Są w ruinie. Blisko 500 tys. rosyjskich żołnierzy może mieć problemy psychiczne
W rosyjskiej armii syndrom stresu pourazowego najczęściej się zapija. Brakuje psychologów i psychiatrów, którzy pomogliby żołnierzom z traumą. Skala samobójstw, przemocy domowej po powrocie i pijaństwa spowodowanego problemami psychicznymi nie jest badana. Pod względem pracy psychologicznej współczesna rosyjska armia niewiele różni się od tej walczącej na obu wojnach światowych.
Zaburzenia nerwowe wywołane stresem bojowym pierwszy raz zauważono i opisano już w starożytności. Przypadki ślepoty wywołanej stresem bitewnym opisywał już Herodot w V w. p.n.e. Jednak dopiero w połowie XIX w. podczas wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych zabrano się za PTSD w sposób naukowy. Wówczas lekarz Jacob Da Costa zaobserwował, że żołnierze, którzy dłuższy czas znajdowali się w boju, mieli duszności, kołatało im serce oraz odczuwali ostry, piekący ból w klatce piersiowej. Da Costa nazwał tę przypadłość zespołem serca drażliwego.
Dokładniejsze badania pojawiły się dopiero ponad pół wieku później, podczas Wielkiej Wojny. Początkowo dowództwo uważało żołnierzy z problemami psychicznymi za tchórzy i dekowników. Jednak, kiedy pod koniec 1914 r. zaobserwowano, że ok. 10 proc. oficerów i 4 proc. szeregowych armii brytyjskiej wykazywało znamiona rozstroju nerwowego, zaczęto bliżej przyglądać się problemowi. Ten wcale nie był mały, bo w sumie w pierwszym półroczu wojny objął kilkadziesiąt tysięcy wojskowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump zadziałał dla Putina? Ekspert o sytuacji w obwodzie kurskim
Po raz pierwszy terminu "szok artyleryjski" użył brytyjski psychiatra Charles Myers w 1915 r., odnosząc go do żołnierzy, którzy odczuwali potrzebę ucieczki z pola walki pod wpływem ognia nieprzyjaciela. Panicznemu lękowi często towarzyszyły objawy, których przyczyny nie do końca rozumiano. Żołnierze tymczasowo tracili wzrok, słuch, pamięć, dostawali drgawek, nie byli w stanie ustać. Psychiatrzy wszystkich stron konfliktu rozpoczęli badania i terapię żołnierzy dotkniętych traumą.
W kolejnych wojnach lekarze wciąż prowadzili badania, ale nadal nie można było liczyć na powszechną opiekę psychologiczną. Wiele pod tym względem zmieniły wojny w Wietnamie i pierwsza nad Zatoką Perską. Dotyczy to jednak głównie państw zachodnich. Kraje dawnego Układu Warszawskiego dopiero do tego dorastają. Im dalej na wschód, tym poziom opieki jest niższy.
Brak wsparcia na froncie
Rosyjscy żołnierze na linii frontu i bezpośrednim zapleczu są całkowicie pozbawieni pomocy psychologicznej. Na taką mogą liczyć dopiero ranni, którzy znaleźli się w szpitalach na tyłach. Na froncie ofiary PTSD trafiają zwykle do kompanii karnych w związku z odmową wykonania rozkazu.
Bezpośredni przełożeni nie są szkoleni w udzielaniu pomocy psychologicznej i rozpoznawaniu problemów psychicznych. Dla nich to po prostu odmowa wykonania rozkazu bądź tchórzostwo. Dokładnie tak, jak miało to miejsce podczas obu wojen światowych. Okazuje się, że najlepszego wsparcie psychologicznego udzielają prostytutki pracujące na zapleczu frontu. Można nawet stwierdzić, że nikt nie wie tyle o stanie emocjonalnym rosyjskich żołnierzy walczących w Ukrainie, co pracownice seksualne, przed którymi ci niczego nie ukrywają.
Dziennikarze opozycyjnego serwisu Wiorstka rozmawiali z kilkunastoma z nich. Kobiety w większości przypadków twierdziły, że spotkania z żołnierzami ograniczają się do picia wódki i rozmów. Mówią, że wśród ich klientów panuje przede wszystkim defetyzm i rezygnacja, alienacja i pogodzenie się ze śmiercią, która, według nich, jest nieuchronna. Do tego dochodzi poczucie porzucenia przez najbliższych. Ich żony, matki, najbliżsi nie rozumieją, czym jest wojna. A ponieważ żołnierze potrzebują się wygadać, rolę psychologa przejmują prostytutki.
