuki-Tierney w swojej książce "Dziennik kamikaze" opisywał między innymi historię Kurody Kenjiro. Młodzieniec nie chciał być ochotnikiem. Jakież było jego zdziwienie pomieszane z przerażeniem, gdy jego przełożony z dumą ogłosił swoim dowódcom, że wszyscy jego podopieczni zgłosili się na ochotnika.
Większość faktycznie zgłaszała się z wolnej woli, jako że w miejscowej kulturze wieczna chwała bądź wieczna hańba są czymś ważniejszym niż ewentualna śmierć. W przypadku oddania życia za kraj nazwisko żołnierza było umieszczane w Yasukuni Shrine, specjalnym miejscu upamiętniającym poległych bohaterów. Na tabliczkach umieszczano nazwiska, daty urodzenia i miejsca śmierci. Obecne miejsce pamięci i chwały zawiera listę niespełna 2,5 mln mężczyzn, kobiet, dzieci, a nawet zwierząt, którzy stracili swoje życie w wojnach od 1869 roku.
Poświęcenie dla cesarza Japonii
We wspomnieniach z czasów Bitwy o Anglię piloci często opowiadali, że nienawiść do wroga była na tyle duża, że samo zestrzelenie niemieckiego samolotu nie było wystarczające. Ważniejszym celem było zabicie załogi nieprzyjacielskiego samolotu. Japońscy piloci kamikadze kierowali się innymi zasadami. Bardzo rzadko mówili o nienawiści do wroga, zdecydowanie częściej o poświęceniu dla cesarza, którego uważali za żyjącego boga. Walka dla Hirohito i oddanie za niego życia było wartością nadrzędną. Niektórzy piloci zabierali w swój ostatni lot miecz samurajski i zdjęcie cesarza.
Z misją kamikaze wiązał się szereg rytuałów. Jednym z nich było pisanie listów pożegnalnych do rodziny. W większości zawierały one podziękowania dla rodziców za trud wychowania oraz wyrażały dumę, z jaką mieli przystąpić do ataku. Tuż przed wejściem do samolotu każdy z członków załogi musiał wypić ostatni napój. Zwykle był to kieliszek sake (niektórzy wybierali kieliszek z wodą). Kierując się w stronę celu, załoga wykrzykiwała "Banzai" ("Niech żyje cesarz!") bądź "Hissatsu" ("Pewna śmierć").
O ile w amerykańskiej armii dominuje zasada "wracamy po swoich", o tyle w japońskiej sytuacja była zgoła odmienna. Pojmanie nie wchodziło w grę. W czasie szkolenia piloci byli między innymi uczeni, w jaki sposób odebrać sobie życie, byle tylko nie stać się jeńcem wojennym. Jeśli inni żołnierze widzieli, że jeden z kolegów zostanie pojmany, mieli rozkaz strzelać do niego tak, aby go zabić.
W zdecydowanej większości pilotami kamikaze byli bardzo młodzi żołnierze, zwykle w wieku około 20 lat. W wielu przypadkach byli to świeżo upieczeni studenci, którym pozwalano szybciej zakończyć edukację, aby tylko móc powołać ich do służby. Młodzieńcy nigdy wcześniej nie uczestniczyli w walce, nie znali swojego wroga. Wiedzieli jedynie, że niedługo czeka ich misja, która zakończy ich życie. Niektórzy nie mogli pogodzić się z nieuniknionym końcem młodego życia. Los oszczędził pierworodnych, którzy nie musieli się zgłaszać do naboru, w przypadku pozostałych oczekiwano, że poświęcą swoje życie w służbie cesarza.
Nie każda misja kamikaze oznaczała śmierć
Nie każdy jednak lot oznaczał wyrok śmierci. W przypadku usterek technicznych czy problemów z silnikiem piloci powinni zawrócić i udać się z powrotem do bazy. Takehiko Ena ze względu na tę zasadę kilkakrotnie musiał przerywać samobójczą misję. Za pierwszym razem jego maszyna nie była w stanie oderwać się od ziemi, za drugim razem problemy z silnikiem wymusiły lądowanie awaryjne, trzecia próba zakończyła się w wodzie. Ena, jego drugi pilot oraz oficer łączności dopłynęli do wyspy Kuroshima, gdzie zostali przez trzy miesiące, zanim przypłynęła po nich japońska łódź podwodna.
Takehiko Ena zdołał przeżyć drugą wojnę światową. Po latach w filmie dokumentalnym "Skrzydła Porażki" opowiedział o swoich odczuciach towarzyszących tego typu misjom. - Ta strategia była rozwiązaniem ostatecznym. Na dziesięć lotów kamikaze dziewięć kończyło się zestrzeleniem przez Amerykanów - przyznał. Zdarzało się, że piloci nie wytrzymywali i zawracali ze strachu. Po dziewiątym nieudanym locie pilot był zabijany za tchórzostwo.
"Jako zaręczony człowiek chciałbym ci trochę powiedzieć, zanim odejdę. Życzę ci szczęścia. Proszę, nie żyj przeszłością ani nie tkwij w niej. Miej odwagę i zapomnij o przeszłości. Stwórz swoją przyszłość. Musisz żyć w rzeczywistości. Anazawa w tej rzeczywistości już nie istnieje" - napisał do swojej narzeczonej w pożegnalnym liście Toshia Anazawa. Z kolei Nobuaki Fujita w swoim liście skierowanym do żony napisał: "Moja kochana Mutsue! Proszę cię, bądź moją żoną w tym nadchodzącym świecie i we wszystkich następnych. Kocham cię ponad wszystko. Żegnaj, Mutsue!".
W czasie drugiej wojny światowej zginęło 3913 japońskich pilotów kamikaze. W wyniku ataków zniszczonych zostało 56 amerykańskich jednostek, a 273 zostały uszkodzone.