- Ogólnie rzecz biorąc, przyjechałam tutaj i można powiedzieć, że stałam się alkoholiczką. Muszę pić z nimi. Cóż, nie mogę tego słuchać, jeśli nie piję. A byłam abstynentką – mówiła Wiorstce jedna z pracownic seksualnych.
Pomoc po powrocie
W Rosji państwowy system pomocy psychologicznej istnieje w teorii. W praktyce większość pomocy przejmują na siebie charytatywne organizacje pozarządowe, ponieważ pomoc systemowa jest niewydolna i źle zorganizowana. Na wizytę trzeba czekać miesiącami i to pod warunkiem, że mieszka się w pobliżu wojskowej kliniki. Po powrocie na głubinkę chorym nikt się nie przejmuje.
Dla takich żołnierzy powstał projekt "Czekam w domu". Obecnie pracuje w nim 14 specjalistów, psychologów, psychiatrów, psychoterapeutów, którzy są rozsiani po całej Rosji. Są m.in. w Tule, Woroneżu, Czelabińsku, Jekaterynburgu, Nowosybirsku i Republice Sacha. Specjaliści wyjeżdżają w teren i prowadzą rozmowy z weteranami i ich rodzinami. W ciągu czterech miesięcy pomogli 400 pacjentom. To nawet nie kropla a kropelka w morzu potrzeb.
Wiktoria Krajnowa założycielka projektu "Czekam w domu" zauważa, że różnego rodzaju objawy PTSD zaobserwowano aż u 70 proc. rannych żołnierzy. Tych w Rosji jest od 600 tys. do 700 tys., więc daje to niemal pół miliona potrzebujących pomocy. Tymczasem statut weterana "specjalnej operacji wojskowej", który m.in. uprawnia do pomocy psychologicznej, otrzymało 133 tys. żołnierzy. Zarówno całkowicie zdrowych, jak i rannych. Rządowa Fundacja Obrońców Ojczyzny udziela pomocy zaledwie niespełna 12 tys. z nich.
W dodatku sami żołnierze niezbyt chętnie szukają pomocy. 40 proc. z nich nie jest gotowych szukać pomocy u psychologa, ponieważ są pewni, że cywilny psycholog nie będzie w stanie zrozumieć ich przeżyć. Kolejne 48 proc. respondentów przyznaje, że ma pewne wątpliwości, czy psycholog będzie w stanie ich zrozumieć, ale jest gotowych spróbować. Zaledwie 12 proc. nie ma problemu z wizytą u specjalisty.
Wojskowa psychologia po rosyjsku
Na etacie pułku i brygady armii rosyjskiej znajduje się "szef grupy pracy psychologicznej". Do tej grupy należą zazwyczaj psychologowie cywilni oraz oddelegowani specjaliści kontraktowi z różnych działów, posiadający wykształcenie psychologiczne. Z reguły to kobiety.
Psycholog jednostki wojskowej odpowiada za organizację pracy psychologicznej i za stan psychiczny personelu. Jest to realne w pracy garnizonowej, ale nie podczas działań wojennych.
Przede wszystkim brakuje profesjonalnej kadry, co nie pozwala na realną pomoc. Niemal 50 proc. jednostek nie ma etatowych cywilnych psychologów. We wrześniu ubiegłego roku powstało stowarzyszenie rosyjskich psychologów "SoDeistvie". Pomysłodawcą i kierownikiem projektu jest prof. Aleksandr Karajani, radziecki i rosyjski psycholog, a także uczestnik wojny w Afganistanie, specjalizujący się w badaniu PTSD.
W organizacji pracuje już 500 psychologów, którzy odwiedzają jednostki liniowe. Zważywszy, że na froncie jest ponad 450 tys. żołnierzy, łatwiej dotrzeć do pracownicy seksualnej niż psychologa. Prawdziwy problem czeka jednak Rosję dopiero po zakończeniu działań wojennych, kiedy do domu wrócą wszyscy weterani.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski